Idąc na Miłość po francusku dostajemy dokładnie to, na co liczymy decydując się na komedię romantyczną (nie zrażajcie się fatalnym tytułem, który nie ma nic wspólnego z fabułą). Film jest lekki, naprawdę zabawny, a jego bohaterowie sympatyczni i czarujący. Nie przeszkadza ani mało oryginalny zamysł, ani lekki brak logiki w poszczególnych wątkach. Prawdę mówiąc seans podobał mi się tak bardzo, że z chęcią wybrałabym się na to samo do kina jeszcze raz, a co więcej innym też się podobało (nie żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło czy coś). Przez cały czas na sali kinowej słychać było autentyczny wesoły rechot, i to pomimo barku żenujących dowcipów. Jednak Francuzi maja klasę!
Wciąż myślę o tym jak by to wyglądało w polskiej wersji. Już widzę taniec godowy w wykonaniu typowej słowiańskiej czterdziestolatki i dwudziestoletniego studenta. Ona cała pomarszczona od solarium, ponaciągana i zbotoksowana, w dodatku z wulgarnym makijażem i w tandetnych, krzykliwych ciuchach od ,,topowych polskich projektantów. On byłby pryszczatym, nażelowanym cwaniakiem z koszmarną dykcją, któremu wszyscy współczuliby bo ,,starsza pani go męczy”. Do tego kochankowie mówiliby do siebie typowymi drewnianymi polskimi dialogami, od czego widzowie mieliby ciarki zażenowania na plecach. A Francuzi zrobili to z wyczuciem, apetycznie i lekko, i chyba nikt nie poczuł się zniesmaczony. Podobało mi się szczególnie delikatne przemycenie treści równościowych, że niby czemu atrakcyjna czterdziestka nie może mieć chłopaka studenta skoro sześćdziesięcioletni faceci umawiają się z maturzystkami (i jakoś nikogo to szczególnie nie oburza)? Może na moją percepcję wpływa też trochę to, że Francuski jednak trochę inaczej niż Polki prezentują się w pewnym wieku. Aż miło było zobaczyć, że dla granej przez Virginie Efira, ikonę komedii romantycznych, Alice ani dziecko, ani wiek nie oznacza, że musi zajmować się tylko praniem, gotowaniem, rozmowami o szkole i pracą (jak już bardzo chce). Aż miło patrzeć jak ta piękna kobieta budzi się do życia i tak jakby przypomina sobie, że jeszcze może być wspaniale (nie tylko w łóżku, ale tak w ogóle).
Mimo schematycznie zarysowanej historii nie nudziłam się na tym filmie ani trochę. Naprawdę polubiłam głównych bohaterów, co mi się raczej rzadko zdarza, bo z zasady nikogo nie lubię. Ale ci są świetni! Alice jest jak Miranda z Diabeł ubiera się u Prady, która nagle sobie przypomniała, że poza pracą są w życiu też i inne przyjemności. Do tego bardzo miło się na nią patrzy. Widać, że to dojrzała kobieta, ma zmarszczki i tłuszczyk tu i ówdzie, ale wszystko ma doskonale wypielęgnowane i zadbana, a do tego ubiera się z francuską elegancją. Jak dorosnę chcę być taka jak ona! Jej niemal nastoletni partner to po prostu powiew młodzieńczej świeżości i energii na ekranie. Grany przez Pierre’a Niney (mówię wam, chłopak będzie wielką gwiazdą) Balthazar trafił w loterii genetycznej jakąś kulminację czaru i magnetycznego uroku osobistego, który nie tyle rozsadza, co wręcz rozpuszcza ekran. To zadziwiające jak niepozorny chudy młodzieniec, w dodatku do złudzenia przypominający żabę Kermita, może się prezentować na ekranie. Normalnie jakby się patrzyło na żeński odpowiednik Audrey Tautou. Dobra dosyć tego lukru, bo to podejrzane.
Miłość po francusku to kolejna obowiązkowa pozycja tego lata, choć może to brzmieć dość dwuznacznie (jakbym was do czegoś zachęcała). Spodoba się chyba każdemu, bez względu na płeć czy wiek. Można sobie przypomnieć jak to jest mieć dwadzieścia lat, albo pomarzyć o szaleństwach jakie nas czekają gdy będziemy dobijać sędziwej czterdziestki.
[…] mi się podobało jej nawiązanie do roli w Nimfomance. Szczerze wyznam, że zaraz po parze z Miłości po francusku, ten romantyczny duet jest moim ulubionym i choć film widziałam wczoraj, to mogłabym go dzisiaj […]
[…] zobaczyłam Virginię Efirę w Miłości po francusku, zachwycam się jej pozytywną energią i słoneczną aurą. Nic dziwnego, że to właśnie ona […]