To film kierowany zapewne do osób o połowę ode mnie młodszych, gdyż jego akcja rozgrywa się w tej uniwersalnej przestrzeni typowego amerykańskiego liceum, ale jako że sama byłam DUFFem, uważam, że mam pełne prawo się w jego sprawie wypowiedzieć. DUFF (Designated Ugly Fat Friend), czyli jak wynika z polskiego tytułu ,,ta brzydka i gruba” to osoba, która w grupie zawsze będzie uchodzić za najmniej atrakcyjną. Dobrze mieć taki brzydszy i grubszy twór blisko siebie głównie ze względu na to, że ładni i szczupli są na jego tle jeszcze ładniejsi i szczuplejsi. DUFF jest wymarzonym przyjacielem nie tylko ze względu na brak wizualnej konkurencji z jego strony, ale także dlatego, że jego brzydota od razu predestynuje go do bycia mega inteligentnym kujonem, który chętnie odrabia za bardziej uprzywilejowanych w loterii genetycznej wszelkie zadania domowe. Tak to już jest w tych filmowych liceach. Jeśli lubicie klimat Glee, DUFF wam się spodoba. Jest tu wszystko, włącznie z głupimi stereotypami, nastoletnim chamstwem w nadmiernych ilościach, aktualnym komentarzem do sytuacji młodzieży ,,w erze mediów społecznościowych” i oczywiście z suchymi żartami.
Taka sobie Bianca
Bianca Piper (Mae Whitman) prowadzi typowe życie amerykańskiej (filmowej i serialowej) nastolatki. Choć jej powierzchowność nie powala, to jednak jest intrygująca, a brak urody modelki nadrabia inteligencją, sarkastycznym poczuciem humoru i oryginalnymi stylizacjami ubraniowymi. W przeciwieństwie do odmieńców z poprzedniej dekady, nie jest spychana na margines społeczności licealnej, a wręcz przeciwnie, przebywa w samym centrum zdarzeń. Tak się bowiem złożyło, że z jakiegoś tajemniczego powodu jej piękne rówieśniczki (wszyscy tu zresztą są jak z katalogu) uwielbiają jej towarzystwo. Sprawa się wyjaśnia, gdy przyjaciel Bianki, Wesley (Robbie Amell), oznajmia jej, że jest w swej grupie DUFFem. Dziewczyna aż się gotuje z wściekłości, a potem postanawia coś z tym zrobić. Po zerwaniu znajomości z ładniejszymi i szczuplejszymi, zawiera układ z Wesley’em: on ma jej pomóc w pozbyciu się niechcianej łatki i zdobyciu wymarzonego chłopaka, a ona jemu w nauce chemii i dostaniu się na studia. Jaki będzie tego finał można się domyśleć od razu. Jedyną niespodzianką tutaj jest całkowity brak niespodzianek w drodze Bianki do odkrycia, że ,,tak naprawdę liczy się osobowość”.
Licealne obserwacje inteligentnej dziewczyny nie są zupełnie pozbawione sensu, jednak jest ich za mało, a nastoletnich głupot za dużo, by uratować ten film. Podoba mi się to jak Bianca odkrywa, że tak jak przystało na wszelkie zwierzaki stadne, ludzie także podświadomie od razu wiedzą jakie miejsce w skomplikowanej hierarchii społecznej zajmują. No i w sumie to prawda, że dla wielu osób czasy licealne nigdy nie odchodzą w niepamięć, bo to wtedy utrwalają się nasze wzorce zachowania na resztę życia. Może i w Polsce nie jest to taki złoty okres jak w USA, ale również widać u nas skłonność to podobnego myślenia i zachowań, co w tym filmie. Oczywiście nie można nie docenić starań filmowców w ukazaniu ciężkiego losu dzisiejszych dzieciaków uwikłanych w sieć mediów społecznościowych. W czasach gdy ja byłam brzydszą i grubszą nastolatką, mogłam sobie pozwolić na wpadki i głupoty, obciachowe ubrania i eksperymenty z fryzurą, bez obawy, że cały świat się o nich dowie. Dziś już nikt nie ma takiego przywileju. Pod tym względem DUFF to całkiem pożyteczny, choć w swych żałosnych próbach naśladowania Juno i tak nadal bardzo nieudany film.
To mnie wkurza!
Bardzo irytujące są wszelkie przedstawione w filmie uproszczenia. Na wstępie informuje się nas, że stare podziały na luzaków i kujonów już nie obowiązują, po czym przez półtora godziny obserwujemy dokładnie takie same jak dekadę wcześniej schematy i łatki. Wszystko to jest strasznie wydumane i nadmiernie uproszczone, w dodatku wyrażone w sztucznym, pseudo młodzieżowym dialekcie. Momentami miałam wrażenie, że bohaterowie są odlani z kilku gotowych plastikowych foremek, a o ich miejscu w stadzie decyduje jakiś skomplikowany wzór matematyczny, tak precyzyjne i nieprzekraczalne są te podziały. A to co wyczynia sama Bianca jest już żenujące i nudne. W każdym filmie o nastolatkach dostajemy to samo! Najpierw biadoli o tym, jakie to wszystko niesprawiedliwe i że ludzi nie można oceniać tylko po wyglądzie, po czym funduje sobie metamorfozę niczym z Pamiętnika księżniczki, by wreszcie zasłużyć na upragnioną aprobatę. Strasznie to fałszywe i daje zły przykład dzieciakom. Filmowcy chyba zapomnieli, że nie wszystkie wady dziewczyńskiego wyglądu da się naprawić w jeden wieczór za pomocą makijażu i ładnej sukienki. A w ogóle to wkurza mnie bardzo, że przymus wylaszczenia się i zasłużenia na miłość/aprobatę/przyjaźń wyglądem dotyczy tylko dziewczyn. Jakoś chłopakom z Doliny Krzemowej czy Big Banga nikt nie wciska kitu, że muszą się wizualnie bardziej postarać, przypakować i wydepilować, by mogli dostać od życia cokolwiek. A co gorsza, żaden z tych brzydkich, ryżych, dziwacznych kujonów nawet nie spojrzy na swój damski odpowiednik. Nie, im się należą supermodelki. No co za niesprawiedliwość! Oczywiście wyjątkiem jest Amy Farrah Fawler, czyli DUFF, która co prawda rozumie, że jest tą brzydką i grubą, ale nie wie co z tym zrobić, no ale wszyscy wiemy, jak wygląda jej życie uczuciowe.
Na koniec wyrażę jeszcze swoje oburzenie i zadziwienie dość osobliwym doborem aktorów. Nie wiem jakim cudem chłopak dobijający do trzydziestki wciąż może grać nastoletniego Wesley’a. Przecież czasy Beverly Hills 90210 już dawno minęły. W jego obnażaniu się przed młodszymi koleżankami jest coś niesmacznego. No i te wszystkie żywe Barbie przechadzające się po korytarzu niczym reklamy chirurgii plastycznej. Coś strasznego! Najgorsza jest jednak sama główna bohaterka. Jak już w tytule jest brzydka i gruba, to mogli wybrać do roli kogoś mniej więcej odpowiadającego temu opisowi. Mae Whitman jest co najwyżej mała i dziwna, a w jej zbzikowanych oczkach i braku szyi jest coś uroczego. Jakoś nie wierzę, że w całych USA nie mogli znaleźć brzydszej czy bardziej otyłej, no ale wtedy to już by nie była komedia, bo z choroby, jaką jest otyłość, śmiać się nie wypada (chyba, że tak jak ja, samemu jest się DUFFem :)
Magia tego filmu miała zdaje się polegać na naszym finalnym odkryciu, że w głębi serca każdy dla każdego może stać się DUFFem, w zależności od okoliczności, ale to przesłanie ginie gdzieś w morzu niesmacznych nastoletnich wygłupów.
Film jak dla mnie łatwy do oglądania. Dobry nie był, ale przynajmniej się nie męczyłam.
„…chyba, że tak jak ja, samemu jest się DUFFem” Co? Gdzie? Oglądnąłem Twoje wideo z recenzją „„Sekretne życie zwierzaków domowych”. Żartujesz? Jaki DUFF? A „z innego końca”. Co tu się oburzać, że u dziewczyn wygląd jest ważniejszy, niż u chłopaków. Warto, aby każdy się o dobry wygląd postarał, ale nawet psychologowie i socjolodzy piszą, że tak jest. I dają na to wyjaśnienia. Słuszne lub nie, ale wychodzi im to z badań. Czyli jeśli chcesz, staraj się to zmienić (może wiesz jak?), ale film który będzie mówił, że jest inaczej, czy będzie realistyczny? Już „happy end” w filmie nie jest nadmiernie realistyczny, więc „podkręcanie” braku realizmu, czy wyszłoby mu na dobre?
Bycie DUFFem to stan umysłu :)
Masz dużo racji. Dziś już prawdopodobnie aż tak bym się nie wczuwała pisząc o amerykańskiej komedii opierającej się na stereotypach.
Z marzeń o tym by była sprawiedliwość w ocenie atrakcyjności człowieka (nie tylko płci żeńskiej) i tak nie zrezygnuję. Wiem, co mówią badania, ale pomarzyć można :)