Upały trwają w najlepsze, a dla tych, którzy niczym wampiry za dnia ukrywają się w domach, to najlepszy czas na nadrobienie serialowych zaległości. Jeżeli naprawdę wam się nie spieszy, naprawdę nie macie nic ciekawszego do roboty, a wszystkie ambitne produkcje obejrzeliście już dwa raz, zachęcam do maratonu z Supernaturalem (polski tytuł Nie z tego świata brzmi jak jakieś tanie romansidło więc odmawiam używania tej konstrukcji słownej). Odcinków jest już tyle, że starczy akurat do rozpoczęcia kolejnej jesiennej serii tego kultowego w niektórych kręgach serialu. Oczywiście możemy się oburzać, że to taniocha i tandeta straszliwa, że nie jest lepsze od Zmierzchu ani mniej banalne i przesłodzone od Harrego Pottera, jednak będę się upierać, że jest zdecydowanie inaczej. Multiodcinkowa (serial kręci się od 2005 roku i nic nie wskazuje na to by miał się zakończyć w najbliższej przyszłości) saga rodzinna opowiadająca o dwóch braciach Winchesterach, różni się bardzo od wspomnianych produkcji specyficznym poczuciem humoru, widocznym szczególnie w autoironicznych odcinkach, pojawiających się przynajmniej raz w każdej serii. Niby nic takiego, dwaj smętnie ubrani faceci przemierzają w starym wozie całą Amerykę w poszukiwaniu duchów, wampirów, czarownic, a nawet aniołów i demonów, z którymi muszą walczyć, ponieważ tak nakazuje im powierzona przez tatusia misja. Już to widzieliśmy? Może i tak, ale na pewno nie tak opowiedziane.
Formuła opowieści jest bardzo podobna do seriali kryminalnych, w których każdy odcinek to sprawa jednego przestępstwa, na końcu rozwiązywanego. W Supernatural także co epizod pojawia się nowe opętanie, kolejna zła czarownica czy wampir do wytropienia, dzięki czemu widz nie zdąży się znudzić opowieścią o Winchesterach. Zresztą oni sami są taką samą atrakcją jak demony i upiory, na które polują. Dodatkowo każda seria ma starannie poprowadzony wątek główny, spajający ładną klamrą wszystkie odcinki. Raz tematem serii jest rozwikłanie rodzinnych zagadek, raz konflikt między braćmi, a innym razem walka z aniołami i diabłami oraz tym wszystkim co pod i ponad ziemią. Nie sposób przewidzieć co trafi się następnym razem. Oglądanie Supernaturala jest jak przeglądanie katalogu metafizycznego ze wszystkim, co udało się wytworzyć ludzkiej wyobraźni. Są tu inspiracje czerpane z ludowych wierzeń, mitologii starogermańskiej i greckiej, oraz oczywiście z chrześcijańskiej teologii. Jest też oczywiście sporo pomysłów wziętych z literatury oraz z klasyków kina grozy. Ten serial to naprawdę udana mieszanka thrillera, horroru, komedii i kina familijnego. Podoba mi się także to, że choć nie jest bogato (widać, ze nie mają za dużo kasy na efekty specjalne w stacji The CW) to jednak klimatycznie i specyficznie.
To, że już kolejne pokolenie nastolatków dorasta zapatrzone w Sama i Deana to jednak zdecydowanie nie zasługa duchów, lewiatanów czy demonów (ach ta młodzież! oni się już niczego nie boją) ale charyzmatycznych osobowości głównych bohaterów. Oczywiście by było ciekawie, pomyślano ich jako całkowite przeciwieństwa. Sam (Jared Padalecki) jest typowym kujonem, który od uganiania się za zmarłymi wolałby spędzać czas nad książkami w collage’u. W tej ekipie to on obmyśla strategie, robi dokładny research i martwi się o każdy drobiazg. Jak na każdego aniołka, ma również swoje chwile słabości, ale kto ich nie ma. Za to jego brat Dean (Jensen Ackles) to prawdziwy łobuz i ladaco. Udaje zimnego drania z cynicznym poczuciem humoru, ale ma gołębie serce, a dla młodszego braciszka zrobiłby wszystko. W przeciwieństwie do świętoszkowatego Sama, prawie nigdy nie jest irytujący dla widzów, a bez jego specyficznych odzywek (przyznaję, że bywa naprawdę durnowaty) to nie byłby ten sam serial. Nie można też nie wspomnieć o tym, że ogromna żeńska część widowni jest wierna temu serialowi od lat tylko ze względu na wygląd Jensena Acklesa.
Przez lata obecności na ekranach, Supernatural wyrobił sobie już pewną markę. Naprawdę podziwu godna jest konsekwencja producentów w niezmienianiu pewnych stałych elementów, z którymi zdążyliśmy się już zżyć. Sam i Dean pewno do ostatniego odcinka będą prowadzić emocjonalne rozmowy niczym stare małżeństwo (Sam zawsze zachowuje się jak żona, a Dean jak gburowaty mąż; przyznaję, że te dialogi mają podejrzanie homoseksualny kontekst, ale jest to naprawdę śmieszne). Do końca będą mieli te same niemodne fryzury, szare sprane ubrania i ten sam samochód (czarną Impalę). No i oczywiście aż po kres zjawisk paranormalnych musi lecieć w tle świetna muzyka starych zespołów rockowych, która jest nieodłącznym elementem czaru Supernaturala. Może i Dean to gbur i głupek, ale puszczane przez niego rockowe klasyki świadczą o nienagannym guście muzycznym twórców serialu.
[…] kiepskim filmie o ,,paranormaliach”), że lepiej bym się bawiła oglądając dowolny odcinek Supernaturala. Nawet jeśli to niestrawne połączenie Bruce’a Wszechmogącego, Facetów w czerni i Uwierz […]
[…] ambitniejszego raczej już się te czarownice i łowcy nie zdobędą. Już lepiej dalej oglądać Supernaturala; też jest banalnie, ale z dystansem i […]