Wiosna życia to autobiograficzna powieść Artura Kosiorowskiego, opowiadająca, jak można się domyślać po tytule, o czasach jego młodości. Nie znajdziecie tu zamierzchłej historii, ponieważ autor jest trzydziestolatkiem więc dla jego (i moich) rówieśników, będą to sprawy znajome, a przynajmniej tak by się mogło na początku wydawać. Wiosna życia to powieść drogi, którą chętniej niż powieścią nazwałabym po prostu wspomnieniami lub pamiętnikiem z okresu dorastania. Jak można się zorientować po przedmowie, fabularyzacji poszczególnych wątków jest tu raczej niewiele. Dostajemy czyste, powiedzieć by można nawet, że surowe, życie. Czytając ten utwór nie obcujemy z wielką sztuką, ale za to z wielkim i ważnym okresem w historii osób urodzonych w roku 1983.
Największą wartością Wiosny życia jest jej szczery realizm. Myślę, że za kilkadziesiąt lat takie książki będą śmiało traktowane jako dokumenty z epoki przejściowej. Wszyscy zainteresowani tym, jak wyglądało dorastanie na styku komunizmu i kapitalizmu znajdą tu wiele cennych informacji. Choć narracja dotyczy głównie postaci młodego Artura, to jego jest jakby metaforą losu wszystkich nastolatków zafascynowanych kontrkulturą, zbuntowaną poezją, narkotykami i alkoholem. Dzisiejsi nastolatkowie o wybrykach seksualno-używkowych głównego bohatera czytaliby zapewne z pobłażliwym rozbawieniem, ponieważ oni rzeczy, które wyrabiał Artur w swoich póżnych nastoletnich latach, oni mają za sobą już w gimnazjum i wcale nie uchodzą one dziś za coś wyjątkowo szokującego. Młodszych czytelników zapewne nie poruszy pierwszoosobowa historia chłopaka, który rezygnuje lub wylatuje z kolejnych szkół czy prac, odurza się najrozmaitszymi używkami, czy też rusza w podróż po całej Polsce bez pieniędzy, ale za to by sępić je od przechodniów dla kolegi na wózku inwalidzkim (o ksywie Metalurg!). Podczas swoich peregrynacji Artur nie tylko przeżył wiele przygód, ale przede wszystkim spróbował wielu alkoholi i narkotyków, parał się różnymi zajęciami i wręcz obsesyjnie zainteresował się mistyką religijną.
Wiosna życia to w pewnym sensie także powieść-przestroga, którą rodzice mogliby dawać dzieciom (gdyby te oczywiście nie znały się na używkach lepiej) ku przestrodze. Niech wiedzą gówniarze, że ćpanie i picie grozi nie tylko powikłaniami zdrowotnymi, ale także poważnymi problemami psychicznymi, takimi jak depresja czy psychoza maniakalna, których doświadczył autor, bohater i narrator w jednym. Z drugiej jednak strony ja bym się chyba obawiała podarowania dziecku takiej lektury, bo dopiero z tej książki mogłoby się dowiedzieć co i skąd skombinować (na przykład jak uprawiać marihuanę na oknie lub jaki roślinki zbierać na łące).
Książka Artura Kosiorowskiego może nie spodoba się wszystkim (zwłaszcza czytelnicy liczący na jakieś artystyczne fajerwerki mogą poczuć się zawiedzeni, a nawet zdegustowani), ale dla niektórych może to być fascynująca lektura. Dla mnie to było jak spojrzenie w przeszłość i to do świata równoległego. Choć jesteśmy z autorem równolatkami i polonistami, pomimo iż w młodości interesowali nas ci sami pisarze i poeci, to jednak jego młodość w niczym nie przypominała mojej sztywnej, suchej, pozbawionej atrakcji, trzeźwej, bibliotecznej młodości. Czytanie o religijnych fascynacjach i narkotycznych wizjach było dla mnie naprawdę egzotycznym przeżyciem i pewno dlatego zapoznałam się z całością utworu za jednym posiedzeniem. Moim zdaniem należy docenić to, że choć autor może i nie dysponuje wielkim talentem jaki mieli Witkacy, Wojaczek czy Stachura, ale za to w ich biografii znaleźć można bardzo wiele punktów stycznych.
Koniecznie jeszcze muszę dodać też coś, o czym myślałam od pierwszych stron Wiosny życia. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że bardzo lubię namawiać innych do oglądania i czytania tego, co akurat mogłoby do nich pasować. W tym przypadku moim wielkim marzeniem jest aby Artur Kosiorowski dokonał dokładnej, dogłębnej, powolnej i wielokrotnej lektury Radia Armageddon Jakuba Żulczyka.
Komentarze