Dawno już nie byłam w kinie, bo jakoś nic szczególnie porywającego nie puszczali ostatnio. Wczoraj jednak zdecydowałam się w końcu ruszyć z kanapy i poczłapałam na Zanim zasnę. Naprawdę nie spodziewałam się niczego wybitnego, wystarczyłaby godziwa rozrywka. Zamiast tego wynudziłam się niemiłosiernie, choć to dziwne, bo film jest krótki, a do tego jeszcze się sfrustrowałam postacią głównej bohaterki. Naprawdę w tym przypadku nie dziwie się wszystkim tym, którzy wypisują na forach, że książka była lepsza. Nie żebym czytała powieść S.J. Watson. Po prostu trudno, żeby była gorsza od tego niby thrillerowego drętwiaka.
Christina w odmętach pamięci
Głowna bohaterka Zanim zasnę Christina (Nicole Kidman) cierpi na amnezję, spowodowaną ciężkimi urazami głowy sprzed lat. Kobieta budzi się co rano z wymazaną pamięcią z ostatniego okresu. Wydaje jej się, że jest dwudziestolatką (choć jest po czterdziestce), nie kojarzy gdzie jest ani tym bardziej z kim leży w łóżku. Co rano jest w tym samym stanie i co rano jej mąż Ben (Colin Firth) opowiada jej o najważniejszych faktach dotyczących jej i ich małżeństwa. Wszystko wskazuje na to, że Krystyna już nie wyzdrowieje, ale i tak, w sekrecie przed mężem, jeździ na terapię z niejakim doktorem Nashem (Mark Strong). Trwa to naprawdę długo zanim się akcja na dobre rozkręci, a i tak nawet nie jesteśmy ciekawi co będzie dalej. Przełomem okazuje się prowadzony przez Krysię dziennik filmowy. Ma dziewczyna kamerkę w szafie i gdy Ben nie patrzy, zdaje relacje z minionego dnia, a potem to ogląda nazajutrz, gdy doktor jej przypomni. Taka sprytna jest i zaradna. Dzięki filmowym zapiskom kobieta orientuje się, że historie opowiadane przez mężulka są jakieś niespójne, wiele spraw się kupy nie trzyma i w ogóle czemu ma te siniaki na twarzy. Chciałabym w tym miejscu napisać, że tego co się wydarzy w finale nikt nie mógł przewidzieć, ale to by było kłamstwo, ponieważ wszystko w tym filmie jest przewidywalne.
Wieczór z twarzą Nicole Kidman
Mój pogląd na sprawę jest taki: jeśli mam się przez półtora godziny wgapiać w jedną twarz, to niech ta twarz się porusza. Nie uważam wcale by aktorami mogli być tylko ludzie nieprzeciętni i piękni, ale zdecydowanie powinni mieć to, z czego korzystają w pracy, czyli mimikę twarzy, choćby w minimalnym zakresie. Za młodu (o czym już pisałam wielokrotnie) Nicole Kidman miała i wielkie piękno i wspaniałe chmurne spojrzenie pełne charakteru. Dlatego też przy popisie aktorskim z Malkovichem w Portrecie damy, to co gra z Firthem w Zanim zasnę jest jakąś farsą. Przez zbotoksowanie, czyli uśmiercenie, sporej ilości mięśni na swej twarzy, australijska artystka może tylko lekko się uśmiechać lub wybałuszać gały. Akurat w tym filmie okazji do uśmiechu jest niewiele, zatem wytrzeszcza się na potęgę, przez co wygląda na wiecznie zdenerwowaną, dygoczącą i rozchwianą (a są przecież także spokojniejsze momenty, które mogłyby być nawet wzruszające gdyby nie ona). Napompowana górna warga wcale w grze nie pomaga. Nadaje tylko twarzy wyrazu małego skrzywdzonego dziecka, które zaraz się rozpłacze. I tak przez cały film.
Postać, którą gra Kidman też jest jakaś taka bez właściwości. W sumie to do końca jej nie poznajemy, ani wersji sprzed lat, ani tej z amnezją. Nie rozumiem też o co chodzi z tymi ubraniami. Choroba chorobą, ale żeby snuć się ciągle w szlafrokach, podomkach i koszulkach nocnych po babci, to już chyba przesada.
Takie tam Memento
Z Memento Zanim zasnę kojarzy się od samego początku i niestety nie jest to pochlebne dla nowszej produkcji porównanie. Nasz ulubiony stały komentator Dariusz powiedział, że to takie Na skraju jutra, tylko, że na inny temat. Naprawdę trudno się nie zgodzić.
Normalnie żałuję zmarnowanego czasu i biletu. Gdyby Zanim zasnę leciało w telewizji, to wyłączyłabym to już na pierwszych reklamach.
Oj niestety już w Stokerze ledwo jej twarz się ruszała :(
No i to jest prawdziwa groza thrillerów, w których gra, nie akcja.