Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli w kinie wyświetlany jest nowy film Sofii Coppoli, to koniecznie trzeba na niego iść, bo z pewnością będzie się o nim mówiło. W przypadku tego obrazu doszła jeszcze kwestia Złotej Palmy w Cannes więc nie było dyskusji czy warto iść na seans. Przyznam, że w przeciwieństwie do wielu widzów, nie jestem absolutnie filmem rozczarowana i choć widziałam oczywiście wersję z 1971 roku, której Na pokuszenie jest remakiem, nie uważam, żeby była lepsza od tego, co zaproponowała Coppola. Pod względem estetycznym, starsza wersja jest znacznie gorsza, gdyż naprawdę źle zniosła upływ czasu i dziś może pod tym względem tylko śmieszyć. Jeśli zaś chodzi o samą fabułę, to nie ma co porównywać, bo są to dwa zupełnie różne filmy, które łączy kilka dokładnie takich samych scen i oczywiście to, że oba są adaptacjami jednej powieści Thomasa Culliana.
W cieniu zakwitających i przekwitłych dziewcząt
Akcja filmu rozgrywa się w stanie Vrginia, trzy lata po rozpoczęciu wojny secesyjnej. Jesteśmy na pensji dla dziewcząt prowadzonej przez dystyngowaną pannę Marthę Farnsworth (Nicole Kidman). Oprócz jednej nauczycielki i kilku dziewcząt, które nie mają dokąd wrócić, szkoła jest zupełnie opuszczona. Choć za bramą posiadłości słychać strzały i wybuchy, a widok ognistej łuny czy dymu należy do codzienności, wewnątrz starego domiszcza niewiasty starają się za wszelką cenę zachować pozory normalności i kontynuować naukę w ten sam sposób co przed wojną. Jedyną różnicą jest to, że lekcje francuskiego, kaligrafii, etykiety i wyszywania, a także strojne kolacje przy świecach, poprzetykane są cięższymi obowiązkami, jak pełnienie wart na dachu, zbieranie darów lasu oraz kopanie grządek. Panna Martha musi nakłaniać do tego swe podopieczne i jedyną pracownicę, pannę Edwinę (Kirsten Dunst), gdyż wraz z wybuchem wojny cała służba uciekła (niestety, choć to głębokie Południe, nie mówi się za wiele ani o tym dlaczego wojna wybuchła, ani też o tym, że służba prawdopodobnie była czarna). Niespodziewanie w tę oazę niewieściej sielskości wtarga męska obecność. Jedna z dziewczynek, podczas samotnego grzybobrania w lesie, znajduje rannego jankeskiego żołnierza i przywleka go pod ganek zszokowanej tym panny Marthy. Po krótkich negocjacjach, wykrwawiający się z rannej nogi kapral John McBurney (Colin Farrell) zostaje umieszczony w pokoju muzycznym. Panny demokratycznie uzgadniają, że rzeczą nieludzką byłoby oddanie go teraz w ręce wojska, gdyż zapewne byłby to dla niego wyrok śmierci. Chcąc zachować się po chrześcijańsku, wprowadzają pod swój dach niebezpiecznego kusiciela.
Jak tylko kapral czuje się odrobinę lepiej, rozpoczyna swoją niezbyt subtelną grę. Mc Burney systematycznie uwodzi słowami każdą z lokatorek pensji, włącznie z małą Amy (Oona Laurence), która znalazła go w lesie. Jego przyjaciółkami stają się także nastoletnia flirciara Alicia (Elle Fanning), usychająca za męskim towarzystwem delikatna Edwina, a także sama panna Martha, która teoretycznie powinna być na tyle mądra by nie dać się złapać na słodkie słówka żołdaka. Dopóki McBurney nie zechce zbliżyć się z jedną z nich fizycznie, sytuacja jest zawieszona w delikatnej równowadze, ale gdy zostanie przekroczona granica, kobiety nie zawahają się użyć wszelkich środków. Ważne w tym wszystkim jest to, że obie strony toczą walkę o coś niesamowicie ważnego, co jest jasne od początku. Nikogo nie możemy jednoznacznie potępić, gdyż żołnierz musi uciec się do podstępu i uwodzenia ponieważ gra toczy się o jego życie. Z kolei kobiety i dziewczęta zachowują się tak, jak się zachowują, potrzebując go do wybudzenia się z letargu i poczucia (znowu lub po raz pierwszy) jak to jest być kobietą. Wojna skazała je wszystkie na jałowe życie w stanie zawieszenia i wyczekiwania, w którym mężczyzna jest ciekawą i bardzo potrzebną odmianą.
