Nie mogłam sobie odmówić przyjemności obejrzenia The Heat, zwłaszcza, że tę komedię niby kryminalną wyreżyserował Paul Feig, reżyser moich ulubionych Druhen (tak, nie wstydzę się przyznać, że oglądałam Druhny z 50 i obejrzę pewno jeszcze ze 100). Muszę przyznać, że były to najprzyjemniej spędzone chwile w kinie od wielu miesięcy, choć dziewczyna w fotelu obok dziwnie pachniała, a kobieta po lewej komentował ekranową akcję komuś do słuchawki. Wszystkie seansowe niedogodności ginęły w salwach niepohamowanego śmiechu, a trzeba przyznać, że naprawdę rzadko się słyszy takie wybuchy nieposkromionej wesołości. The Heat nie jest żadnym wybitnym dziełem, nie ma tu za wiele golizny, a scenariusz trudno by nazwać oryginalnym, jednak ta produkcja doskonale spełnia swoje zadanie, czyli po prostu rozśmiesza i to nie zawsze w rubaszny, obleśny sposób. Coś czuję, że właśnie znalazłam kolejny niezawodny film na wieczory po naprawdę złych dniach. Patrząc na to co wyczyniają na ekranie dwie stuknięte przedstawicielki prawa, po prostu nie można się nie uśmiechnąć.
The Heat to taka niby typowa opowieść o kumplach policjantach, jakich każdy widz wchłoną już setki w kinie i przed telewizorem. Mamy stróżów (a właściwie stróżki) prawa, zmuszonych przez wyższą konieczność do współpracy, choć żadnej ze stron to się nie podoba. Po kilku spięciach partnerzy się docierają i wszystko gra, przestępca złapany. W The Heat zabójczo skuteczna bronią na (w tym wypadku) handlarzy narkotyków, są dwie panie, różniące się od siebie jak ogień i woda. Agentka FBI, Sara Ashburn (Sandra Bullock) to spięta aż do przesady perfekcjonistka, dla której praca, a zwłaszcza protokoły, przepisy i regulaminy, to prawdziwa świętość. Ashburn całe swoje życie podporządkowała ściganiu groźnych przestępców, co jednak nie uszczęśliwiło jej szczególnie. Samotna kobieta wolne wieczory spędza przed telewizorem głaszcząc kota (nawet nie swojego, tylko sąsiadki). W pracy, mimo swojej stuprocentowej skuteczności, nikt jej nie lubi i wszyscy z niej drwią, ponieważ jest agentem idealnym, a w dodatku kobietą. Jakby cały film był o niej, to byłby dramat nie komedia. Na szczęście doskonałą przeciwwagę dla niej stanowi nowa partnerka, czyli detektyw Shannon Mullis (Melissa McCarthy). Mullis jest nieposkromionym żywiołem wymierzającym sprawiedliwość (a głównie ciosy) na prawo i lewo. Mimo jej niechlujnego i chaotycznego wyglądu, jest prawdziwym stróżem prawa z powołaniem. Przed jej policyjnym instynktem nie ustrzegł się nawet rodzony brat, którego przymknęła za narkotyki. Niestety z powodu wybuchowego charakteru, pogardy dla regulaminu oraz dość odrażającej prezencji, pani detektyw, podobnie jak koleżanka z FBI, nie jest traktowana przez innych policjantów zbyt poważnie. Wszystko zmienia zetknięcie się tych dwóch fachowców w swojej dziedzinie.
Uwielbiam sposób w jaki Feig przeciąga pewne śmieszne sytuacje, aż do granicy za którą stają się wręcz niezręczne i kłopotliwe dla postaci. Wspaniale jest patrzeć jak sfrustrowane kobiety wręcz gotują się w środku i prawie krzyczą, że jedyne o czym marzą to być w innym miejscu i najlepiej w innym ciele. Szczególnie McCarthy jest w tym znakomita, choć Bullock w odgrywaniu żenady i bezradności także nic nie brakuje. Naprawdę świetne jest to, że obie aktorki wcielają się w postaci, które już wcześniej grały (McCarthy była taka w Druhnach, a Bullock w Miss Agent), a mimo to potrafią czymś jeszcze widzów zaskoczyć.
Moją szczególną uwagę zwróciły w tym filmie dwie rzeczy. Po pierwsze, że reżyser nie odwołuje się do oczywistości i to nie grubaska ma (jak to bywa w innych filmach) jakieś zahamowania czy kompleksy. To dość urodziwa, świetnie się trzymająca jak na swój wiek agentka FBI jest zupełnie pozbawiona uroku i wycofana. Korpulentna policjantka, za sprawą jakiejś tajemniczej siły wewnętrznej, naprawdę wierzy w siebie, a od mężczyzn wręcz nie może się odpędzić. To bardzo zabawne i przewrotne, zwłaszcza jeśli się patrzy na jej tłuste włosy, pokraczne ruchy czy wymięte dresy. Siłą wewnętrzna detektyw Mullis prowadzi zresztą do drugiej kwestii, czyli do jej rodziny. Strasznie podoba mi się, że nikt tu (podobnie jak w Druhnach) nie ma oporów przed pokazaniem, jak toksyczna może być rodzina. Rodzice i bracia pociesznej tłuścioszki są antypatyczną zgrają, która nią wprost gardzi. Ci ludzie są tak wkurzający, ze aż fascynujący. Ciągle zadaję sobie pytanie, jak tacy ludzie mogli wychować tak dobrą policjantkę. To naprawdę fascynujące.
The Heat koniecznie trzeba obejrzeć. Idźcie do kina i zobaczcie, jak radzą sobie kobiety w policyjno-komediowym męskim świecie oraz jak wspaniale mogą się uzupełniać kreacje aktorskie dwóch zupełnie różnych artystek komediowych. Zwróćcie uwagę także na wybitna kreację pewnego przystojnego rudego kocura.
[…] nowa komedia Paula Feiga to całkiem dobre kino, mam nadzieję, że jej główną zasługą dla kinematografii będzie […]
[…] to taki trochę francuski odpowiednik wakacyjnego hitu The Heat z Sandrą Bullock, oraz właściwie wszystkich amerykańskich komedii kryminalnych opierających […]
[…] zawiedziony życiem człowiek. Tammy jest jakby siostrą bliźniaczką detektyw Shannon Mullins z Gorącego towaru. Także jest krańcowo otyła i zaniedbana, i także udaje że się tym nie przejmuje, zapewniając […]