Zdecydowanie jest to ważne wydarzenie w polskiej telewizji, w której nie często pojawiają się seriale o niemal amerykańskiej jakości, w dodatku w większości ze znakomitą obsadą. Do tego ta produkcja oparta jest na książce ulubionego autora mojego pokolenia, Jakuba Żulczyka, będącą doskonałym komentarzem do tego, co się obecnie dzieje w naszym pięknym kraju. W ogóle uważam, że Żulczyk znakomicie czuje polskość i mimo tego, że jego książki coraz mniej mi się podobają, zawsze będę im dawała szansę, choćby ze względu na język. Warto zasiąść do oglądania także w sytuacji gdy mamy żyłkę detektywa i lubimy się doszukiwać w ekranowych bohaterach portretów autentycznych postaci, co w tym przypadku wcale nie jest trudne, a za to bardzo satysfakcjonujące.
Warszawa w roli głównej
Oglądamy historię młodego mężczyzny śmigającego po stolicy wypasionym wozem, który akurat tak się składa jest dilerem narkotykowym. Kuba (Kamil Nożyński) ma bardzo przemyślany wizerunek, dzięki czemu doskonale radzi sobie w przestępczym światku Warszawy. Ubrany w elegancką czerń, poważny, powściągliwy i małomówny, umie obchodzić się z bogatymi klientami, wśród których nie brakuje telewizyjnych celebrytów, polityków i bananowej młodzieży. Wszyscy oni traktują go bardziej jak przyjaciela niż jak dostarczyciela szkodliwej używki. Na tle swoich szefów i kolegów bandziorów, Kuba wygląda jak prawdziwy biznesmen z klasą, o co zresztą nie jest trudno. W razie jakichkolwiek kłopotów w branży (a zdarzają się) ma do pomocy bandę Drombo, czyli tępych mięśniaków dowodzonych przez Włodka zwanego Stryjem (Janusz Chabior), którego ulubionym i jedynym właściwie środkiem perswazji jest brutalna fizyczna przemoc. Natomiast szefem Kuby jest uroczy, choć bardzo nerwowy Jacek (Robert Więckiewicz), człowiek bardzo zajęty, przez co wiecznie wkurzony i dający upust emocjom głośnym krzykiem i gwałtowną gestykulacją. Jacek to archetyp drobnego bandziora, który nagle się wzbogacił i lubi razić tym nowiutkim bogactwem po oczach kogo się da. Patrząc na niego aż się ciśnie na usta, że jaki kraj, taki ojciec chrzestny. Normalnie wszechpolski Janusz w przyciasnym garniturze, tyle, że Jacek :) Z takimi ludźmi przyszło pracować naszemu ambitnemu dilerowi, któremu ewidentnie wydaje się, że gra w jakimś amerykańskim filmie.
Akcja serialu rozgrywa się w ciągu kilku dni przed Bożym Narodzeniem. Główny bohater ma już zaplanowany świąteczny wylot do Argentyny na zasłużony urlop, a tu nagle wszystko zaczyna mu się walić. Nie dość, że szefostwo nie dostarcza towaru, to jeszcze klienci zaczynają się truć jakimś różowym paskudztwem, a cała wina spada na Kubę. Nagle zaczyna się nim interesować policja, szef, a nawet świeżo wypuszczony z więzienia kolega Jacka, szalony Dario (Jan Frycz). W życiu osobistym też nie jest najlepiej, gdyż na horyzoncie znów pojawia się była dziewczyna Kuby, mieszając mu kompletnie w głowie.
Z odcinka na odcinek bałagan robi się coraz większy, ale i nasza główna bohaterka, Warszawa, staje się coraz ciekawsza. To mroczne Gotham City, miasto grzechu, w którym panuje absolutne zło i zgnilizna, a wszelkie próby walczenia z tym stanem rzeczy tylko jeszcze bardziej wciągają w bagno. To się filmowcom udało najbardziej w tej serii, pokazali portret miasta, który jest jednocześnie realistyczny i totalnie odrealniony. Duża w tym zasługa dziwnych wizji Kuby, który podświadomie wyczuwa, co tak naprawdę rozgrywa się na metafizycznym planie, odbijając się na ulicach stolicy.