Z kobiecego punktu widzenia
W wersji wyreżyserowanej przez Dona Siegala z Clintem Eastwoodem w roli głównej, otrzymaliśmy bardziej męskie spojrzenie na sytuację. Podobało mi się w tym filmie to, że był on dosadnie zmysłowy, momentami wręcz wulgarnie realistyczny (scena operacji), a oprócz tego, mając wgląd w myśli poszczególnych bohaterów, znaliśmy lepiej ich przeszłość i motywację. Niestety w tym obrazie dosadności często bywało zbyt wiele, widać było, że reżyser musiał wszystko dopowiedzieć do samego końca, stąd nie tylko obecność niewolnicy (uzasadniona w tamtych czasach) w podobnej nieco sytuacji do McBureny’a, ale i przywiązany do barierki ranny kruk, ewidentnie symbolizujący żołnierza. Nieco tego za dużo jak na mój gust, a do tego doszedł groteskowy wątek kazirodczej miłości panny Marthy do jej zaginionego brata, bardzo już przypominający latynoską telenowelę. Za to Clint Eastwood był w tej roli niezrównany. Jego szelmowski uśmiech i męskie obycie topią serca nie tylko bohaterek filmu, ale i widzek, i to nawet po tych wszystkich latach.
Choć podejrzanie swobodna obyczajowo wersja z 1971 roku, gdzie panienki z dobrych domów praktycznie rzucają się w ramiona nieznajomego, nieco razi estetycznie, to jednak jest bardziej logiczna. Widać wyraźnie pokoleniowe różnice pomiędzy poszczególnymi pannami uwięzionymi na pensji, gdy tymczasem w wersji Coppoli to, że Kirsten Dunst wygląda na starszą niż najmłodsza pięćdziesięciolatka świata Nicole Kidman, zyskuje efekt humorystyczny. Dziwi też bardzo ogłada żołnierzy (znacznie bardziej nieokrzesanych w starszej wersji), a także zupełny brak Afroamerykanów, choć przecież jesteśmy w sercu amerykańskiego Południa. Mnie osobiście najbardziej zaintrygowało jednak to, jak nasze artystki prezentowały się przy pracy na roli, wymachując narzędziami jakby nie tylko miały je w ręku po raz pierwszy, ale jakby nie miały pojęcia do czego są :)
Czepiam się, a to jednak naprawdę dobry film. Z przyglądania się temu, jak intryga się zagęszcza, a zwłaszcza jak żołnierz zręcznie lawiruje w gąszczu kobiecych uczuć, do każdej z panien mając zupełnie inne podejście, można mieć dużo przyjemności. Aktorsko też jest nieźle. Choć Kidman trochę przeszarżowała, to jej rola ciekawie koresponduje z jej poprzednimi kostiumowymi kreacjami w Portrecie damy i w Innych. Występ Kirsten Dunst (nie licząc mylących oznak wieku) także należy do udanych. Nie zachwycają za to Colin Farrell (ach, gdyby do tej roli zaangażowali młodego Scotta Eastwooda to by było:) ani Elle Fanning, nie radzący sobie z subtelnościami swych ról. Za to młodsze dziewczynki są świetne. Wśród tych pociesznych elfów największą uwagę zwraca korpulenta i charakterna Marie, czyli Addison Riecke. Od razu widać, że to rasowa aktorka z prawdziwym talentem.
Wszystko to jednak nic, moi drodzy, przy tym jak ten film jest zrobiony. To prawdziwa estetyczna uczta, w której każdy kadr wygląda jak impresjonistyczny obraz. Piękne plenery i wnętrza doświetlane po staremu światłem świec, spektakularne kostiumy i ta wilgotna mgiełka południowego upału, dzięki której wszystko wydaje się baśniowo zmysłowo nieziemskie. Szczególnie piękne są kadry z ogrodu, po którym bohaterki przechadzają się niczym wróżki w rozświetlonych szatach (lub jak Zosia z Pana Tadeusza). I nic, że jest tak subtelnie, że nudno momentami, że aktorzy nie do końca idealni, skoro można patrzeć na taką serię ruchomych obrazów.
Komentarze