Pomiń zawartość →

Czerwona jaskółka

Naprawdę chciałam zobaczyć ten film, wręcz czekałam na niego z niecierpliwością, bo lubię dobre historie szpiegowskie, a właśnie coś takiego zapowiadał trailer. Niestety, po raz kolejny dostałam nauczkę by na filmy z boleśnie mało zdolną Jennifer Lawrence oraz na te wyreżyserowane przez pana Francisa Lawrence’a (reżysera niesławnych Igrzysk śmierci) nie chodzić, żeby się nie denerwować. Czerwoną jaskółkę w najlepszym wypadku można nazwać filmem średnim, takim o którym zapomina się po kilku dniach. Ta produkcja jest jak słaby odcinek Nikity (i to tej nowszej wersji) lub jak epizod serialu Zawód: Amerykanin kręcony na kacu. Skoro można zrobić tak dobry serial o szpiegach, dlaczego nie można nakręcić o tym dobrego filmu?

Czerwony łabędź

Główną bohaterką filmu jest rosyjska baletnica, gwiazda Teatru Bolszoj, Dominika Egorova (Jennifer Lawrence), której karierę łamie paskudny wypadek na scenie (Sergei Polunin w swoim najlepszym baletowym popisie:). By wyplątać się z finansowych kłopotów, Dominika godzi się na jednorazową akcję dla służb specjalnych, do której namawia ją złowieszczy wujek Ivan (Matthias Schoenaerts). Jedna sytuacja rodzi kolejną i tak, nim się dziewczyna obejrzy, już nie ma innego wyjścia jak tylko zgodzić się na dziwaczne szkolenie dla szpiegów (alternatywą, zdaniem wujaszka, jest tylko śmierć). Zatem jedzie nasza ptaszyna do przybytku, nazywanego szkołą nr 4, w którym kształci się agentów, będących skrzyżowaniem szpiegów i prostytutek. Piękni chłopcy i powabne dziewczęta są tu uczeni sztuki uwodzenia, jak również odczytywania najgłębszych tajemnic swych ofiar (na jakiej podstawie, to nie do końca jasne). Centralnym punktem tego szkolenia zdaje się być zdolność odłączenia się od własnego ciała i traktowanie seksualności jak najbardziej przedmiotowo. W szkole rządzi oschła czarownica, każąca mówić do siebie ,,matrono” (Charlotte Rampling), której wysiłki skupiają się głównie na zachęcaniu uczniów do obnażania się i odbywania publicznych stosunków płciowych. Na czym polega reszta szkolenia kadetów, nazywanych jaskółkami, też nie wiadomo.

Po ukończonym (tak jakby) kursie, Dominika dostaje od wujaszka zlecenie uwiedzenia przebywającego w Budapeszcie agenta CIA Nate’a Nasha (Joel Edgerton) i wydobycia od niego informacji na temat amerykańskiej wtyczki w rosyjskich służbach specjalnych. Od tego momentu tancerka, która jak to na baletnice przystało, przez lata robiła tylko przysiady i wymachy, nagle staje się super szpiegiem, mega utalentowanym ninją wywiadu oraz przenikliwym psychologiem i strategiem w jednym.

Seria absurdów i nuda

Niby wszystko w tym filmie w porządku, podczas seansu nie dziwiło mnie nic aż tak bardzo (no może poza tym, że ktoś miał tak dziwaczny pomysł, by obsadzić dorodną Jennifer w roli baletnicy), ale po wyjściu z kina zaczęłam się zastanawiać nad tym, co właśnie zobaczyłam. Czy zwróciliście na przykład uwagę na to, że właściwie nie wiadomo jaki tu mamy rok? Na ekranie niby czasy współczesne, można na przykład skorzystać z telefonu komórkowego kupionego w automacie, czy z Internetu, a jednak przekazywanie sobie informacji na staromodnych dyskietkach, czy siermiężne stroje uczniów szkoły nr 4, wskazują na czasy bardziej odległe. W pewnym momencie, ze względu na karykaturalnie przedstawione czarne charaktery oraz podobną w odcieniu czarno-białą moralność bohaterów, miałam wrażenie, że to jakaś nieudana futurystyczna dystopia. Podejrzenie to wzmocniło dodatkowo to, że postaci zachowują się tu niczym bohaterowie komiksów, podróżujący niby po europejskich metropoliach, a jednak jakby bardziej z Imperium Zła do Imperium Dobra.

