Jeszcze kilka tygodni temu nie miałam pojęcia o istnieniu kogoś takiego jak Simona Kossak, ale na szczęście intensywna akcja promocyjna w mediach otworzyła mi oczy na jej zacny dorobek :). Zachęcona fragmentami publikowanymi w prasie, najpierw obejrzałam film dokumentalny poświęcony prof. Kossak, a potem, praktycznie w jeden wieczór pochłonęłam jej pasjonującą biografię. Jestem przekonana, że każdy, kto kocha zwierzęta, przynajmniej raz podczas tej lektury zawoła z entuzjazmem, że rzuca wszystko i ucieka w las do drzew, ptaków i saren.
Wszystkie teksty i wypowiedzi o Simonie Kossak mają taki sam początek. Zaczyna się od nazwiska, czyli od tego, że przyszła badaczka zwyczajów zwierząt urodziła się w znanej rodzinie Kossaków, która wydała na świat trzy pokolenia sławnych malarzy oraz liczne osobowości literackie. Simona miała być czwartym Kossakiem i kontynuować dzieło pradziadka Juliusza, dziadka Wojciecha i ojca Jerzego, ale niestety nie urodziła się chłopcem (z czym matka do końca życia nie mogła się pogodzić), a i talentu plastycznego była boleśnie pozbawiona. Jak można zauważyć na zdjęciach i wywnioskować z relacji osób, które znały Simonę, nie należała ona do piękności, a początkowe kłopoty edukacyjne nie świadczyły także o wielkiej inteligencji. Na szczęście, nieodrodna spadkobierczyni tradycji Kossaków, odziedziczyła po przodkach potężną osobowość, a zwłaszcza upór, kult pracy oraz szaloną ambicję każącą jej wyróżnić się na jakimś polu i poniekąd zasłużyć na wielkie nazwisko.
Okrzyknięta w dzieciństwie brzydactwem i beztalenciem, wcześnie naznaczona chorobą (po urodzeniu miała rozszczepienie podniebienia, a do tego krzywicę) Simona Kossak nie miała łatwego startu. Jej dzieciństwo przypada na czasy wojenne i naznaczone ubóstwem lata powojenne, a do tego nad wszystkim unosiło się jeszcze widmo przesadnie dyscyplinującej córki i zimnokrwistej matki. No i jest jeszcze rodzinna tradycja, jakże przytłaczająca dla młodej ambitnej kobiety. Wśród Kossaków pełno było pisarzy, poetów i artystów (prócz męskich przodków także Zofia Kossak-Szczucka, Magdalena Samozwaniec czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska), a tu Simona ma ledwo trójki w szkole, z trudem radzi sobie na studiach polonistycznych, na aktorstwo w ogóle jej nie przyjmują, a i na wymarzonej biologii na początku wcale nie uchodzi za tytana intelektu. Cóż, może i geniusz późno się w niej obudził, ale jednak, i już końcówkę edukacji miała wybitną, a potem praktycznie pasmo samych sukcesów, choć okupionych wielką pracowitością i licznymi wyrzeczeniami.
Zwierzęta w życiu badaczki były obecne od zawsze. W domu wielkich malarzy koni wszyscy uwielbiali nie tylko zwierzęta kopytne, ale także psy i wszelkiego rodzaju ptactwo. Wybór ścieżki życiowej przez Simonę był jakby naturalną kontynuacją pasji do obserwacji zwierząt, jaka była jej udziałem od początku życia. Po studiach biolożka ruszyła do Puszczy Białowieskiej, osiadła w domu na leśnej polanie nazywanym Dziedzinką i tak zaczęła się je wielka przygoda, nie tylko naukowa.
W książce Anny Kamińskiej tak samo ciekawe są relacje osób znających Simonę, jak i bezpośrednie cytaty z bohaterki biografii. Simona Kossak jawi się nam jako osoba niezwykła, ekscentryczna i fascynująca. Dla ludzi często chłodna i surowa, zwierzakom pozwalała absolutnie na wszystko. Nieustraszona obrończyni puszczy, wojowniczka o prawa zwierząt i bardzo charyzmatyczna mówczyni, która w swych książkach i audycjach zarażała kolejne pokolenia miłością do wszystkiego co biega, pełza, pływa i lata po lesie. Wzbudzała silne i różnorodne emocje, ale tego, że odniosła sukces, żyła jak chciała i do końca pozostała wolna odmówić jej nie można.
Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja najbardziej kocham opowieści o ludziach, którzy mają pasję, w których żarzy się wewnętrzny ogień i którzy pracują uparcie by osiągnąć to co sobie zamierzyli (wolę to niż historie geniuszy obdarzonych przez boga talentem, którzy szczególnie nie muszą się trudzić). Simona była właśnie taka. W pogardzie miała zdanie innych, społeczne konwenanse, a nawet własne zdrowie i wygodę. Zamknęła się na ponad trzy dekady w leśnej chacie z bali bez prądu i wody by badać zwyczaje saren, pisać rozprawy naukowe i zwyczajnie żyć tak jak chciała. Muszę koniecznie napisać, że nie polubiłam Simony Kossak jako osoby, nie robi na mnie wrażenia ani sławne nazwisko, ani ekscentryczna osobowość, ale naprawdę doceniam to, co sobą reprezentowała. Zresztą jej samej chyba nie bardzo zależało na tym by być lubianą, tylko by wszyscy dali jej i puszczy święty spokój, i pozwolili jej pracować. Zazdroszczę jej tej ambicji i niespożytej energii, choć i tak sądzę, że odrobina pokory czy lepsze maniery temu ,,geniuszowi” by nie zaszkodziły.
Jedynym, co przeszkadza mi w tej biografii (i jest to dość spory defekt) jest to, że skoro jej bohaterka tak bardzo kochała zwierzęta, dzieląc się z nimi wręcz jedzenie i przestrzenią życiową (słynne zdjęcie, na którym loszka dzika Żabcia śpi na kanapie, a Simona na podłodze), to dlaczego jest tu o nich tak mało napisane. Większość ptaków, ssaków i ryb, przez lata towarzyszących biolożce, jest tu ledwo wspomniana, a ja (jako ciekawski zwierzolub) chciałabym dostać więcej, poznać całą historię. Jak się wabi ptaki by chciały z nami zamieszkać? Jak zachować czystość i bezpieczeństwo gdy żyje z nami puchacz? No i jak potoczyły się losy loszki Żabci i agresywnego kruka Koraska? Cóż, na odpowiedzi chyba będę musiała poczekać do kolejnej biografii Simony Kossak, albo może jej partnera Lecha Wilczka.
[…] Czytając nie mogłam się niestety powstrzymać przed porównywaniem Sy Montgomery do Simony Kossak, o której niedawno czytałam. Polska przyrodniczka jednak lepiej sobie ze świnką radziła. Na […]