Pomiń zawartość →

Tag: francuskie komedie

Po prostu razem

Jedna z naszych czytelniczek niedawno przesłała mi listę swoich ulubionych filmów, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Z wielką radością znalazłam tam także swoje ukochane pozycje, w tym francuskie filmy z Audrey Tautou. Co prawda o Delikatności już pisałam, ale o Po prostu razem jeszcze nie. Jakoś wydawało mi się, że melodramat z 2007 roku nie będzie nikogo interesował, ale skoro Ola ogląda, a na Filmwebie wciąż są dopisywane pochlebne opinie o tej produkcji, to może warto. Dzięki Oli mam okazję by do filmu wrócić, no i właśnie się dowiedziałam, że jest też książka, więc czeka mnie jeszcze miła lektura w najbliższym czasie. Dlatego warto polecać sobie różne rzeczy!

2 komentarze

Francuskie komedie, których nie polecam

Z francuskimi komediami jest tak, że jak trafia się dobra, to jest naprawdę dobra. Moim zdaniem francuskie produkcje biją na głowę amerykańskie, a już na pewno polskie odpowiedniki. Jest klimat, humor, słoneczna poświata, ciepełko i albo wielkie luksusy stolicy, albo rustykalny urok francuskiej prowincji. Nie jest trudno znaleźć dobrą komedię, ale bardzo często można się natknąć na coś naprawdę bardzo złego. Szczególnie koszmarne są produkcje kierowane bezpośrednio do telewizji, a także te z Danym Boonem. Ten aktor mnie zadziwia. Swoją kiepską grą (zawsze wygląda jak wiejski głupek) zaszczyca zarówno wartościowe jak i zupełnie beznadziejne filmy. W ostatnim czasie miałam wątpliwa przyjemność oglądać go (ale także całą plejadę innych całkiem znanych artystów) w wyjątkowo fatalnych propozycjach.

Skomentuj

Sprawa dla dwojga

Czytałam na temat tego filmu same niepochlebne recenzje, ale i tak się wybrałam. Nie było łatwo, bo grali tylko w jednym kinie, ale za to w porządnym, bo w Kiniarni w szczecińskim Pionierze. Już się gotowałam na buczenie i wychodzenie widzów w trakcie, więc wyobraźcie sobie moje zaskoczenie gdy słyszałam jak wszyscy oglądający (a to raczej widzowie o wyrobionych gustach) co i rusz wybuchają szczerym śmiechem. Nie jest to, przyznaję, dzieło wybitne, nie ma ambicji artystycznych, ale jak dla mnie radość widzów jest najlepszą pochwałą i zachętą do wybrania się na seans.

Skomentuj

Szczęście nigdy nie przychodzi samo

W kinach totalna posucha, więc postanowiłam rozerwać się jakąś starszą produkcją z gatunku tych rozweselających. Mój wybór, jak to często ostatnio bywa, padł na francuską komedię romantyczną z Sophie Marceau. Francuskie komedie bardzo rzadko są rozczarowujące, szczególnie jeśli nie spodziewamy się po nich za wiele i przymkniemy oko na łapatologiczne schematy według których prowadzona jest fabuła. Przyznaję, że tytuł nie jest zachęcający, ale naprawdę film da się oglądać, a jeśli ktoś ma niewybredne poczucie humoru, to nawet porechocze sobie wesoło przed ekranem.

Skomentuj

Molier na rowerze (Alceste a bicyclette)

Dziwnym zrządzeniem losu nie trafiłam na ten film wcześniej i naprawdę tego żałuję. Molier na rowerze (to chyba polski tytuł mnie jakoś odstręczał do tej pory) podobał mi się ogromnie i nie chodzi tylko o to, że polonistka musi lubić wszystko co choćby zahacza o lektury szkolne. Wartość tej opowieści zawiera się oczywiście w nowej interpretacji dworskich dylematów pewnego Alcesta z dramatu Moliera, który zniechęcony hipokryzją dworskiego życia, postanawia żyć w samotności. Dla mnie równie ważna jest wspaniała stylistyka filmu, który jest kwintesencją tego, czego zawsze szukam we francuskich filmach. Każdy kadr Moliera na rowerze jest tak piękny, że mógłby wisieć na ścianie jako obraz (taki współczesny Vermeer w klimacie).

Skomentuj

Przychodzi facet do lekarza

Nie powiem, że po kolejnej komedii Dany’ego Boona spodziewałam się więcej, bo po tym facecie niczego się nigdy nie spodziewam. Nie jest aż tak wkurzający jak Bradley Cooper, ale w skali irytacji od 1 do 10 dostałby ode mnie z 8 Cooperów. Odkąd zobaczyłam to straszne filmiszcze o Bazylu, mam na tego aktora lekką alergię, nie przeszkadza mi to jednak w oglądaniu jego kolejnych filmów. Czasem nawet ja przyznam, że nie wszystkie są zupełnie złe. Jeszcze dalej niż północ bardzo mi się podobało, ale pewno dlatego, że Boon grał tam trochę siebie, takiego wsiowego głupka, który podpity jeździ na rowerze rozwożąc listy. Niestety komedii Przychodzi facet do lekarza daleko do Jeszcze dalej niż północ.

3 komentarze

Nieobliczalni

Nieco dziwne wydaje mi się reklamowanie filmu tak, jakby był kontynuacją świetnych Nietykalnych. Sam Omar Sy w roli głównej to chyba trochę za mało, choć z tego co wyczytałam na forach, to i tak wielu widzów dało się nabrać. Jedynego podobieństwa można się doszukać tylko w postaci, którą po raz kolejny kreuje przesympatyczny czarnoskóry aktor. Policjant, którego gra, to pochodzący z ubogich przedmieść chłopak, nie czujący się zbyt pewnie ani w świecie kolegów po fachu (ze względu na kolor skóry nie traktują go zbyt poważnie), ani tym bardziej w osiedlowym świecie ziomków z podwórka, którzy nim zwyczajnie pomiatają. Wszystkie braki, ten prosty, nieobyty chłopak, rekompensuje sobie zuchwałym i bezpośrednim poczuciem humoru, za którym chowa się w trudnych czy niewygodnych sytuacjach. W tym jest bardzo podobny do bohatera Nietykalnych, ale tylko w tym.

2 komentarze

Babcia Gandzia (Paulette)

Zrobiło się na blogu ostatnio dość przygnębiająco i mroczno, więc postanowiłam poszukać czegoś na rozweselenie. Na odtrutkę od oldboyów i różnych otchłani mroku wybrałam oczywiście francuską komedię, o dość durnowatym polskim tytule Babcia Gandzia. Nie ma to jak niezobowiązujący rechot z nieoczekiwanych, niestereotypowych akcji francuskich aktorów. Jak można się domyślać rzecz jest o seniorach i narkotykach (sprawy, których zdecydowanie w życiu unikam, ale kino to co innego). Główna bohaterka Paulette to dla mnie postać przełomowa. Dzięki niej chyba przestanę wreszcie myśleć, że wszyscy Francuzi są piękni, bogaci i stylowi. Ta babcia jest wredną, biedną, rasistowską i skwaszoną zakałą społeczeństwa, dlatego też od pierwszych chwil poczułam do niej szczerą sympatię, jak do straconej w dzieciństwie siostry bliźniaczki.

Komentarz

Miłość na żądanie

Poszukiwanie kolejnych perełek francuskiej komedii nadal w toku. Tym razem padło na film o bardzo zniechęcającym tytule Miłość na żądanie. Do obejrzenia tej produkcji skłoniła mnie jedynie obsada, ponieważ główne role grają tu Guillaume Canet (Hunting and Gathering) i Marion Cotillard (wiadomo co). Sam film okazał się czymś zupełnie zaskakującym i wyjątkowym, mianowicie zaskoczyło mnie, że ktoś nakręcił tak wyjątkowo udaną kopię Amelii. Do nieco banalnej i przesłodzonej historii miłości dwojga dzieciaków, będących dla siebie niczym rodzeństwo, wkradł się surrealizm, a momentami nawet czyste szaleństwo. Bardzo podoba mi się takie połączenie baśni i surowego realizmu i naprawdę częściej chciałabym być tak zaskakiwana przez filmy.

Skomentuj

Miłość po francusku

Idąc na Miłość po francusku dostajemy dokładnie to, na co liczymy decydując się na komedię romantyczną (nie zrażajcie się fatalnym tytułem, który nie ma nic wspólnego z fabułą). Film jest lekki, naprawdę zabawny, a jego bohaterowie sympatyczni i czarujący. Nie przeszkadza ani mało oryginalny zamysł, ani lekki brak logiki w poszczególnych wątkach. Prawdę mówiąc seans podobał mi się tak bardzo, że z chęcią wybrałabym się na to samo do kina jeszcze raz, a co więcej innym też się podobało (nie żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło czy coś). Przez cały czas na sali kinowej słychać było autentyczny wesoły rechot, i to pomimo barku żenujących dowcipów. Jednak Francuzi maja klasę!

2 komentarze