Specyficzna grupa aktorów
W recenzjach na temat serialu można zauważyć pewną szczególną tendencję. Większość piszących omija zgrabnie to, co zwykle jest najważniejsze, czyli główne role i fabułę, zamiast tego wychwalając pod niebiosa aktorski drugi plan, czyli panów Więckiewicza, Frycza i Chabiora. Oczywiście, starsi aktorzy spisali się znakomicie, szczególe pan Frycz w roli szalonego Daria, personifikacji czystego zła. Jak on ładnie udaje pijanego głupka, ściągając koszulę i prezentując się niczym łysy niemowlak! A jak paskudnie mówi o seksie! Normalnie aż człowiek ma ciarki na plecach z obrzydzenia. Więckiewicz może i nieco przeszarżował, ale za to jego postać jest najbarwniejsza, z tym całym szykującym się ślubem córki, próbami schudnięcia i opowieściami o depresji szwagierki. No kto z nas nie zna chociaż jednego takiego Jacka? Jednak to pan Chabior jest tu moim absolutnym faworytem, choć mam wrażenie, że jego postać jest poszkodowana przez słabo napisane dialogi. A ta twarz wampira zasługuje przecież na naszą całkowitą uwagę (oczywiście nie jestem tu obiektywna, gdyż niedawno zobaczyła zdjęcia pana Chabiora z Batmanem i się zakochałam). Do tego mistrzowskiego składu dodałabym jeszcze Eryka Lubosa, znakomitego w roli uzależnionego od hazardu zdesperowanego policjanta, a także Cezarego Pazurę, który jest bardziej wojewódzki, niż sam Wojewódzki (no przyznacie, że się spisał).
Ale co z młodszymi, spytacie. Otóż porażka totalna moim zdaniem. Z ludzi nie będących w wieku średnim na pochwałę zasługuje jedynie bardzo wyrazisty Jacek Beler w roli Sikora oraz Krzysztof Skonieczny, reżyser serialu, bardzo ciekawie odgrywający parodię rapera, Pioruna. Grą reszty tych państwa byłam niestety przez większość czasu zwyczajnie zażenowana. Debiutujący na ekranie raper, Kamil Nożyński, nigdy nie powinien dostać głównej roli w serialu HBO, a przynajmniej nie do czasu aż poprawi swoją masakryczną wymowę. Może jakieś zajęcia z trenerem głosu by tu pomogły. Ma on tak dziwną, zniekształconą wymowę, że w pewnym momencie musiałam włączyć polskie napisy, by zrozumieć cokolwiek z jego nielicznych kwestii. Wszystko na tej samej intonacji, bez emocji i martwo jak z grobu. I nie czepiam się dla samego czepiania, bo on naprawdę psuje cały efekt, utrudniając zrozumienie dialogów. Nie przyjmuję do wiadomości, że właśnie taki jest bohater książki, bo czytałam i widzę różnicę między zimnokrwistym, cynicznym, opanowanym draniem, a chłopakiem, który bełkocze jak nastolatek po trzech piwach lub jakiś innych chłop z Mazur. W scenach, gdy przyszło się Nożyńskiemu zmierzyć z Więckiewiczem czy Fryczem, widać jego niedostatki wyjątkowo boleśnie i myślę, że on sam by nie zaprzeczył gdyby go spytać.
Bardzo źle odebrałam też kobiece kreacje. Przez drewnianą grę Marty Malinowskiej i Marzeny Pokrzywińskiej, Pazina i Paulina to sztywne, jednowymiarowe, często też nie dające się zrozumieć dziewczyny bez charakteru. Oczywiście można na to spojrzeć i z innej strony, na przykład tak, że ci tak źle odbierani przeze mnie aktorzy doskonale pasują do stworzonego przez amatorów hipsterskiego tła. Mnie to jednak razi, a sceny, w których są tylko tacy, bez ,,prawdziwych” aktorów, uważam za najgorszej w całej serii.
Na koniec jeszcze słów kilka o tym, że fabuła się nie klei. Sam pomysł jest bardzo ciekawy, ale gorzej z realizacją. Super, że pokazano różne oblicza polskiego show biznesu oraz biznesowe i polityczne elity, wszystkich razem odurzonych kokainą od jednego warszawskiego dilera. Niestety jednak wiele scen się nie dodaje, są nielogiczne, za długie, niepotrzebnie udziwnione i chaotyczne, tak jak na przykład scena z pożarem kamienicy czy pobiciem młodzieży niechcącej wydać Malucha. Liczne katastrofy i akty przemocy w tym serialu są pokazane w taki sposób, że zamiast przerażać, czy choćby podnosić adrenalinę, zwyczajnie nużą, przez co z pewnością nie obejrzałabym Ślepnąc od świateł po raz drugi. Najsłabsze są jednak dialogi, szczególnie te, w których bierze udział główny bohater. Wygląda to tak, jakby filmowcy wiedzieli, że Nożyńskiego boli każde słowo i dali mu ich jak najmniej, na czym niestety ucierpiała cała fabuła.
Na tym kończę wynurzenia na temat Ślepnąc od świateł, mając oczywiście świadomość, że sam serial, jak i powieść oraz wszystko, co wyszło spod pióra Żulczyka, mają ogromną rzeszę fanów, uwielbiających każdego aktora, każde ujęcie i każdą frazę tu obecną. Trudno.
Pozwolę sobie na zdanie odrębne. Czekając na serial drugi raz przeczytałem książkę Żulczyka. I ekranizację uważam za rewelacyjną. Najlepsza polska produkcja telewizyjna od wielu lat. Światowy poziom. Kamil Niźyński w głównej roli, zimny, wycofany, straszny w gniewie – dla mnie rewelacja. Braki dykcji – biorąc pod uwagę, że w całym serialu mówi może 2 długie zdania – trzeciorzędne. Warszawa – jak Kopenhaga czy Malmoe w skandynawskich produkcjach – mroczna, chaotyczna, ciemna – i bardzo ciekawa. A dramatyczna historia – wręcz szekspirowska, z widocznymi tyljo dla Polaków aluzjami do Dziadów i Wesela – opowiedziana z temperamentem i przepięknie wizualnie… Dla mnie 9/10
Oczywiście każdy ma prawo do innego zdania. Super, że serial się podobał, bo przynajmniej czas przed ekranem nie był zmarnowany.
Dla mnie może zbyt duże znaczenie ma prezencja głównego bohatera, a przede wszystkim charyzma, której w panu Nożyńskim nie dostrzegłam. Ale ja mam spaczony gust, bo od dawna uważam, że każdą rolę męską w dowolnej produkcji powinien grać Tom Hardy i basta, reszta to strata czasu. I w tym wypadku nie przeszkadza mi zupełnie ani paskudna dykcja, ani znacznie gorsza niż u Nożyńskiego powierzchowność. Aktor po prostu albo ma to coś, albo nie i moim zdaniem w Ślepnąc od świateł boleśnie widać, czego debiutujący na ekranie raper nie ma i już raczej mieć nię będzie.
Serial całkiem nieźle oddaje klimat powieści Jakuba Żulczyka – w tym także niełatwe do pokazania przemyślenia głównego bohatera. Sama powieść jednak mocno działa na wyobraźnię i jeśli komuś podobał się serial, a jeszcze nie miał okazji przeczytać książki – gorąco ją polecamy!
[…] Niteckiego, bohatera Ślepnąc od świateł, pokochaliśmy całym sercem, bo był niczym Gosling w Drive, wyluzowany, inteligentny i […]