Tak się biję z myślami i nie jestem pewna, czy to oby na pewno film kinowy. Może miała to być fabularyzowana biografia na jakiś kanał edukacyjny w stylu Discovery lub History, tylko lektora w tle zabrakło? Tylko tak mogę wytłumaczyć sobie drętwotę i schematyzm przedstawionej historii oraz to, że tu praktycznie nie ma dialogów, a jak już się trafią to króciutkie. Chciałabym zobaczyć scenariusz, ponieważ jestem prawie pewna, że wszystkie wypowiadane w tym długaśnym dramacie biograficznym kwestie zmieściły się na dwóch stronach A4.
Zły film o bohaterze
Louis Zamperini to naprawdę fascynująca postać, o czym raczej nikt nie wątpi. Czytelnicy jego biografii, a w pewnej mierze także widzowie poświęconego mu filmu, rozumieją doskonale, że mamy do czynienia z ponadprzeciętną jednostką, której wyjątkową cechę stanowi jakiś szalony hart ducha. Mężczyzna, który wygrał olimpijskie złoto w biegach, zasłużył się na wojnie, przeżył 47 dni na oceanie i przeżył piekło w japońskim obozie jenieckim, jest wart wszelkich pochwał, a już na pewno lepszego filmu niż to, co zafundowała jemu i nam Angelina Jolie.
Gdyby to była choć odrobinę lepiej sklecona produkcja, zapewne wszyscy pokochalibyśmy filmowego Louisa, o poczciwej chłopięcej twarzy Jacka O’Connella. Miło by było obserwować jak z niepozornego syna włoskich emigrantów, łobuziaka i hultaja, wyrasta najpierw wspaniały sportowiec, a potem dzielny żołnierz, którego wola przetrwania każe mu wciąż nie tracić nadziei. No tak, miło by było, ale niestety niedane nam to było tym razem. W filmie Jolie nie ma niestety żadnej ewolucji, żadnej dramaturgii. To co dostajemy to zlepek oderwanych od siebie motywów, kilka nakreślonych z grubsza postaci oraz przytłaczające, niemal kiczowate widoczki, którym towarzyszy patetyczna do bólu muzyka.
Najbardziej zaciekawił mnie motyw przebywania Zamperiniego na pełnym morzu, gdzie znalazł się wraz z dwoma towarzyszami po tym, gdy rozbił się ich samolot. Trudno jednak wynieść cokolwiek z tej opowieści o trzech fajnych chłopakach, skoro wszystko, co mówią przez tak długi czas dotyczy jedzenia. Jedyną żywszą emocją jaką dane mi było poczuć (a jest potencjał w tych scenach gdzie cały czas pływają rekiny) był strach o Zamperiniego i Phila (Domhnall Gleeson), ponieważ towarzyszącego im w pontonie Maca grał potwór z American Horror Story Finn Wittrock. Autentycznie bałam się o to, że zaraz zabije i zje kolegów, po czym wymaluje sobie ich krwią na twarzy błazeńską maskę. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a szkoda, bo może ożywiłoby to nieco tę nudną, przydługą filmową papkę.
Metroseksualny gwiazdor w obozie
O samym Zamperinim, któremu w końcu poświęcony jest ten film, wiemy naprawdę niewiele. Jego osobowość, jakakolwiek psychologia, niespecjalnie interesowała twórców. Dowiadujemy się jedynie, że poza wolą walki, średnio wierzy w Boga i lubi kluski swojej matki. No i to by było na tyle. Zwykle dostajemy w filmie jakieś dialogi, na podstawie których możemy coś wywnioskować, a tu figa z makiem. Milczenie i harda mina. I tak przez trzy godziny! Myślałby kto, że to jakieś ambitne nieme kino.
Znacznie ciekawiej, no dobra, mniej nudno, wypada arcywróg naszego bohatera, czyli prześladujący więźniów w obozie kapral Watanabe, nazywany też Ptakiem. Grający go Takamasa Ishihara zaprezentował się jak trzeba demonicznie i gdyby jeszcze miał co zagrać, z pewnością zasłużyłby sobie na jakąś ważną nagrodę filmową. Ptak to jeden z tych wrednych, śliskich typów, którzy czerpią sadystyczną przyjemność z zadawania bólu. Zawiedzione ambicje, poczucie niższości i tłumiony pociąg seksualny, odreagowuje pastwiąc się nad więźniami. Oczywiście upodobał sobie niepokornego Zamperiniego, który woli umrzeć niż się poddać. W chwilach, gdy Ptak akurat nie uderza w niego bambusowym kijem (no przecież nie napiszę, że pałką) można poznać po zmysłowych spojrzeniach i delikatnych ruchach wypielęgnowanych dłoni, że się Japończyk zwyczajnie zakochał w amerykańskim sportowcu. Może jeśli w przyszłości ktoś bardziej utalentowany niż Angelina Jolie weźmie się do ponownej realizacji tej biografii, to obozowe love story nabierze nieco rumieńców.
Szykując się do seansu, liczyłam się z tym, że zaleje mnie fala amerykańskiej propagandy patriotycznej i nawet się z tym pogodziłam. Niestety jest w tym filmie tyle niespójności, taki brak logiki i talentu do snucia opowieści, a tak mało słów, że nawet nie zauważamy w serii niemych ruchomych obrazków powiewającej amerykańskiej flagi.
Powtórzę to jeszcze raz. Zamperini zasłużył na lepszy filmowy hołd niż Niezłomny.
Komentarze