Pomiń zawartość →

Prawdziwe JA japońskiego mistrza prozy, czyli o Pierwszej osobie liczby pojedynczej Harukiego Murakamiego

Niewiele jest rzeczy, na które czekam z takim zapałem i natężeniem niż nowe książki Murakamiego. Gdybym miała być całkiem szczera, ta proza jest na topie zjawisk, które podtrzymują we mnie chęć życia i gdyby nie ona, znacznie mniej spokojnie znosiłabym różne losowe przeciwności. Na ten tom opowiadań także bardzo czekałam, ale niestety, jak zawsze jeśli chodzi o krótsze fragmenty prozy, mocno się rozczarowałam. Może to ja nie nadaję się do odbioru opowiadań, a może to z nimi jest coś nie tak. Jakby nie było, twórczość Murakamiego w mojej wyobraźni to dwie grupy utworów: bardzo dobre, a czasem wręcz wybitne powieści, na czele z ,,Kafką nad morzem” i ,,Końcem świata”, i słabe, rozwodnione, nudnawe opowiadania, zlewające się w jedną cienką literacką zupkę szkiców do przyszłych tworów powieściowych.

Jazz, bejsbol i piękne kobiety

Pomimo wszelkich zastrzeżeń, zachęcam jednak do sięgnięcia po ,,Pierwszą osobę liczby pojedynczej”, szczególnie jeśli jesteście fanami japońskiego pisarza. Dla mnie to mentalnie najbliższa osoba na świecie i zawsze chętnie dowiaduję się o nim czegoś więcej. Zawarte w tomie utwory od początku traktowałam jako w większości autobiograficzne, dlatego czas spędzony z nimi nie uważam za zmarnowany. Zawsze miło jest wrócić do świata młodego studenta, przeżywającego pierwsze zauroczenia płcią przeciwną, ale też do świata nieco już dojrzalszego mężczyzny, który tłumaczy czytelnikowi czym dla niego jest muzyka klasyczna, jazz i bejsbol. Nie mogłabym o te rzeczy dbać mnie, zwyczajnie nic mnie nie obchodzą, ale nie o to tu chodzi. Fascynująca jest systematyczna determinacja z jaką nasz narrator zgłębia ukochane przez siebie dziedziny. Gdy już padnie na coś, to koniec. Nie potrzeba żadnego powodu, logicznego wyjaśnienia, a czasem wystarczy tylko wspomnienie ładnego stadionu, smak sprzedawanego tam ciemnego piwa, by przez całe życie kibicować jednej drużynie.

Podobnie jest z muzyką. W opowiadaniu ,,Karnawał” zostajemy zabrani w podróż po muzycznych intuicjach naszego przewodnika i choć niewiele z tego zrozumiałam, to prawdziwą frajdą jest czytać o tym jak ktoś o tak wysokiej kulturze, dla czystej bezinteresownej przyjemności, poświęca oceany czasu swojej pasji. To dlatego wracam do tych książek, bo przecież każdy główny bohater powieści Murakamiego jest także kimś takim. Tutaj pisarz zwyczajnie mówi JA, ale przecież wszyscy ci młodzi i starsi mężczyźni są jego alter ego. To tego spokojnego punkciku w czasie burzy wszyscy szukamy, prawda?

Biograficzne okruszki

Murakami igra z nami, pozwalając myśleć, że jest z nami całkowicie szczery. Nie chodzi mi oczywiście o opowiadanie pt. ,,Wyznania małpy z Shinagawy” które jest próbką oryginalnego realizmu magicznego. Poza tym jednak jest bardzo osobiście, jak w opowiadaniu ,,Wiersze zebrane o drużynie Yakult Swallows”. Pomijając już kontekst sportowy, zupełnie niezajmujący, pisarz pierwszy raz mówi coś o swoich rodzicach. Dowiadujemy się na przykład o tym, że jego mama miała pod koniec życia demencję, a tato nie należał do najprzyjemniejszych osób na świecie.

,,Byliśmy z ojcem, delikatnie mówiąc, w niezbyt przyjaznych stosunkach. Z różnych przyczyn. Zmarł, dożywszy dziewięćdziesięciu lat, miał raka z licznymi przerzutami i ciężką cukrzycę. Wcześniej przez dwadzieścia lat prawie nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Nie dało się tego w żaden sposób nazwać ,,przyjaznymi stosunkami”. Pod sam koniec jego życia zawarliśmy małe przymierze, ale jak na przymierze było już trochę za późno”.

To są, proszę państwa, najważniejsze słowa w tym tomie. Zapomnijcie o innych atrakcjach, wodotryskach i fajerwerkach w postaci gadającej małpy, pięknej poetki wykrzykującej imię obcego mężczyzny podczas stosunku, czy o koszmarnie brzydkiej przyjaciółce pisarza. Dla prawdziwego wielbiciela pisarstwa Murakamiego, liczy się bardziej to, że dostaliśmy wreszcie pożywkę dla kolejnych domysłów. Nie wiem jak Wy, ale ja należę do tych czytelników, którzy nie śpią po nocach rozmyślając, co tam się w domostwie Murakamich działo, że teraz karty licznych powieści zaludniają tak często młodzi ludzie bez rodziny i przeszłości oraz ojcowie i figury ojców terroryzujących dzieci lub konających efektownie w szpitalnych salach. To właśnie zmienia ,,Pierwsza osoba liczby pojedynczej” w mojej recepcji całej twórczości japońskiego pisarza.

Koniecznie przeczytajcie także słowo od tłumaczki, która wyjaśnia kwestię JA w japońskim. Jak się okazuje, ten zaimek osobowy może przybierać różne formy, w zależności od tego jakiej płci i w jakim wieku jest posługująca się nim osoba. To szalenie ważne, bo w końcu, jak już od dawna wiemy, Murakami wypłynął głównie na rewolucyjnym wykorzystaniu zaimka w pierwszej osobie liczby pojedynczej ;)

Opublikowano w Haruki Murakami Japonia Książki

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *