Na seanse tego filmu przyciągać mają postaci dwojga głównych bohaterów, czyli Walta Disneya i Pameli Travers. O ile pani Travers i jej kultowe książki są (jak podejrzewam) raczej średnią atrakcją dla polskiego widza, to na Walta Disneya z pewnością pójdą tłumy, oczywiście z sentymentu. Grany przez Toma Hanksa starszy pan z wąsikiem jest symbolem szczęśliwego dzieciństwa dla całej masy przedinternetowych dzieciaków takich jak ja, które z niecierpliwością oczekiwały kolejnej niedzielnej dobranocki czy sobotniego Walt Disney przedstawia. Niestety samego Disneya jest tu znacznie mniej niż można by się spodziewać, a bliżej mi nieznanej do tej pory panny Travers zdecydowanie za dużo. Swoją drogą to bardzo ciekawe, dlaczego stworzona przez nią postać guwernantki Mery Poppins jest tak popularna w USA, a tak jeszcze mało znana w Polsce.
SkomentujKategoria: Filmy
Zapowiadało się na tradycyjne, rodzinne pitu pitu w amerykańskim stylu. Że niby zjadą się do rodzinnego gniazda wszyscy dawno nie widziani krewni, których zjednoczy tragedia rodzinna. Spodziewałam się sporej porcji żalów i złośliwości oraz ckliwego zakończenia, ukazującego, że i tak więzi rodzinne są najsilniejsze i jak ludzie się kochają to wszystko sobie wybaczą. Nic z tych rzeczy, moi drodzy. Co prawda jest rodzinna tragedia, bo senior rodu, czyli tatuś alkoholik popełnia samobójstwo, a jego hiper złośliwa żona ma raka jamy ustnej i poważny problem z prochami, ale to jak rozkładają się akcenty w rodzinie po pogrzebie jest naprawdę totalnym zaskoczeniem. Nie ma tu typowych złośliwostek i rodzinnego wbijania szpil (w czym zazwyczaj specjalizują się wredne matki, nie tylko w Polsce). Nikt tu się nie bawi w takie subtelności. Zamiast szpilek złośliwości są kule armatnie nienawiści. Akcja jest pełnokrwista, realistyczna i żywiołowa. Bohaterowie kąsają się do krwi, wywlekając liczne krzywdy, a zapewniam, że praktycznie każdy ma tu o co mieć do Boga i rodziny pretensje.
SkomentujNie będę błyszczeć intelektem i porównywać tego filmu do poprzednich dzieł Scorsese. Nie bardzo interesuje mnie podobieństwo do Chłopców z ferajny oraz fakt iż Leo DiCaprio został nową muzą znanego reżysera. Napiszę wam po prostu dlaczego Wilk z Wall Street tak strasznie, wręcz niemożebnie mnie umęczył. Zapewniam, że przebrnięcie przez trzy godziny seansu było dla mnie bardzo trudne, ponieważ tu się zwyczajnie nic nie dzieje, nie tak naprawdę. Rozlazła fabuła, bez jakiejś wyraźnej, scalającej wszystko osi, bez przełomowych momentów czy przemiany bohatera, to coś wręcz okrutnego w stosunku do widzów, którzy muszą to cudo w stylu Kac Vegas aż tak długo oglądać. Podejrzewam również, że to właśnie głównie ze względu na duże podobieństwo do kultowej w niektórych kręgach kolesiowej komedii, Wilk cieszy się w kinach aż tak dużą frekwencją.
KomentarzPrzyznam szczerze, że nie rozumiem zachwytów nad American Hustle ani licznych nominacji do Oscarów aktorów w tej produkcji grających. Uważam, że potencjał jaki niosła ze sobą oparta na faktach historia oszusta Irvinga Rosenfelda (Christian Bale) i jego wspólniczki Sydney Prosser (Amy Adams) został zmarnowany. Najbardziej wyeksponowany jest tu wątek sensacyjny, który ani nie wciąga, ani nie intryguje, a wymyślne finansowe przekręty zostały tu silnie stłumione przez obyczajowe tło, przez co cały film przypomina sentymentalne love story.
Komentarz
Podejrzewam, że każdy z nas, na wzór bohatera granego przez Bena Stillera, ma w głowie własne, alternatywne, pasjonujące życie, które nie ma nic wspólnego z tym, co robimy w realu (ja w moim na przykład wcale nie spędzam dni przed komputerem, ale w górskiej chatce, a na podwórku mam gospodarstwo eko-agro-turystyczne). Walter Mitty różni się jednak od zwykłych ludzi tym, że jego momenty ucieczki od rzeczywistości są znacznie częstsze i bardziej żywe niż nasze. Mężczyzna zawiesza się na długie minuty, w czasie których odbywa dalekie podróże i doświadcza ekscytujących i egzotycznych przygód. Materiału do fantazjowania ma aż nadto, ponieważ zarabia na życie obróbką zdjęć dla czasopisma LIFE, gdzie publikują najsławniejsi podróżnicy naszych czasów. Jeden z nich właśnie, niejaki Sean O’Connell (Sean Penn) na koniec swojej kariery (zamykają LIFEa) sprawił panu od zdjęć brzemiennego w skutki psikusa.
Przeczytałam dziś w porannych newsach o nominacjach do Złotych Malin i opanowało mnie totalne oburzenie. Z większością propozycji się co prawda zgadzam, ale nominowanie Sylvestra Stallone aż za trzy filmy, w tym za Escape Plan, to jakieś nieporozumienie. Aktor ten jest moim zdaniem zasłużony dla kinematografii jak mało kto. Jestem pewna, że każdy widz, który wychowywał się w latach osiemdziesiątych podziela mój niesłabnący sentyment do gwiazdy Rocky’ego, Rambo czy Cobry. Można panu Stallone zarzucać złe aktorstwo tylko w przypadkach, gdy stosujemy względem niego takie same kryteria oceny jak wobec innych artystów, ale to przecież nie ma sensu, ponieważ ma on swój własny niepodrabialny, oryginalny styl (nie tylko mówienia). Podobnie jak jego kolega z planu Niezniszczalnych i Escape Plan, czyli pan Arnold, w każdym filmie gra właściwie głównie siebie, ale widzowie przecież o tym wiedzą, a ich ciągłe zainteresowanie świadczy o tym, że tego właśnie oczekują od tych dwóch nieśmiertelnych ikon męskości.
4 komentarzeZniewolony to oparta na faktach opowieść o czarnoskórym mężczyźnie żyjącym w drugiej połowie XIX wieku Ameryce Północnej. Solomon Northup jest wolnym człowiekiem o dużej inteligencji i talencie do gry na skrzypcach, który żyje sobie życiem przykładowego obywatela wraz z żoną i dziećmi. Oświeceni Amerykanie nie dają mu na co dzień odczuć jego niższości rasowej, ale ta sytuacja (jak można wnioskować z tytułu) szybko ulega zmianie. Pod nieobecność rodziny, Solomon zostaje zwiedziony i porwany przez dwóch oszustów, polujących na czarnoskórych ludzi i sprzedających ich w południowych stanach jako niewolników. Właśnie taki los spotyka naszego bohatera, który w niewoli zwichniętych umysłowo plantatorów spędził 12 lat.
Skomentuj








