Nie powiem, że po kolejnej komedii Dany’ego Boona spodziewałam się więcej, bo po tym facecie niczego się nigdy nie spodziewam. Nie jest aż tak wkurzający jak Bradley Cooper, ale w skali irytacji od 1 do 10 dostałby ode mnie z 8 Cooperów. Odkąd zobaczyłam to straszne filmiszcze o Bazylu, mam na tego aktora lekką alergię, nie przeszkadza mi to jednak w oglądaniu jego kolejnych filmów. Czasem nawet ja przyznam, że nie wszystkie są zupełnie złe. Jeszcze dalej niż północ bardzo mi się podobało, ale pewno dlatego, że Boon grał tam trochę siebie, takiego wsiowego głupka, który podpity jeździ na rowerze rozwożąc listy. Niestety komedii Przychodzi facet do lekarza daleko do Jeszcze dalej niż północ.
Warto to obejrzeć nie ze względu na walory artystyczne, czy dowcipną fabułę, bo tego jest jak na lekarstwo, ale na dziwność tego tworu. Nie jest to typowa francuska komedia, w której zalewa nas wręcz z ekranu ciepły humor i dobry smak. Otrzymujemy raczej nieśmieszne żarty i podejrzanie pokomplikowaną fabułę. A jakie to dziwne! Fascynująco dziwaczne!
Tytułowym facetem jest oczywiście bohater grany przez Boona. Romain Faubert ma prawie 40 lat i pracuje jako fotograf robiący zdjęcia do internetowej encyklopedii chorób. Przez pracę nabawił się hipochondrii, której rozmiary mogłyby zawstydzić molierowskiego chorego z urojenia. Romana przeraża jakikolwiek kontakt z zarazkami, co wiąże się także z unikaniem kontaktu z ludźmi. Nie ma mowy o podaniu ręki czy pocałunkach na przywitanie. Mężczyzna zażywa góry tabletek, wszystko ochlapuje płynem antybakteryjnym, a z karetki korzysta częściej niż z taksówki. Do tego wciąga w swoją chorobę zaprzyjaźnionego lekarza, dra Dimitra Zvenkę (Kad Merad), który nie ma przez niego chwilki spokoju. Gdy dokuczliwy pacjent zaczyna u niego pomieszkiwać, lekarz radzi mu by poszukał sobie partnerki, a miłość wyleczy go z hipochondrii. Niestety, wybór Romana pada na siostrę Dimitra, Annę Zvenkę (Alice Pol).
Gdyby fabuła toczyła się od tego miejsca nadal w Paryżu, nie byłoby jeszcze tak dziwnie. Ale niespodziewanie sprawy przenoszą się do tajemniczej bałkańskiej republiki, która jest zlepkiem chyba najgorszych stereotypów na temat Europy Wschodniej jakie w ogóle wymyślono. Ciekawe czy Francuzi naprawdę myślą, że jedyna muzyka jakiej słucha się na Wschodzie to hymny narodowe, że zawsze jest u nas zima, warunki sanitarne uwłaczają ludzkiej godność, a absolutnie każdy obywatel nosi albo mundur albo futra z niedźwiedzia? Bardzo to podejrzane, a pojawia się w wielu filmach.
Przychodzi facet do lekarza to rozrywka raczej dla odpornych widzów, których, sądząc po kinowych rechotach, chyba nie brakuje. Jeśli umiecie przymknąć oko na kuriozalną fabułę i grube żarty, to pewno będziecie się dobrze bawić na seansie. Ja jakoś nie mam tej odporności psychicznej jakiej wymaga patrzenie na durnowate miny Dany’ego Boona, który obrzydza mi całą resztę. Momentami jego fizjonomia wykrzywia się do tego stopnia, że człowiek może się zastanawiać, czy przypadkiem specjalista od chorób neurologicznych nie powinien go zbadać. Nie mówię o samej postaci chorego z urojenia, ale o aktorze, który przecież w każdym filmie gra tak samo. Naprawdę zdziwię się bardzo jeśli kiedyś Boon zagra na przykład inteligenta, choćby i w komedii. To się pewno nigdy nie zdarzy, bo sam wie jakie ma warunki. Aż dziw bierze, czemu nie zagrał w nowej Planecie Małp. Sporo by oszczędzili na charakteryzacji.
W porównaniu z standardowymi komediami z USA ten film wydaje się genialny.
Ale też niewiele trzeba, żeby przebić standardową komedię z USA.
Jak można nie lubić Dany’ego Boone’a?! Nie lubią go chyba tylko ci, którzy nie przepadają za pantomimą, bo w tym specjalizuje się ten aktor, wbrew pozorom. Wiejski głupek, wiejskim głupkiem, ale w jego grze jest coś więcej. To francuski „Jaś Fasola”, albo Michał Wójcik z kabaretu Ani Mru Mru (z czasów gdy ich żarty jeszcze były śmieszne). On gra całym sobą, ale nie w prymitywny sposób Jima Carrey’a, ale subtelniejszy, bliższy niedościgłemu Louisowi de Funes. I choć przyznać muszę, że ta komedia jest głupia w warstwie fabularnej, to nie sposób się na niej nie śmiać, właśnie ze względu na Boone’a (oraz parę żartów związanych z francuską literaturą). Prawdopodobnie po prostu należy Pani do grona osób, które nie tolerują aktorów robiących tzw. „głupie miny”, szkoda, bo wiele Pani traci. Wiem, wiem… De gustibus non est disputandum. Mimo to proponuję więcej dystansu, bo filmy Dany’ego Boone’a to nie są tylko „głupie miny”, a często dobra satyra na ludzkie wady. I proszę o więcej tolerancji dla widzów śmiejących się z dowcipów Boone’a, bo, wbrew temu co Pani przypuszcza, należą oni do większości i całkiem sporo wśród nich ludzi inteligentnych i na poziomie.
Pozdrawiam i cieszę się, że tak często sięga Pani po filmy francuskie. Miło jest znaleźć miejsce
polecające francuskie komedie romantyczne, w których i ja gustuję.