Pomiń zawartość →

The Mill

W natłoku serialowego badziewia, jakie nas wyjątkowo szczodrze zalewa w tym sezonie, jest kilka produkcji, na które zdecydowanie warto zwrócić uwagę. Zaczęła się angielska wersja Homeland, czyli Honourable Woman, mamy ostatni sezon The Killing wyprodukowany przez Netflixa, no i jest oczywiście nowa Utopia. Są to rzeczy dziwne, ważne i bardzo współczesne, od których zalecam regularny odpoczynek, na przykład podczas oglądania brytyjskich produkcji historycznych. Nie jestem obiektywna, bo mnie naprawdę zachwyca wszystko co wyprodukuje angielska telewizja, ale The Mill, nawet jak na ich standardy, udał się znakomicie. Pod względem realizmu historycznego i wciągającej intrygi, Młyn jest bezkonkurencyjny. Myślę, że szczególnie spodoba się fanom Ziemi obiecanej, z którą, moim zdaniem, powinien być sprzedawany w pakiecie na DVD.

Właśnie rozpoczął się drugi sezon tego niezwykłego widowiska, które w dość bolesny sposób pokazuje, że dzisiejsza potęga Wielkiej Brytanii to zasługa m.in. dekad wyzysku białych niewolników (o czarnoskórych niewolnikach także się nieco z tej produkcji dowiemy). Fabuła oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, jakie miały miejsce w XIX wieku w przędzalni bawełny znajdującej się w angielskim hrabstwie Cheshire. Mamy środek rewolucji przemysłowej, zapotrzebowanie na nowe materiały i maszyny bezdenne, no i bardzo wysoką śmiertelność wśród niższych warstw społecznych, którą zaradni Brytyjczycy wykorzystują dla własnej korzyści. Na pierwszy rzut okaz z zewnątrz wszystko jest niby w porządku, ale szybko odkrywamy przykrą prawdę o rodzinie Gregów, którzy są niczym innym jak tylko wyzyskiwaczami niewolników. Ich wielka przędzalnia funkcjonuje dzięki pracy dziesiątek małych rączek, zręcznie przesuwających przędzę bawełny i części potwornej maszynerii. Czyje są te rączki? Ano sierotek z pobliskiego sierocińca. Są to biedne dzieciaki, gównie nastolatki, ale i młodsze się zdarzają, którym się poszczęściło i zamiast umrzeć po cichu w przytułku, mogą uczciwie zarobić na własne utrzymanie. Z punktu widzenia prawa, każde z tych dzieci jest praktycznie własnością właścicieli przędzalni, którzy są tu panami życia i śmierci.

Szczególnie bliskie memu sercu są losy dwojga głównych bohaterów. Jednym z nich jest młody inżynier Daniel Bates (Matthew McNulty), który nie tylko że buduje nowoczesne, mniej groźne dla paluchów maszyny, to jeszcze po godzinach walczy o prawa pracownicze. Drugą ważną postacią jest Esther Price (Kerrie Hayes), dzielna i zadziorna dziewczyna, która nie boi się walczyć o swoje i wciąż zadaje niewygodne pytania. To dzięki niej oglądamy na przykład sierociniec oraz obskurne miejskie uliczki. To jej kibicujemy najbardziej, choć tak złego startu w życiu nie miał chyba nikt (nie licząc tysięcy angielskich sierot umierających z głodu na ulicy w tym czasie oczywiście).

The Mill to opowieść jakby dickensowska, ale ze znacznie większą dozą realizmu. Bieda tych ludzi boli mnie niemal fizycznie, a to co robili im właściciele fabryki to istna zbrodnia przeciw ludzkości. Dzieciaki tracą kończyny, nastolatki są gwałcone, a wszyscy razem chodzą zmarznięci, głodni i przestraszeni. U Dickensa była owsianka wydzielana sierotom do misek i to już było straszne. Tutaj pracownicy dostają grudę szarej brei wprost do brudnej łapki i zjadają ją jak zwierzęta, bo kto by się tam przejmował naczyniami dla nich. Jak człowiek pomyśli, że to na faktach, to aż ciarki przechodzą po plecach. Ci ludzie musieli całą dobę doznawać fizycznych cierpień i bardzo sugestywnie pokazano to w filmie. Nikt się tu nie myje, nie czesze i nie dba o higienę, bo nie ma warunków. Brudne dziewczęta śpią parami pod brudną i zawszoną pościelą, a w ciągu dnia (zimą też) noszą ciężkie drewniane chodaki na bose stopy. Jak widzę coś takiego, to nie potrzebują szczególnej akcji, ale spokojnie, dzieje się dużo.

Los pracowników, a właściwie więźniów, jednej przędzalni, skupia w sobie los wszystkich ciemiężonych robotników w Anglii. Oprócz małych dramatów, obserwujemy także wielkie zmiany społeczne, takie jak walka o 10 godzinny dzień pracy dla dzieci. Dziś trudno sobie wyobrazić coś takiego, a wtedy nie chciano wprowadzić nawet takiego ograniczenia.

Serial o młynie jest dla mnie szczególnie ciekawy, ponieważ w zupełnie odmienny sposób przedstawia ten sam problem co Shirley Charlotte Brontë. Bardzo ją lubię, ale po tych sentymentalnych bredniach na temat biednych posiadaczy fabryk, którzy nie mają zysków bo im się robotnicy buntują, mam o niej naprawdę coraz gorsze zdanie. W jej wydaniu rewolucja przemysłowa to jakiś romantyczny zryw, a przemysł stanowi oryginalne, surowe tło dla miłosnych intryg. Rozumiem, że taka była konwencja, ale po starciu z The Mill nie dziwie się, że Shirley powoli odchodzi w zapomnienie.

Ten serial to fantastyczny materiał nie tylko fabularny, ale i dydaktyczny. Polecam absolutnie każdemu.

Opublikowano w Seriale

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *