Pomiń zawartość →

Idealne matki Doris Lessing

Nie spieszyło mi się szczególnie do tej lektury. Proza Doris Lessing zawsze wydawała mi się jakąś taka jałowa, usypiająca i pusta, choć nie dotyczy to genialnego O kotach. To co noblistka robi na stronach tej książki dla ludzkiego postrzegania tych niezwykłych zwierząt jest przewspaniałe. To dzięki niej mam swoich kocich podopiecznych. Niestety Idealne matki nie wzbudzają już we mnie takich zachwytów, zapewne dlatego, że są o ludziach, a nie o zwierzętach (że niby o zwierzakach można z pasją i wzruszeniem, a o ludziach tylko zimno i sucho). Muszę jednak przyznać, że przyjemnie się zaskoczyłam, a całą, co prawda niewielką książeczkę, wciągnęłam jednym tchem. Może aż tak by mi się nie spieszyło, gdyby nie wszechobecne reklamy filmu i opisy na okładce opowiadania, zapewniające o strasznych skutkach zgubnej namiętności. Czytam więc i czytam, a tam nic. Nie napiszę jak się kończą Idealne matki, ale zapewniam, że nie ma żadnej spektakularnej katastrofy. Swoją drogą to fatalny pomysł, by na okładce zdradzać jak się sprawa zakończy, w dodatku niezgodnie z prawdą.

Zanim tytułowe bohaterki stały się idealnymi matkami (lub też babciami, jak sugeruje tytuł oryginału) były małymi dziewczynkami, które zaprzyjaźniły się serdecznie pierwszego dnia w szkole i już zawsze były dla siebie nawzajem najważniejszymi osobami na całym świecie. Wszystko robiły razem, wspólnie dorastały, a ludzie brali te dwie blond piękności za rodzone siostry, a nawet za bliźniaczki. Ich bardzo bliskiej więzi nie nadwątliły ani nieudane małżeństwa, ani poważne kłopoty uczuciowe natury lekko perwersyjnej, a nawet kazirodczej. Pech bowiem chciał, że osamotnione piękne sąsiadki wychowywały nastoletnich synów w tym samym wieku. Delikatna Lil miała Iana, a przebojowa Roz Toma. Właściwie to obie ich miały, ponieważ z braku innej bliższej rodziny, chłopcy obie kobiety traktowali z taką samą dziecięcą czułością, nie bacząc na więzy pokrewieństwa. Zwrot akcji następuje w momencie, gdy nieodparta uroda przystojnych nastolatków prowadzi do nawiązania romansów międzypokoleniowych. Przez większą część akcji Tom sypia z Liz, a Roz z Ianem i choć to takie niepoprawne, dla całej czwórki jest to najszczęśliwszy okres w życiu.

Pomimo sugestywnych zapowiedzi autorów filmu na podstawie tego opowiadania Doris Lessing, to nie kontrowersyjny związek chłopców ,,wymieniających” się matkami jest tu najważniejszy. Od początku do końca centralną część tego literackiego wszechświata zajmuje więź między kobietami. Wydaje mi się, że nawet romans z synem przyjaciółki mógł być dla każdej z nich jedynie sposobem na pogłębienie ich przyjaźni (nie były jednak lesbijkami, no nic z tych rzeczy). Choć oczywiście obie czerpały wiele przyjemności ze związków z nastolatkami, a potem z młodymi mężczyznami. Przyjemności fizyczne są tu naprawdę ważne. To przecież ze względu na ten wątek akurat ten fragment prozy Lessing zyskał swój drugi żywot. Widać, że związki dojrzałych pań i nie tak dojrzałych chłopców wciąż jeszcze kręcą widzów i kinową widownię. Mnie jednak najbardziej zainteresował motyw bliźniactwa poszczególnych postaci. Każdy ma tutaj swojego zroślaka-sobowtóra. Lil i Roz są takie podobne i się nie rozstają, ich mężowie (znalezienie w tym samym czasie) są dla nich w podobny sposób nieważni, a braterskiej więzi między Tomem i Ianem nikt nie kwestionuje (przetrwała nawet mimo pokąsania jednego przez drugiego w pośladek; czy to dziwne, że akurat to zapamiętałam?). Nawet żony Toma i Iana są do siebie podobne, że nie wspomnę o urodzonych w tym samym czasie rozkosznych wnuczkach. Może nie jest to jakiś szczyt literackiego wyrafinowania, ale bardzo lubię, gdy wszystko się tak idealnie symetrycznie układa.

Przy okazji Idealnych matek nie można oczywiście nie wspomnieć o oceanie. Bohaterki bowiem, nie dość że idealne, mieszkają także w idealnym miejscu przy pięknej plaży. Rajska atmosfera zakątka, w którym jest zawsze ciepło i pachnąco, sprzyja odrealnieniu postaci, które są jakby wyrwane z głównego nurtu życia. Szum fal przenika tutaj każde słowo, piasek przesypuje się między akapitami prosto na opalone ciała Lil i Roz, a momentami, daje słowo, można nawet poczuć delikatne, senne kołysanie fal. Już nie mogę się doczekać filmu (wreszcie mogę go obejrzeć skoro przeczytałam książkę). Bardzo ciekawi mnie jak się oddaje takie wrażenia na ekranie, żeby nie zrobić z tego kiczu w stylu Błękitnej laguny.

Opublikowano w Książki

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *