Pomiń zawartość →

Sy Montgomery, Dobra świnka, dobra. Niezwykłe życie Christophera Hogwooda

Większość z nas, posiadaczy czworonogów, darzy swych włochatych przyjaciół gorącym uczuciem. Świadczą o tym nie tylko niezliczone zdjęcia na Facebooku czy ilość filmów na YouTubie, ale też wciąż powiększający się rynek produktów i usług dla psów i kotów. Czy to witaminy i suplementy, psi fryzjer lub kocie spa, czy nawet zwierzęcy behawiorysta zamówiony do domu i słono sobie liczący za godzinkę konsultacji – na naszych sierściuchach, podobnie jak na dzieciach, nie zamierzamy oszczędzać. Sytuacja zmienia się diametralnie jeśli chodzi o inne odmiany ssaków, uznawane za gorsze jedynie na mocy kulinarnych tradycji. Dzięki książce Sy Montgomery, amerykańskiej przyrodniczki i wielkiej miłośniczki zwierząt, nie możemy już udawać, że wieprzowina to nie świnka, a drób to nie kurka. Autorka Dobrej świnki robi to, co moja ulubiona weganka Freelee uważa za najważniejsze w promocji wegetariańskich i wegańskich nawyków, czyli tworzy połączenie między zwierzęciem, a tym co na obiad. Ale spokojnie moi młodzi przyjaciele! Nie jest to jedna z ,,tych” publikacji, które epatują przykładami bestialstwa i obrazami horroru chowu przemysłowego. Sy Montgomery nie namawia nikogo na zmianę zwyczajów żywieniowych, jest bardzo łagodna i stonowana w swych opiniach. Ona tylko pokazuje, że wystarczy potraktować zwierzę po ludzku, by się przekonać, że jest obdarzone nie tylko inteligencją, ale i niepowtarzalną osobowością, która raz na zawsze powinna wykluczyć wieprzowinę (oraz wszystko co z ssaka i ptaka) z ludzkiego menu.

Choć tytuł może się wydawać niektórym dobrotliwy i lekki, Dobra świnka to tak naprawdę książka naukowa, studium pewnego przypadku, opis czternastoletniego eksperymentu (bo nikt wcześniej nie wiedział ile może żyć świnia) oraz szeroko zakrojony rys historyczny, opisujący wspólne, ludzko-świńskie dzieje. Do tego znajdziecie tu wiele ciekawych informacji dotyczących fizjologii i behawioryzmu ssaków (psów i świń w szczególności) oraz dość obszerny wątek biograficzny opisujący samą autorkę i jej niezwykłą przemianę pod wpływem częstego przebywania ze swoim ukochanym knurkiem.

Christopher Hogwood został przygarnięty przez Sy Montgomery i jej męża (parę amerykańskich freelancerów mieszkających na urokliwej wsi w New Hampshire) jako malutki cherlawy prosiak ze słabymi szansami na przeżycie. Na szczęście wystarczyło porządne odrobaczanie, by ten nie większy od kota zwierzak, zaczął rosnąć jak na drożdżach i z każdym dniem prezentować nie tylko imponującą ilość kilogramów (doszedł do 340 pod koniec życia), ale i kolejne ujmujące cechy swego charakteru. Choć ta łaciata świnka dosłownie przeorała życie pary pisarzy, to chyba nie mogliby oni kochać go za to bardziej i być mu wdzięczniejsi.

Zapewne na zachętę przydałoby się słów kilka o samym Christopherze. Otóż najbardziej na całym świecie Chris kochał swych opiekunów i licznych przyjaciół, z którymi bez trudu się porozumiewał (co wcale nie znaczy, że się ich słuchał, gdyż był raczej niepokornym i samodzielnym stworzeniem). Jego pasją było jedzenie, podniesione do rangi sztuki, którą często prezentował, konsumując obiad na oczach wielu gapiów, zjeżdżających się do domu Sy tylko na to widowisko. Większość swojego czasu Chris spędzał w zagródce, ale bardzo lubił też wylegiwanie się na specjalnym świńskim placyku, wędrówki po podwórzu i ogrodzie, a także bliższe i dalsze wyprawy w nieznane, gdy tylko czuł zew przygody i uciekał opiekunom. Bardzo lubił świńskie spa, czyli dogłębną kosmetyczną pielęgnację skóry i sierści, słodycze, jabłka, arbuzy i dynie. Nie lubił brokułów, wszelkiej zieleniny i lekarstw. Można by pomyśleć, że swoje lata przeżył niemal jak człowiek, tyle że chyba żaden człowiek nie może powiedzieć, że jego życie było tak bez miary i ograniczeń przepełnione przyjemnościami, miłością, normalnie szczęściem, jak życie knurka z New Hampshire. Te czternaście pięknych lat, które przeżył, to rodzaj hołdu i zadośćuczynienia dla całego świńskiego gatunku, dla sióstr i braci Christophera, którzy po sześciu miesiącach tuczenia, znaleźli się w chłodni.

Mnie osobiście w tej książce najbardziej podobały się psychologiczno-fizjologiczne fragmenty, dzięki którym nie tylko świńska, ale i psia osobowość stała się dla mnie bardziej zrozumiała. Już zawsze będę pamiętać, że wszystkie ssaki, w tym nasze domowe sierściuchy, kochają czochranie po brzuszku wzdłuż sutków, gdyż to im przypomina lizanie przez mamę. Wiem już też dlaczego mój pies tak ujada, gdy przy drzwiach słyszy listonosza. Zwyczajnie, tak jak suczka Montgomery o imieniu Tess, wykombinował, że jeśli obszczeka nieznajomego, to nie dość, że ten niczego z domu nie zabierze, to jeszcze coś zostawi. Z listonoszami na całym świcie to się sprawdza, więc czemu psy miałyby przestać na nich nie szczekać? No i oczywiście nigdy już nie spojrzę na niewinne zabawy z pluszakami tak samo, odkąd wiem, że Krakers (podobnie jak Christopher Hogwood) szarpiąc szmaciankę, tak naprawdę ćwiczy łamanie karku ofierze (gdyby taka się nadarzyła).

Christopher Hogwood
Christopher Hogwood

Jeśli zaś chodzi o samą świnkę, to jej niemal ludzka osobowość nie była dla mnie zaskoczeniem, bo już od dawna podejrzewałam, że coś tak bardzo do nas podobnego, stworzenie o ludzkich oczach, wielkim mózgu oraz o skórze i zastawkach serca nadających się do przeszczepu do ludzkiego organizmu, nie może być tylko bezrozumnym dostawcą wieprzowiny jak wolą myśleć mięsożercy. Jedzenie świń i krów, zwłaszcza po lekturze Dobrej świnki, to zwyczajny kanibalizm, ale w telewizji wam tego nie powiedzą.

Polecam Dobrą świnkę każdemu, kto interesuje się biologią i psychologią. Dowiecie się z niej wielu fascynujących rzeczy nie tylko o zwierzętach hodowlanych czy towarzyszących, ale też o działaniu całych ekosystemów. Czytając nie mogłam się niestety powstrzymać przed porównywaniem Sy Montgomery do Simony Kossak, o której niedawno czytałam. Polska przyrodniczka jednak lepiej sobie ze świnką radziła. Na wielu zdjęciach możemy podziwiać jej dzikową loszkę Żabcię, która w przeciwieństwie do Christophera, dała się ucywilizować na tyle, by wpuścić ją do domu (świetne zdjęcie Żabci śpiącej na łóżku). Ciekawe czy to kwestia ludzkiego podejścia, innych ras, czy może płci zwierzaka?

Opublikowano w Książki Zdrowie i ekologia

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *