Oczywiście w pierwszym odruchu wszystkich korci żeby popsioczyć na kontynuacje i przeróbki kultowych dzieł literackich takich jak Duma i uprzedzenie czy Wichrowe Wzgórza. Dla osób, które się na tym wychowały (jak ja) jest to w pewnym sensie szarganie świętości, ale warto spojrzeć na te filmy z nieco innej perspektywy. No bo czy was samych po przewróceniu ostatniej karty nie ciekawiło co było dalej, jak to się wszystko potoczy i jak w ogóle ten dawny świat wyglądał. Mnie ciekawiło zawsze bardzo, może dlatego że mam ubogą wyobraźnię. Z tego właśnie względu z ożywieniem i radością zabrałam się za oglądanie Death Comes To Pemberley. Co prawda nie zdążyłam obejrzeć tego na Boże Narodzenie z resztą świata, ale za to w Wielkanoc już lepiej poszło. Wszak nie ma u nas świąt bez dobrego, nastrojowego, romantycznego filmiszcza historycznego, a ten miniserial, ze względu na wiosenność-zieloność nadaje się na Wielkanoc jak mało który.
Gdy śmierć przychodzi do Pemberly jest już sześć lat po ślubie Elżbiety (Anna Maxwell Martin) z panem Darcy (Matthew Rhys). Żyje im się w ogromnej posiadłości niczym w baśni. Z godnością i miłością pielęgnują swoje ognisko domowe, zajmują się udanym synkiem, a służba i sąsiedzi kochają ich i poważają (głównie za dużą ilość gotówki, którą dysponują). Niestety, w przeddzień wielkiego balu wydawanego przez Elżbietę dochodzi do bardzo niefortunnych wydarzeń. Do Pemberley, oczywiście niezaproszeni, spieszą przez las Wikham (Matthew Goode) ze swą żoną a siostrą Elżbiety Lidią (Jenna Coleman). W nocnych leśnych zakamarkach dochodzi do kłótni między Wikhamem a jego kumplem z wojska, w wyniku czego ten ostatni żegna się z życiem (samego zajścia nie widzimy), a Wikhamowi grozi proces. Sprawę komplikuje dodatkowo duch nawiedzający lasy okalające tytułową posiadłość oraz fakt, że skandal w rodzinie (wszak Wikham przez ślub z Bennetówną stał się bratem Darcy’ego) może poważnie zaszkodzić interesom naszej ulubionej literackiej pary. Teraz tylko od dociekliwości Elżbiety i Fitzwilliama zależy to, czy Pemberley przetrwa. Sprawa nie wygląda z początku za dobrze, a to, że Darcy (jak to on) wiecznie się naburmusza i strzela focha, niczemu nie pomaga.
Najbardziej się wszyscy czepiają pary głównych aktorów i się wcale nie dziwię. Anna Maxwell Martin, choć z czasem dostrzega się jej specyficzny urok, to ze swoją twarzą mogłaby grać co najwyżej jakąś ciotkę czy starszą kuzynkę Elżbiety, a Matthew Rhys to już katastrofa. Twarz tego aktora absolutnie niczego nie wyraża; facet cały czas jest nadęty i jakby urażony. Nawet w Dumie i uprzedzeniu nie jest aż tak antypatyczny. Nie dość, że spaskudził Amerykanów to jeszcze tutaj łypie swoimi dziwnymi, przyćpanymi oczętami, które zawsze wyglądają jak pomalowane.
Za to zdecydowanym plusem tej produkcji są plenery. Ucieleśnione powieściowe Pemberley jest piękne, a jego zielone okolice, włącznie z małym leśnym domkiem, są absolutnie wspaniałe. I ta cudowna zieleń angielskich trawników! Za wielką pomyłkę losu uważam fakt, że to serialowe twory tam mieszkają, a nie żywa ja.
Warto obejrzeć ten serial także ze względu na ducha twórczości Jane Austen, którego może nie czuć tak bardzo gdy się patrzy na parę głównych bohaterów, ale za to reszta postaci sprawuje i prezentuje się wspaniale. Szczególnie udani są rodzice Elżbiety i Lidia. Pani Bennet i jej próżna latorośl są wspaniale puste, głupie i irytujące. No coś pięknego! Może i intryga kryminalna nie wciąga, ale pompatyczne dialogi tej dwójki na pewno.
Death comes to Pemberly (pol. Śmierć przybywa do Pemberly) to ekranizacja powieści P. D. James, znanej autorki kryminałów. Polskie wydanie tej powieści niedługo się ukaże.
I to jest bardzo dobra wiadomość!