Mimo dobrych chęci ciężko mi się dopatrzyć w Czerwonej jaskółce pozytywnych aspektów. Nie należy do nich zdecydowanie gra aktorska Jennifer Lawrence, której nawet wsparcie młodego Putina (Schoenaertsa), czy samego papieża (Jeremy’ego Ironsa) nie pomogło. Dziewczyna jest drętwa jak kłoda, a na jej mechaniczne ruchy i kompletny brak mimiki patrzy się z wielką przykrością. Oczywiście rozumiem, że nie jest łatwo grać tak nielogiczną postać (najgorszego ekranowego szpiega ever, który każdemu chętnie oznajmia kim jest, choć reguła nr 1 mówi, by właśnie tego jednego nie robić), ale wszyscy wiemy, że to nie pierwszy raz aktorka tak słabo wypadła. Szczególnie nieudane są sceny z Edgertonem, w których brakuje jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Niby kiełkuje tam jakieś uczucie, ale z ekranu wieje tylko chłodem i niezręcznością.

Warto też wspomnieć, że film ten może być dla wielu widzów bardzo męczący. Raz, że rozwlekły, za długi, a przez to nudnawy, to jeszcze większość postaci mówi w nim po angielsku z tym, co amerykanie mają za wschodnioeuropejski akcent. Strasznie to brzmi, bo każdy aktor robi to po swojemu. Nie rozumiem czemu bohaterowie nie mogą mówić zwyczajnie po angielsku, bo w końcu do widza przecież dotrze, że to konwencja, a akcja toczy się w Moskwie, czy w innym Budapeszcie. No a jeśli twórcom filmów szpiegowskich zależy bardzo na realizmie (czemu akurat tylko w języku, gdy scenariuszowych absurdów tyle?) to mogliby zatrudniać słowiańskich artystów, pięknie zaciągających po angielsku. Osobną już sprawą jest to, że film pełen jest stereotypów nie tylko językowych. Amerykanie chyba nie chcą przyjąć do wiadomości, że do Rosji dotarł XXI wiek, a Rosjanie nie spędzają całego swojego czasu na piciu herbaty w barokowo wystawnych herbaciarniach, czy na knuciu przeciwko całej ludzkości w dziwnych rzeźbionych komnatach. No i nie możliwe chyba też by wszyscy męscy mieszkańcy tego kraju byli albo szkaradni jak ropuchy, albo złowieszczo podobni do przywódcy narodu :).

PS. Dlaczego Czerwona jaskółka, a nie Czerwony wróbel? Czy polski dystrybutor uznał, że szary maluch jest mniej godny wystąpienia w tytule niż jego bardziej kolorowa kuzynka? Może nie wypadało by w tak znakomitej produkcji pojawiło się coś tak pospolitego, ale w takim razie trzeba było pójść w ptactwo łowne, jakieś sokoły czy jastrzębie. Ewentualnie można się było zasugerować prawdziwą profesją absolwentów szkoły nr 4 i nazwać ich po polsku mewami. Skąd ta jaskółka?, się pytam.

Opublikowano w Filmy

3 komentarze

  1. Sandra Sandra

    Wspaniała recenzja!

  2. Ewa Ewa

    Jak dla mnie Twoja ocena jest dosyć surowa. Zgadzam się jeśli chodzi o używanie języka angielskiego z rosyjskim akcentem, a Jennifer albo się lubi albo nie. Jak dla mnie nie każda scena była przewidywalna i uważam, że czasami trzeba było patrzeć z różnych perspektyw, żeby wiedzieć dlaczego ona podejmowała niektóre (niełatwe i mogłaby uznać za nielogiczne) decyzje.
    Ostatnie 30 minut filmu upewnilo mnie, że warto było obejrzeć ten film. Może nie dla słabej mimiki głównej aktorki, ale między innymi muzyki, architektury, pomysłów ujmowania ciężkich decyzji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *