No wreszcie szczery i autentyczny obraz macierzyństwa. Lynne Ramsay bez lukru i emocjonalnego bełkotu pokazuje widzom wizję macierzyństwa bardzo daleką od ideału. W codziennym medialnym przekazie ciągle wciska nam się obrazki a to kobiet marzących od pierwszej miesiączki by zostać matka i żoną (to drugie opcjonalnie), a to cudownych rodzin, gdzie ciąże i porody przebiegają bez problemowo, a matka i dziecko są w sobie szaleńczo zakochani od momentu pierwszego piersią karmienia aż do dorosłości dziecka (dziewczynki oczywiście, pępowina łącząca mamusię z synusiem jest wiecznotrwała). A przecież znamy przypadki dzieci nieudanych lub złych matek, które jakoś ,,tego nie czują”.
Ewa, bohaterka filmu, jest właśnie taką kobietą. Piękna, inteligentna i utalentowana autorka przewodników, której zdarzyło się zakochać w facecie uosabiającym wszystkie amerykańskie stereotypy. Jakby dla niego oddaje po kolei wszystko co ma dla niej znaczenie. Franklin niby ją kocha, ale nie chce widzieć jak męczy się wtłoczona w ramy, które ją uwierają. Ciąża to dla niej istna męka, dzieciak rodzi się zdrowy, ale taki jakby lekko autystyczny (albo po prostu permanentnie wkurzony), a całe życie rodzinne to frustrująca nuda w porównaniu z międzynarodową karierą zawodową. Mąż oczywiście nadal pracuje, rozwija się i jest wiecznie nieobecny. Ewa została uwięziona w czyimś śnie o idealnej rodzinie. Już to samo w sobie stanowi dość przygnębiającą sytuację, a do tego jeszcze w miarę upływającego czasu, mały Kevin staje się istnym demonem zniszczenia (w konsekwencji też dosłownej zagłady) tej rodziny. Ta postać jest szalenie intrygująca i razem z Heathem Legeraem powinna przejść do historii jako kwintesencja psychopatycznego zła. Każda scena z jego udziałem to prawdziwe mistrzostwo gry na emocjach widzów. Gdy przedrzeźnia matkę, czujemy frustrację jakby to był jeden z tych gówniarzy, co to czasem siadają gdzieś obok w McDonaldzie, a my dziękujemy Bogu, że nas nie pokarał potomstwem. Gdy paćka farbą jej pracownię, wściekłość w nas jest autentyczna, a gdy robi w gacie mimo poważnego już wieku i świeżej zmiany pieluchy, sami mamy ochotę porządnie go zdzielić (jak robi to bohaterka).
Wiele scen w tym filmie daje do myślenia i nie opuszcza długo umysłów widzów. Jedną z najciekawszych jest scena, w której Kevin masturbuje się patrząc na matkę. To wznosi filmowy dyskurs na temat kompleksu Edypa na zupełnie nowy poziom.
Tilda Swinton jest w tym filmie (jak w każdym innym) znakomita, a Ezra Miller z takim talentem odstawia Kevina, że nawet postać Damiana z ,,Omenu” mogłaby się przestraszyć.
Jakieś ,,ale”? Ależ oczywiście. Dlaczego w roli Franklina, męża Ewy obsadzono tak charakterystycznego aktora. Przykro mi, ale John C. Reilly do najprzystojniejszych nie należy (do tych mniej przystojnych również). Książkowy Franklin to postawny, atletyczny amerykański chłopak, a nie niski zmarszczony rosomak z afro i sporą nadwagą. Cały film zastanawiałam się, jak ktoś taki zdobył smukłą i magnetyczną Tildę. Scena seksu oralnego w tym filmie jest szczególnie niesmaczna, wcale nie dlatego, że dziecko ich przyłapuje, ale dlatego, że Tilda Swinton była pod kołdrą kogoś takiego.
[…] naprawdę. Z mojego punktu widzenia, takie filmy jak Gabinet (ale też Omen, Dziecko Rosemary czy Musimy porozmawiać o Kevinie) są wyrazem nasilających się w konkretnych okresach leków dorosłych przed prawdziwą naturą […]
[…] z każdej strony w końcu nie wytrzymuje i rozpętuje piekło (jest to taki trochę negatyw Musimy porozmawiać o Kevinie). Jako osoba, która spędziła pół dekady w szkole z nastolatkami zapewniam, że ani stara, ani […]
[…] porażka. Teoretycznie, gdy widzimy, że Waskiowskiej partneruje Ezra Miller (diaboliczny Kevin z Musimy porozmawiać o Kevinie) to wydaje się to znakomitym pomysłem. Młodzi, piękni i zdolni na ekranie! W praktyce jednak […]