Pomiń zawartość →

Tag: Jennifer Lawrence

Czerwona jaskółka

Naprawdę chciałam zobaczyć ten film, wręcz czekałam na niego z niecierpliwością, bo lubię dobre historie szpiegowskie, a właśnie coś takiego zapowiadał trailer. Niestety, po raz kolejny dostałam nauczkę by na filmy z boleśnie mało zdolną Jennifer Lawrence oraz na te wyreżyserowane przez pana Francisa Lawrence’a (reżysera niesławnych Igrzysk śmierci) nie chodzić, żeby się nie denerwować. Czerwoną jaskółkę w najlepszym wypadku można nazwać filmem średnim, takim o którym zapomina się po kilku dniach. Ta produkcja jest jak słaby odcinek Nikity (i to tej nowszej wersji) lub jak epizod serialu Zawód: Amerykanin kręcony na kacu. Skoro można zrobić tak dobry serial o szpiegach, dlaczego nie można nakręcić o tym dobrego filmu?

3 komentarze

Mother!

Matka mną wstrząsnęła i uważam, że każdy widz powinien zafundować sobie podobny wstrząs, nawet jeśli nie jest wielkim fanem Darrena Aronofsky’ego. Sama jestem zaskoczona tym, że było to dla mnie tak wielkie przeżycie, choć przecież widziałam Źródło, Noego i Pi, zatem wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać. Mother! To jednak zupełnie inna jakość. Przyznam, że nie od razu ten film do mnie przemówił. Nie lubię Jennifer Lawrence (łagodnie rzecz ujmując), a pierwsze połowa filmu, podczas której widzimy głównie ją miotającą się na boso po domu, przypomina reklamę Ikei lub Castoramy, ale za to to, co dzieje się później, gdy całość zaczyna układać się w logiczną całość, z powodzeniem wynagradza nam remontowe widoczki i chaos pierwszych scen. Zdecydowanie nie obejrzałabym tego drugi raz, ale nie żałuję pierwszego. Prawdę mówiąc, dziwię się tak wielkiej liczbie negatywnych opinii i bardzo małej liczbie widzów na sali (na czwartkowym seansie było z nami chyba tylko sześć osób). Uważam, że skoro tak rzadko możemy obcować w kinie z tak ostatecznym, głębokim tematem, to nie można sobie pozwolić na odpuszczenie sobie nowego dzieła Aronofsky’ego. Na mnie działa.

Komentarz

Joy

Joy to film, który nie ma litości dla widzów. Bohaterka ma tak bardzo w życiu pod górkę, zawsze jej wiatr w oczy i pupa z tyłu, a finał jest tak mało pokrzepiający i rozładowujący to całe zgromadzone przez dwie godziny napięcie, że moje odczucia po seansie były takie, jakbym przez cały ten czas patrzyła na podpiekanie Jennifer Lawrence na wolnym ogniu lub na posypywanie jej ran solą, po czym na samym końcu ktoś dałby jej szklankę wody. Coś jest nie tak z proporcjami tej mega amerykańskiej tragikomedii i nawet dziwaczne indywidua z oglądanej przez matkę głównej bohaterki telenoweli nic tu nie pomogą. Nowego dzieła Davida O. Russella nie ogląda się z zaciekawieniem, ani nawet z przejęciem (bo w końcu temat ważny), a jedynie z narastającą, pulsującą frustracją, która zupełnie niczemu nie służy.

Komentarz

American Hustle

Przyznam szczerze, że nie rozumiem zachwytów nad American Hustle ani licznych nominacji do Oscarów aktorów w tej produkcji grających. Uważam, że potencjał jaki niosła ze sobą oparta na faktach historia oszusta Irvinga Rosenfelda (Christian Bale) i jego wspólniczki Sydney Prosser (Amy Adams) został zmarnowany. Najbardziej wyeksponowany jest tu wątek sensacyjny, który ani nie wciąga, ani nie intryguje, a wymyślne finansowe przekręty zostały tu silnie stłumione przez obyczajowe tło, przez co cały film przypomina sentymentalne love story.

Komentarz

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

Kontynuując wesołą podróż po nieco mniej wymagających działach aktualnej filmoteki, oddałam się wczoraj (zapamiętale i z dobrymi intencjami) oglądaniu drugiej części Igrzysk śmierci. Od razu może zaznaczę, że lubię się uważać za cierpliwego widza co to ,,wszystko zniesie i niczemu się nie dziwi”, jednak przy tym seansie niebezpieczne skoki ciśnienia przelatały się u mnie z falami furii, białej gorączki i puszczaniem pary z uszu. Jak można było nakręcić coś tak durnego? się pytam. Widziałam oczywiście pierwszą część (równie durnowatą) jednak chyba przez rok wyparłam smutne wspomnienia i zapomniałam na jak niskim filmowym pułapie się widz znajduje oglądając przygody papuśnej łuczniczki Katniss.

7 komentarzy

Poradnik pozytywnego myślenia

Ten film jest dziwny i to wcale nie dlatego, że opowiada o problemach psychicznych pewnej nieszczególnie sympatycznej pary Amerykanów. Po prostu każdy film, w którym gra Bradley Cooper jest dziwny, irytujący i sprawia wrażenie niedokończonego. Facet ma tak durnowatą powierzchowność, więc każda grana przez niego postać, nie tylko szalony Pat z opisywanego filmu, sprawia wrażenie jakby miała poważne zaburzenia psychiczne. Jego małe świdrujące oczka i ironiczny uśmieszek powinny go już na samym początku kariery wykluczyć z zawodu aktora, a powody, dla których tak się nie stało już zawsze będą dla mnie zagadką.

Skomentuj