Pomiń zawartość →

Miesiąc: sierpień 2013

W rytmie serca

Tylko najwytrwalsi wielbiciele talentu aktorskiego francuskiego aktora Romaina Durisa powinni potraktować ten film jako pozycję obowiązkową i wartą zobaczenia. Cała reszta (tych nieszczęśników, którzy nie widzieli ani Dziewczyny z lilią, ani Zakochanego Moliera, ani nawet Heartbreakera) może sobie spokojnie ten obraz darować, ponieważ niczego specjalnego raczej tu się nie zobaczy. Ot, historia podobna do setek innych. Ktoś pokazuje biednemu chłopakowi, że mógłby się stać kimś więcej niż jest, a on chwyta się gorączkowo tej jednej szansy na milion, by stać się częścią lepszego świata. Tyle, że w tym przypadku nie chodzi, jak to zazwyczaj bywa, o nastolatka, ale o całkiem dorosłego faceta. Grany przez Durisa Thomas Seyr ma 28 lat i życie wytyczone przez gburowatego ojca. Wraz ze staruszkiem zajmuje się bowiem nieruchomościami, których kupno, sprzedaż czy zagospodarowanie są znacznie trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Rola Thomasa w tym prawie przestępczym interesie polega głównie na biciu dzikich lokatorów i na wykurzaniu niewygodnych najemców przez podrzucanie im pod drzwi szczurów. Tak wygląda jego kariera zawodowa aż do momentu gdy przez przypadek spotyka swojego dawnego nauczyciela gry na fortepianie i przyjaciela jego zmarłej matki. Budzą się wspomnienia i chęć by zrobić ze sobą coś sensownego.

Skomentuj

Southcliffe

Southcliffe to kolejny bardzo dobrze nakręcony brytyjski serial, który może jakoś szczególnie nie porywa i nie wciąga, ale z pewnością intryguje widza i zmusza go do myślenia. Przyznam się od razu, że gdyby nie znakomite recenzje (przedobrzyli, serial nie jest nawet w połowie tak dobry jak się spodziewałam i wiele determinacji będzie mnie kosztowało dobrnięcie do końca) nie sięgnęłabym po tę kolejna opowieść o ,,małym angielskim miasteczku, w którym mieszkają sami spokojni ludzi, a którego spokój zakłóca nagle niewyobrażalna zbrodnia”. No bo w końcu ile razy można o tym samym? Dobrze chociaż, że tym razem nie zabili jakiejś kolejnej pięknej nastolatki. W Southcliffe zbrodnia jest znacznie bardziej epicka, cała fabuła opiera się bowiem na ukazaniu z możliwie wielu perspektyw dnia, w którym pewien niepozorny były wojskowy (milczący rudy brodacz) postanowił wyjść rano na przechadzkę po spokojnej okolicy, a przy okazji odstrzelił z karabinu kilkanaście osób. Normalnie pecha mieli ci co wcześnie wstali, jak na przykład starsza pani, która postanowiła popracować w ogródku (też pomysł!) albo biegająca po polach nastolatka (czego się nie robi dla zdrowia…).

Skomentuj

Idealne matki Doris Lessing

Nie spieszyło mi się szczególnie do tej lektury. Proza Doris Lessing zawsze wydawała mi się jakąś taka jałowa, usypiająca i pusta, choć nie dotyczy to genialnego O kotach. To co noblistka robi na stronach tej książki dla ludzkiego postrzegania tych niezwykłych zwierząt jest przewspaniałe. To dzięki niej mam swoich kocich podopiecznych. Niestety Idealne matki nie wzbudzają już we mnie takich zachwytów, zapewne dlatego, że są o ludziach, a nie o zwierzętach (że niby o zwierzakach można z pasją i wzruszeniem, a o ludziach tylko zimno i sucho). Muszę jednak przyznać, że przyjemnie się zaskoczyłam, a całą, co prawda niewielką książeczkę, wciągnęłam jednym tchem. Może aż tak by mi się nie spieszyło, gdyby nie wszechobecne reklamy filmu i opisy na okładce opowiadania, zapewniające o strasznych skutkach zgubnej namiętności. Czytam więc i czytam, a tam nic. Nie napiszę jak się kończą Idealne matki, ale zapewniam, że nie ma żadnej spektakularnej katastrofy. Swoją drogą to fatalny pomysł, by na okładce zdradzać jak się sprawa zakończy, w dodatku niezgodnie z prawdą.

Komentarz

Czysta krew

Czysta krew oferuje swoim widzom absolutnie wszystko co pociągające w wampirach oraz ww wszystkich innych istotach nadprzyrodzonych, jakie tylko stworzyła zachodnia kultura w swym długim dorobku. Otrzymujemy tu przede wszystkim potężnie skumulowaną dawkę seksu, przemocy i dziwaczności, prawdziwie wybuchowy ładunek zmysłowy. Niestety, z powodu nagromadzenia wielu kiczowatych elementów, totalnej absurdalności niektórych scen oraz zbytniego nagromadzenia i pokomplikowania niektórych wątków, z Czystą krwią jest trochę tak, jak z tymi śmierdzącymi francuskimi serami. Trzeba mieć dość specyficznie odkształcony gust, by naprawdę polubić tę opowieść. Na szczęście statystyki telewizyjne pokazują, ze owym specyficznym gustem dysponuje naprawdę pokaźna grupa widzów na całym świecie, dzięki czemu powstało już aż 6 sezonów tej wampirzej baśni tylko dla widzów dorosłych.

8 komentarzy

Sklep dla samobójców

Powiem szczerze, że gdyby członek mojej rodziny popełnił samobójstwo, a ja byłabym religijną osobą, w dodatku pozbawioną poczucia humoru (co za straszne połączenie!) to poczułabym się tą animacją poważnie urażona. Ale że tak nie jest, mogę wszystkim z czystym sumieniem polecić tę naprawdę zabawną, choć nie zabójczo śmieszną czarną komedię. Jeżeli podobała wam się Gnijąca panna młoda Burtona, a groteska, makabra czy totalny surrealizm nie są wam obce, z pewnością będziecie w stanie wczuć się w specyficzny klimat Sklepu dla samobójców. Zresztą by poczuć się w tym filmowym świecie jak w domu, wystarczy założyć, że większością ludzi kieruje odwrotna motywacja niż w rzeczywistości, Normalnie w końcu robimy wszystko by jakoś utrzymać się na powierzchni, zachować, choćby i przygnębiające, biedne czy schorowane życie. W świecie francuskiej kreskówki jest na opak: mieszkańcy przedstawionego tu miasta (które miało być zapewne strasznie depresyjne i potwornie przygnębiające, a wygląda jak większość typowych polskich miejscowości, na przykład jak Katowice, Wałbrzych czy Szczecin) są tak nieszczęśliwi, zmęczeni i zniechęceni (pewno polityką rządu), że wyjątkowo im się spieszy w zaświaty. Z dachów i okien spadają ciała, niczym deszcz meteorytów, tak, że nawet biedne gołębie nie mogą spokojnie przelecieć. Co za świat! Najstraszniejsze jest to, że choć to tylko surrealistyczna kreskówka, w wielu miejscach przypomina to, czym może się stać już niedługo nasza kryzysowa rzeczywistość. Normalnie prorocze.

Skomentuj

Kochane kłopoty

Lorelai Gilmore zrobiła swojej matce (bo przecież nie sobie) rzecz, której w głębi serca obawia się pewno większość rodziców. Jako buntująca się nastolatka zaszła w ciążę, urodziła córkę i nie poszła na studia. Zgroza! Wrażenie potęguje fakt, że rodzice Lorelai są zamożnymi i snobistycznymi mieszańcami Nowej Anglii, dla których w życiu liczy się przede wszystkim dobra opinia no i oczywiście pieniądze. I żeby chociaż ta durna Lorelai okazała skruchę, albo miała na tyle przyzwoitości by, jak to przecież zazwyczaj bywa, spaść na samo socjalne dno. A tu nic z tych rzeczy. Młoda przebojowa kobieta znakomicie radzi sobie w życiu. Zamieszkuje w nieodległym od rodzinnego domu małym miasteczku Stars Hollow, gdzie wspiera ją praktycznie cała tamtejsza wspólnota osobliwych i ekscentrycznych, ale kochanych ludzi. Do tego córka Lorelai, mała Rory (Alexis Bladel) okazuje się być wprost idealnym dzieckiem. Jest nad wiek dojrzała, zrównoważona, potwornie inteligentna i utalentowana w wielu dziedzinach. Tak oto wygląda moje wprowadzenie w świat dziewcząt Gilmore.

Skomentuj

Sherlock

Dla jednych najważniejszym wydarzeniem jesieni jest powrót do szkoły lub nowy projekt w pracy, dla innych pojawienie się w sklepach nowych kolekcji ubrań i dodatków. Dla mnie natomiast, już od trzech lat, rzeczą na która wprost nie mogę się doczekać jest jesienna premiera Sherlocka. W tym roku oczekiwania są naprawdę wysokie. Poprzednie dwie serie były totalnym hitem i zachwyciły tak samo widzów jak i krytyków na całym świecie. Dodatkowo, pojawienie się tajemniczej kobiety, które zawładnęła sercem przenikliwego analityka, podgrzało atmosferę do wprost nie rejestrowanych do tej pory poziomów telewizyjnych emocji. Dzięki roli w tej serialowej produkcji Benedict Cumberbatch stał się nowym symbolem seksu i międzynarodową gwiazdą, o czym świadczy jego rola w Star Treku (nie lubię takich produkcji, ale ze względu na niego chętnie pomaszeruję do kina). Wcielającemu się w rolę doktora Watsona Martinowi Freemanowi także nieźle się powiodło. Chłopak w końcu zagrał Hobbita, czym zapewnił sobie praktycznie nieśmiertelność (jestem pewna, że kolejne pokolenia nastolatków będą traktowały ten film jako obowiązkową klasykę). No i czegóż jeszcze można się spodziewać?

5 komentarzy

Broadchurch

Gdybyście obejrzeli już wszystko i mieli po dziurki w nosie seriali (głównie brytyjskich) o małych sennych miasteczkach, w których ni stąd ni zowąd ktoś zabija młodą piękną dziewczynę z sąsiedztwa, to sięgnijcie po Broadchurch. Tutaj dla odmiany ktoś zamordował małego chłopca. Dalej opowieść toczy się już znanymi torami. Wciąż te same wariacje na temat miasteczka Twin Peaks. Coś jest takiego w tych małych zżytych ze sobą od pokoleń społecznościach, co każe filmowcom dopatrywać się w nich czegoś tajemniczego, czy wręcz demonicznego. W dodatku ciągle to chętnie oglądamy. Najwidoczniej, powodowani zazdrością i tęsknotą za sielskim życiem, chcemy by ktoś nas przekonał, że wcale nie jest tam tak pięknie jak może się wydawać (no poważnie, tylko na podstawie tego co oglądałam w te wakacje, można by pomyśleć, że zabite dechami mieściny mają większą przestępczość niż wielkie amerykańskie metropolie). Albo też, w głębi serca czujemy, że sytuacja, w której ludzie przyglądają się sobie z tak bliska nie może być korzystna dla ich psychiki.

3 komentarze

The Killing (Dochodzenie) Davida Hewsona

Całe dekady bycia molem książkowym nie nauczyły mnie wiele ponadto, że jak się tworzy literaturę na podstawie serialu, a nie po bożemu, czyli na odwrót, to to nie może być nic dobrego. Do dziś pamiętam niesmak i zażenowanie towarzyszące lekturze krótkich tekstów napisanych na podstawie poszczególnych odcinków Z Archiwum X. Bardzo podobne odczucia towarzyszyły mi niestety także teraz, gdy zabrałam się za opasłe tomiszcze Davida Hewsona, napisane na podstawie oryginalnej duńskiej wersji The Killing, czyli Forbrydelsen. Już po tym, co przeczytałam na okładce powinnam sobie dać spokój, ale niestety, chęć emocjonalnego uporania się z końcem trzeciej serii (jak zwykle związana z poczuciem osierocenia przez ulubionych bohaterów)okazała się silniejsza. Ta słabość kosztowała mnie kilkadziesiąt straconych bezpowrotnie godzin nad tą prawie ośmiuset stronicową (no nazwijmy to tak szumnie) powieścią. A mogłam sobie poczytać w tym czasie jakiegoś klasyka… Najgorsze jest to, że pomimo olbrzymiego rozczarowania duńską opowieścią, i tak najszybciej jak się da obejrzę też pierwotną wersję telewizyjną, o czym na pewno niedługo się dowiecie.

Komentarz

Newsroom

Wszystko wskazywało na to, że Newsroom naprawdę mi się spodoba. Co może być nieciekawego lub wkurzającego w pokazywaniu jak się robi telewizję? Przecież kocham telewizję! Oglądam ją całą dobę i nawet śni mi się po nocach, więc serial o jej kulisach powinien być strzałem w dziesiątkę. Do tego jeszcze mamy tu mistrzów amerykańskiego aktorstwa, Jeffa Danielsa i Jane Fondę, oraz mocno wyeksponowany wątek romansowy. Cóż się mogło nie udać? Po obejrzeniu wielu odcinków (zbyt wielu jak na mój przegrzany tą produkcją mózg) uważam, że nie udało się absolutnie nic, a cały serial to po prostu wydmuszka. Mam wrażenie, że Aaron Sorkin i inni pracujący nad produkcją tego telewizyjnego hiciora ludzie, z premedytacją stworzyli coś, co spodoba się ślepo zapatrzonym w amerykańską kulturę trzydziestolatkom, a już szczególnie tym pracującym w mediach i korporacjach. Mogą sobie tacy widzowie popatrzeć na szalone tempo pracy, tony sprzętu, ludzi zaharowujących się po godzinach i wiecznie trajkoczących o popularności tudzież wynikach sprzedaży, i pomyśleć sobie, że to takie prawdziwe i o nich. Może i korpoludki z całego świata znajdują w Newsroomie odbicie swojego życia, ale mnie to wprost odrzuca. No i jeszcze ten nachalny przekaz: ,,Walczymy o lepszą Amerykę”, ,,Liczy się rzetelna informacja” i ,,Widzowie doceniają jakość”. No jakoś tego nie kupuję.

Skomentuj