Pomiń zawartość →

Żulczyk powraca! „Dawno temu w Warszawie” jak na innej planecie [spoiler alert]

Można tej literatury nie lubić, mieć zastrzeżenia do stylu autora (nazywanego przez wielu krytyków wprost grafomanem), ale jedno jest pewne – nikt nie potrafi tak zaczarować czytelnika jak Żulczyk. Snobów, wybrzydzających na jego książki, omija niesamowita przygoda i nawet nie jest mi ich żal, że nie wiedzą co tracą. Z Dawno temu w Warszawie jest podobnie jak ze Ślepnąc od świateł, której to powieści jest kontynuacją. Ta historia zasysa, uzależnia i nie puszcza aż do ostatniej strony. Losy bohaterów (w większości czarnych charakterów) obchodzą nas bardziej niż własna rodzina, a kolejne rozdziały jesteśmy w stanie połykać kosztem snu czy jedzenia. Jaki jest efekt końcowy takiej przygody? Po trzech dniach lektury człowiek czuje się obolały emocjonalnie, starszy o dwadzieścia lat i przekonany o tym, że ludzkość to paskudny gatunek, w wypełni zasługujący na wymarcie.

Drive Jacek, drive!

Jacka Niteckiego, bohatera Ślepnąc od świateł, pokochaliśmy całym sercem, bo był niczym Gosling w Drive, wyluzowany, inteligentny i niepokonany. Mknął auten w nocną Warszawę, a my widzieliśmy kadry z amerykańskiego kryminału i do końca wierzyliśmy, że pozostanie niezwyciężony. Co z tego, że handlarz narkotykami, cwaniak i agresor, a do tego totalny buc i narcyz? I tak mu kibicowaliśmy. Choć ucieczka z warszawskiego labiryntu się nie powiodła i nie odleciał samolotem w stronę zachodzącego słońca, to zawsze pozostawała nadzieja na drugą część. No i dostaliśmy kontynuację, która jest tym wszystkim, czym było ,Ślepnąc od świateł, tylko bardziej. Akcja rusza z kopyta w tym miejscu, gdzie się zakończyła, choć mamy liczne przeskoki między planami czasowymi. Do tego zamiast jednego narratora, dostajemy trzech, tak samo pokręconych, uzależnionych od narkotyków i zupełnie niewiarygodnych. Równolegle do opowieści Jacka, głos zabierają Pazina, jego przyjaciółka, i Kurtka, młody i rzutki diler.

Akcja z grubsza rysuje się tak: Jacek błąka się po świecie, po czym wraca do Warszawy i szuka zemsty na swym arcywrogu, Pazina zakłada azyl dla wykluczonej młodzieży i także szuka zemsty, gdy ginie jeden z jej podopiecznych, a Kurtka próbuje jakoś przetrwać czas zmiany władzy w warszawskim narkotykowym imperium i (a jakże!) również szuka zemsty za śmierć ukochanej. Do tego nad wszystkim unosi się cuchnący oddech Daria, demona Jokera, który chce wszystkich ,,wyruchać bez miłości”. Cała reszta to ozdobniki, posypka z aktualności społeczno-kulturalnych, przyciągająca czytelników łaknących komentarza do nie tak dawnych wydarzeń.

Czego tu nie ma?! Prawdziwy jarmark cudów! Początek covidowej pandemii, Marsz Kobiet, walka o prawa mniejszości LGBTQ, feminizm, no i oczywiście walki karteli narkotykowych, przy których to, co oglądaliśmy w Narcos, to dobranocka.

Jest to bardzo intensywne, momentami wręcz chaotyczne i nieczytelne, ale to właśnie cała magia pisarstwa Żulczyka. Jego barokowy styl zmusza czytelnika do intensywnego odczuwania. Przy okazji jest to nie lada kuglarz, potrafiący nas przekonać o tym, że on widzi i wie więcej, że ta przygoda to dosłownie zaglądanie na drugą stronę rzeczywistości, obieranie otaczającego nas świata z kolejnych warstw. A że po drugiej stronie nic nie ma, że na koniec, pod tym wszystkim ukazuje się bezsens i czyste zło, to cóż, to już nasz problem.

Dlaczego czytam i będę czytać zawsze?

Nie licząc wszystkich powyższych powodów, lektura każdej kolejnej powieści Żulczyka to dla mnie wielka ulga. Choć z tymi bohaterami nie mam absolutnie nic wspólnego, choć dla mnie Warszawa z tych powieści to jak obca planeta, której prawdopodobnie nigdy nawet na oczy nie zobaczę, to jednak sposób myślenia i czucie świata mamy identyczne. Moja ulga bierze się ze smutnej obserwacji, że ktoś inny też widzi jakie to wszystko jest głupie i złe, przeżarte kwasem i bezsensowne. W Dawno temu w Warszawie nie ma (no może oprócz dzieci) nikogo, kogo warto by było uchronić przed potopem. Każdy jest irytujący, naiwny lub zwyczajnie repulsywny. Najgorszymi typami są ci wszyscy typowo polscy mężczyźni, z takim upodobaniem opisywani przez Żulczyka. Ich polskość i toksyczna męskość to to samo. Wstręt narratora do tych pacyn jest też moim wstrętem. Trochę to przygnębiające, bo i do siebie samego czytelnik może poczuć wstręt. Szerokie spektrum społeczne opisywane na kartach tej i innych powieści Żulczyka, obejmuje niemal każdego, więc gdzieś się załapiemy. Biznesmeni to śliskie cwaniaki i nowobogackie chamstwo. Upchani po blokach drobni ciułacze są życiowymi kalekami, niedojdami i przegrywami. Młode kobiety są warte tyle, co ich uroda i brak moralnych oporów do prostytucji. Starsze babki to brzydkie i zasuszone gangreny, plujące jadem na wszystko. Jeśli ktoś okazuje odrobinę dobroci, jest godnym pogardy naiwniakiem. Jeśli ktoś jej nie okazuje, nie jest człowiekiem. Dostaje się niemal każdemu, od polityków, po najskromniejszych mieszkańców prowincji. I tak jest dobrze moim zdaniem, tak jest sprawiedliwie. Takie spojrzenie bez złudzeń i nadziei jest nam czasem potrzebne. Oczywiście dobrze jest też pamiętać, że to nie żaden reportaż, ale czysta fikcja, w sumie to taki brudny realizm magiczny. Niektórzy zdają się tego nie rozumieć i zarzucają Żulczykowi przesadę :) No i pamiętajcie:

Ulica to generalnie nie jest Mensa, ale niektórzy są bez kitu gorzej niż niepiśmienni.

Data wydania: 16.10.2023

Liczba stron: 800

Wymiary: 14.0 x 22.0

Typ okładki: twarda okładka

Wydawca: Świat Książki

Autor: Jakub Żulczyk

Seria: Ślepnąc od świateł

Opublikowano w Uncategorized

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *