Pomiń zawartość →

Tag: Matthew Rhys

Ugotowany

Dziś coś do bardzo ostatnio zaniedbanego kącika gastronomicznego, czyli film Ugotowany. Ze względu na występującego w tej produkcji Bradley’a Coopera (który nadal opiera się moim nienawistnym sugestiom i nie chce dać się wystrzelić w kosmos ani zakopać na odległej pustyni) długo wahałam się czy w ogóle obejrzeć tę produkcję. Przekonał mnie udział Omara Sy, który sympatycznie łagodzi wszelkie niedostatki Coopera, a także fantastyczna charakteryzacja Matthew Rhysa, którego w pierwszej chwili nawet nie poznałam. A sam film, no cóż… Gdyby szczur w Ratatuju był chorym psychicznie agresorem, to Ugotowany byłby jego wierną filmową wersją. To nie jest nawet opowieść o gotowaniu, ale o furiacie, który robi wszystko byśmy pomyśleli, że jest alter ego samego Gordona Ramseya, zresztą z marnym skutkiem, bo to w końcu Cooper, więc nie można się po nim za wiele spodziewać.

3 komentarze

Death Comes To Pemberley

Oczywiście w pierwszym odruchu wszystkich korci żeby popsioczyć na kontynuacje i przeróbki kultowych dzieł literackich takich jak Duma i uprzedzenie czy Wichrowe Wzgórza. Dla osób, które się na tym wychowały (jak ja) jest to w pewnym sensie szarganie świętości, ale warto spojrzeć na te filmy z nieco innej perspektywy. No bo czy was samych po przewróceniu ostatniej karty nie ciekawiło co było dalej, jak to się wszystko potoczy i jak w ogóle ten dawny świat wyglądał. Mnie ciekawiło zawsze bardzo, może dlatego że mam ubogą wyobraźnię. Z tego właśnie względu z ożywieniem i radością zabrałam się za oglądanie Death Comes To Pemberley. Co prawda nie zdążyłam obejrzeć tego na Boże Narodzenie z resztą świata, ale za to w Wielkanoc już lepiej poszło. Wszak nie ma u nas świąt bez dobrego, nastrojowego, romantycznego filmiszcza historycznego, a ten miniserial, ze względu na wiosenność-zieloność nadaje się na Wielkanoc jak mało który.

2 komentarze

Zawód: Amerykanin

Niestety, żaden wspaniały projekt filmowy, żaden scenariusz, a nawet świetna muzyka, nie są w stanie uratować filmu, do którego zaangażowano złych aktorów. Taka właśnie sytuacja ma miejsce w przypadku nowej produkcji pt. The Americans. Pomysł na serial rewelacyjny, bo ma on ukazywać walkę agentów dwóch wywiadów, amerykańskiego i rosyjskiego, w samym środku zimnej wojny i to na terenie USA. Szpiedzy rosyjscy to urocza para, mająca niby normalna rodzinę i zwyczajną pracę, która w nocy prowadzi supertajne akcje wywiadowcze. Wszystko oczywiście smakowicie podane w otoczce lekko dusznego klimatu początku lat 80, przez co Amerykanie przypominają nieco MacGyvera. Jest miłość, akcja i wielka polityka. Któż nie chciałby oglądać takiego serialu? Cóż, okazuje się, że coraz więcej osób, bo produkcja traci na oglądalności wraz z każdym kolejnym odcinkiem. Jedni obwiniają ślamazarną akcję, inni nieco kiczowatą stylistykę, a ja winię aktorów odtwarzających główne role.

6 komentarzy