Przy takich okazjach, jak pojawienie się nowego serialu pokroju Opowieści podręcznej, bardzo się cieszę ze swojego blogerskiego zajęcia. Mam oto bardzo rozsądny powód, by nie tylko wgapiać się w kolejne odcinki pokazywane na Showmaksie i traktować to jako poważną fuchę, ale przy okazji muszę też przecież (bo inaczej się nie godzi) obejrzeć film, a nawet poświecić tydzień na czytanie książki. Moją radość z pewnością zrozumie każdy mol książkowy, który tylko czeka na rozsądny pretekst by pochłonąć kolejną książkę. Choć nieco spóźniłam się na modę na Margaret Atwood i nie znam za dobrze jej twórczości, dzięki serialowi jej nazwisko stało mi się bardzo bliskie, pochłonęłam powieść z wypiekami na twarzy i jestem pewna, że to nie koniec tej czytelniczej przygody. A teraz do rzeczy, czyli do tego, co właściwie dostajemy.
4 komentarzeTag: Joseph Fiennes
Obawiałam się tego od dawna, ale dałam radę i obejrzałam wreszcie Herkulesa z Dwaynem Johnsonem. Prawdę mówiąc myślałam, że będzie znacznie gorzej, a tu całkiem przyzwoita rozrywka, która nawet dała mi do myślenia na dłuższy czas. Możecie pomyśleć, że jestem mało wybredna, ale w porównaniu do innych tegorocznych piaskowo-sandałowych tworów, takich jak Pompeje czy Legenda Herkulesa, ten film wypada całkiem przyzwoicie. Chyba urzekło mnie podobieństwo głównego bohatera do pierwszego Herkulesa jakiego widziałam, czyli do Kevina Sorbo. No i świetnie, że ta skromna produkcja nie poszła w całości w efekty specjalne, tylko ma na siebie jakiś konkretny pomysł.
Skomentuj