Wszyscy kochamy filmy o wojnie. No może nie o każdej wojnie, ale o drugiej światowej na pewno. No może nie o całej wojnie, ale obozy koncentracyjne, powstanie warszawskie, getto i partyzantka zawsze się sprzedadzą. Jest w widzu jakiś głód okropieństwa, surowej walki o byt, przedśmiertnej grozy absolutu i wielkiej sprawy, za którą można umrzeć okropnie, nędznie i w poniżeniu. Tak sobie przynajmniej tłumaczę to, że każda osoba którą znam przechodziła (w różnym stopniu) na pewnym etapie życia absolutną fascynację holocaustem.
Jako ludzie jesteśmy po prostu ciekawi. ,,Obława” Marcina Krzyształowicza uzupełnia pewną lukę w naszych wyobrażeniach o walce Polaków w tym ,,czasie honoru” i zapewne dlatego będzie długo i bardzo popularna. Od pierwszych scen, gdy obserwujemy leśne życie żołnierzy AK, składające się głównie z egzekucji niemieckich konfidentów, marzeń o jedzeniu i walki z rozmaitymi fizycznymi dolegliwościami, wiadomo, że oglądamy dzieło wybitne.
Dalej jest już tylko lepiej. Brud i wyrzeczenia wynędzniałych partyzantów nadają im jakiegoś wyjątkowego uroku, którego pozbawione były przesadnie heroiczne postaci bohaterów wojennych przedstawiane w polskim kinie do tej pory. ,,Jutro idziemy do kina” było początkiem nowoczesnego obrazu wojny na ekranie, naiwnym i sentymentalnym. ,,Obława” jest tej drogi punktem docelowym, obrazem surowym, szczerym i głębokim.
Na szczególną uwagę zasługują oczywiście Stuhr i Dorociński, którym, choć też niezłe, Rosati i Bohosiewicz nie dorastają do pięt. Stuhr zagrał, na przekór swemu doświadczeniu i warunkom fizycznym, postać młynarza donoszącego gestapo na Polaków z podziemia, kata młodych harcerzy, złego męża i sfrustrowanego onanistę. Jest w tej roli bardzo przekonujący. Tak przekonujący, że przez chwilę poczułam do niego autentyczną odrazę. Dorociński w roli leśnego egzekutora, kaprala Wydry, to mistrzostwo świata w klasie, którą sam dla siebie ustanowił poprzednimi rolami. Czy ktoś w ogóle pamięta jakąś słabą rolę Dorocińskiego? Cokolwiek by zagrał, ja mu we wszystko uwierzę.
W ,,Obławie”, podobnie jak w ,,Róży”, a wcześniej jak w ,,Rewersie”, ,,Ogrodzie Luizy” i w ,,Pitbulu”, gra prawdziwego mężczyznę, zahartowanego przez życie, który bez efekciarstwa i zbędnych ceregieli broni swoich wartości i osiąga swój cel, choćby miał przy tym stracić życie, na którym mu i tak fascynująco fatalistycznie nie zależy. Potrafi przy tym pokazać swoją miękką stronę, a nawet poczucie humoru, które w zestawieniu ze szlachetnie poważnymi rysami aktora stanowi zjawisko bardzo specyficzne. Widok Dorocińskiego na ekranie u wielu widzów powoduje efekt być jak Dorociński”. W tym przypadku to oznacza, że jesteśmy w stanie współodczuwać z egzekutorem, który z zimną krwią strzela w czaszkę żołnierzowi, z którym chwilę wcześniej rozmawiał o piłce, że szkoda nam Wydry, któremu Niemcy spalili żonę i dziecko, choć on sam siebie za to obwinia, że nawet jego nowatorski przepis na zupę ze sromotników na niemieckiej głowie wydaje się w czasie oglądania seansu filmowego świetnym i jedynym możliwym rozwiązaniem. No ilu mamy takich aktorów? Ilu ludzi może zagrać ten rodzaj szlachetnego wewnętrznego piękna w podartym swetrze, z brudnymi paznokciami i z twarzą siną ze zmęczenia? Ciekawe, czy po obejrzeniu takiego filmu, taki Szyc albo Karolak, zdobędą się na autorefleksję i pomyślą, że może trzeba mieć więcej charyzmy i osobowości niż oni by móc nazywać się aktorem.
Komentarze