Serialowa Emma wydaje mi się znacznie lepszą produkcją niż filmowa. To jednak za długa powieść, by ją tak do jednego filmu skracać. Dzięki serialowi możemy na dłużej i znacznie wygodniej rozgościć się w świecie Jane Austen. Patrzę na tę rzecz zupełnie subiektywnie, ponieważ grają tu moi ostatnio ulubieni aktorzy, czyli Romola Garai oraz Jonny Lee Miller (do którego czuję ogromna sympatię po obejrzeniu Frankensteina). Ta para dobrała się znakomicie, a dzięki chemii między nimi widz ma naprawdę dużo przyjemności ze śledzenia subtelnych intryg XIX-wiecznego ziemiańskiego światka. Zaprawdę, powieści Jane Austen nigdy się nie nudzą.
Gdybyście jakimś cudem jeszcze nie czytali lub nie oglądali którejś z licznych adaptacji powieści angielskiej pisarki, to spieszę donieść, iż tytułowa Emma jest bardzo majętną panną, mieszkającą w wiejskiej posiadłości wraz ze swym stetryczałym i zrzędliwym ojcem. Na nudy i smutki dość monotonnego, choć sielskiego wiejskiego życia, Emma wynalazła sobie niecodzienną rozrywkę. Jej hobby stało się swatanie ze sobą kogo się da z jej koła przyjaciół, co prawie zawsze kończy się totalna katastrofą. Dziewczyna, choć jest inteligentna i obdarzona dość żywym temperamentem, to jednak ma sporo wad, wśród których chyba największą jest przekonanie o własnej nieomylności. Do wytykania jej wszelkich niedostatków najbardziej chętny jest zawsze jej bliski sąsiad pan Knightley, stateczny, trzeźwo patrzący na życie i bardzo szlachetny jegomość.
Przyznam się szczerze, że dość rzadko się wzruszam, ale wątek miłosny między Emmą a panem Knightley jakoś szczególnie mnie poruszył. Ich wspólny taniec na balu jest wyjątkowo uroczy, a środki, za jakich pomocą ukazano rodzące się uczucie uważam za bardzo subtelne. Ta scena to wspaniała ozdoba całego czteroodcinkowego serialu.
Romola Garai naprawdę znakomicie wciela się w postaci młodych, inteligentnych i najczęściej piszących kobiet (Pokuta, Nie oddam zamku, Szkarłatny płatek i biały). Tu także wpasowała się doskonale, choć z początku nie mogłam się do niej przyzwyczaić Czytając Emmę myślałam raczej o bardziej sztywnej, posągowej, poważnej młodej osóbce, gdy tymczasem panna Woodhouse w wydaniu Romoli Garai jest żywa, spontaniczna, impulsywna i obdarzona bardzo sugestywna mimiką (jakież ona robi oczy gdy się czymś zachwyca!). Knightley w wydaniu Jonny’ego Lee Millera jest dla niej idealną przeciwwagą. Nie żałuję, że nie obejrzałam tego serialu wcześniej, bo najwięcej radości muszą mieć właśnie osoby oglądające go teraz, gdy postać Sherlocka z amerykańskiej wersji może się nakładać na postać angielskiego sztywniaka w pociesznym surducie. Ten bohater (i to właśnie w tej wersji) jest fantastycznie zgredliwy, upierdliwy i oschły, ale bez trudu można się domyśleć, że w środku bije małe, czułe i kochające serduszko, rozpływające się na widok pewnej cwanej blondynki.
Postaci drugoplanowe także są cudowne i naprawdę zapadają w pamięć. W końcu Jane Austen nie oszczędzała nigdy swoich bohaterów więc filmowcy też tego nie robią. Szczególnie podobała mi się ubrana jak paw pani Augusta ,,Panie E.!” Elton (Christina Cole), irytująca do granic możliwości panna Bates (Tausin Greig) oraz prosiaczkowata, głupiutka Harriet (Louise Dylan).
Komentarze