Mam dość niemiłe doświadczenia z kryminałami i gdy zobaczyłam na okładce tej książki zapowiedź, iż jest to „stylowy czarny kryminał w duchu opowieści Raymonda Chandlera” byłam bardzo sceptycznie nastawiona do lektury. Ileż to razy reklamowano podobnie całkiem przeciętne i nudne jak flaki z olejem powieści? Na szczęście już po kilku akapitach wiedziałam, że w Tajemnicach Manhattanu (nie zrażajcie się tytułem) nie ma niczego przeciętnego czy nudnego. Ta książka mnie do siebie przykuła, wciągnęła i przemieliła na drobne kawałeczki. Przez nią na trzy dni zawiesiła wszelkie inne aktywności, wylogowałam się z życia zupełnie, by jak najszybciej dotrzeć do pasjonującego finału i poznać odpowiedź na piętrzące się w tekście pytania. Czytanie tego kryminału było jak oglądanie połączenia filmów Wolny strzelec i Siedem z dodatkiem doskonałego stylu i wielkomiejskiego blichtru. Takiej lektury się nie zapomina! Zachęcam tym bardziej, że do kin właśnie wchodzi adaptacja filmowa tej prozy, z Adrienem Brodym w roli głównej. Bardzo się cieszę na seans, bo dzięki niemu pozostanę dłużej w klimacie.
KomentarzKategoria: Książki
W czasach, gdy praktycznie każdy kto osiągnął nawet umiarkowany sukces, czuje się uprawniony do pisania i publikowania poradników, takie wydawnictwa jak to są rzadkością. Piosenkarze, aktorzy, modelki, stylistki i wszelkiej maści celebryci mówią nam jak żyć, ale cóż oni mogą wiedzieć? Często są bardzo młodzi i niedoświadczeni, a jeszcze częściej zaraz po wydaniu poradnika, coś im się w życiu psuje, o czym zwykle jest głośno w mediach. Czy nie lepiej posłuchać kogoś, kto naprawdę może służyć przykładem i odniósł sukces dzięki ciężkiej pracy, a nie wrodzonym talentom lub urodzie? Chris Hadfield to emerytowany astronauta, który jako pierwszy Kanadyjczyk odbył kosmiczny spacer. Spędził w przestrzeni kosmicznej cztery tysiące godzin, w swej karierze lotniczej piastował cały szereg bardzo ważnych stanowisk. Do tego jest też znany z olbrzymiego sukcesu w mediach społecznościowych, w których (między innymi nagrywając własną wersję teledysku do Space Oddity Davida Bowiego) edukuje nas na temat kosmosu i pracy astronautów. Jak by nie było, 30 milionów odsłon na YouTubie robi wrażenie.
SkomentujHistoria nowego nazwiska to druga część Tetralogii Neapolitańskiej, którą stworzyła autorka przez bardzo wielu bardzo dobrze znających się na temacie ludzi uznawana za najwybitniejszą współczesną włoską pisarkę. Dla porządku przypomnę, że w pierwszym tomie poznaliśmy główną bohaterkę cyklu, Elenę Greco, która jako starsza już osoba dowiaduje się o zniknięciu swej najlepszej przyjaciółki z dzieciństwa, Lili. Po rozmowie z jej synem okazuje się, że Lili udało się spełnić swoje największe marzenia i nie tylko zniknąć, ale też zatrzeć wszelkie ślady swego istnienia. By wyjaśnić o co chodzi, Elena przenosi się w myślach do swych najwcześniejszych lat i wspomina dzieciństwo w cieniu genialnej przyjaciółki (choć to nie do Lili, lecz do niej odnosi się tytuł pierwszego tomu), lata wspólnej nauki, rywalizacji, marzeń i planów. Ta część tetralogii kończy się ślubem Lili, która w wieku szesnastu lat wychodzi za Stefana Carracci, właściciela sklepu z wędlinami. Wesele Lili to moment, w którym ona sama orientuje się jak paskudnym, zdradliwym światem jest jej uboga dzielnica, w której teraz utknęła na dobre. Dla Eleny tymczasem jest to moment, w którym po raz pierwszy wyraźnie czuje, że tu nie pasuje, że chce od życia więcej niż jej przyjaciółka. Drugi tom, czyli Historia nowego nazwiska, podejmuje narrację dokładnie od tego miejsca, więc nic nie musi pozostawać w sferze niejasnych domysłów.
SkomentujO czwartym tomie Mojej walki Karla Ove Knausgarda, Płyń z tonącymi i Porąb i spal Larsa Myttinga, To ty jesteś Bobbym Fisherem Christera Mjaseta oraz Skandynawskim Raju Michaela Bootha.…
SkomentujZastanawiający był dla mnie od początku fakt, iż na samym wstępie autorka zastrzega się, że chociaż tak jak jej bohaterka, także pochodzi z wielodzietnej rodziny i rozpoczynała karierę jako dziennikarka muzyczna, to jednak wszelkie przedstawione w książce fakty są fikcyjne. Od razu budzi się w głowie czytelnika pytanie, jakież to fakty, które lepiej by zostały od razu zostały w sferze fikcji. Na odpowiedź nie trzeba długo czekać, gdyż historia rozpoczyna się długim opisem w pierwszej osobie, w którym czternastolatka relacjonuje nam masturbację, której się właśnie oddaje, podczas gdy obok niej śpi jej sześcioletni braciszek (sytuacja wynika raczej z trudnych warunków mieszkaniowych rodziny, a nie z perwersyjnych skłonności bohaterki). I nie ma co się szokować, gdyż jest to jedna z mniej kontrowersyjnych sytuacji opisanych w Dziewczynie, którą nigdy nie byłam. Każdy akapit w tej książce aż ocieka seksem, buzują hormony, zażywane są używki, bohaterowie zmagają się z życiem, a wszystko to przy dźwiękach popularnych na początku lat 90-tych muzycznych hitów wszelkich nurtów.
SkomentujÓsmy z serii o Zygmuncie Maciejewskim (i pierwszy, z którym się zapoznałam) retro kryminał Marcina Wrońskiego to bardzo interesująca powieść, przebogata nie tylko w wątki kryminalne, ale i obyczajowe. Od pierwszych minut słuchałam tej opowieści z wielką radością, bo oto znalazłam fantastyczną alternatywę dla retro kryminałów Marka Krajewskiego, które z roku na rok tracą na jakości. Portret wisielca jest tak samo pasjonujący jak każda dowolna powieść poświęcona dawnemu Wrocławiowi czy Lwowowi, a jednocześnie nie epatuje tak narcyzmem autora, frazy nie ociekają tak samozadowoleniem. Dla fanów dobrych kryminałów z wielką historią w tle nie ma chyba przyjemniejszej chwili niż odkrycie nowego źródła opowieści z dreszczykiem. Ta powieść to jeden z takich prezentów i na pewno początek mojej dłuższej znajomości z Zygą Maciejewskim.
SkomentujNie byłam nawet zaciekawiona poprzednim książkowym hitem Myttinga, czyli Porąb i spal, bo najpierw bardzo długo wydawało mi się, że to takie Zniszcz ten dziennik dla chłopców, a potem, gdy zobaczyłam, że w podtytule tego działa jest ,,Wszystko co mężczyzna powinien wiedzieć o drewnie” pomyślałam, że to bardzo seksistowskie. Zresztą, ileż można napisać o drewnie? Cóż, okazuje się, że bardzo dużo i to w naprawdę fascynujący sposób. Po lekturze Płyń z tonącymi, kolejnej książki Myttinga, która oprócz wielu ważnych tematów, jest też powieścią o drewnie, postanowiłam się jednak z Porąb i spal zapoznać i okazało się, że jest to pochwała prostego życia i umiejętności niezbędnych do przeżycia w warunkach nieco innych niż miejskie blokowiska. W obu publikacjach na pierwszy plan wysuwa się szacunek do tego niezwykłego materiału, ale gdybym miała polecić jedną, to byłoby to jednak Płyń z tonącymi. Porąb i spal zaopatrzy was w wiadomości praktyczne i zapozna z tak ważnymi zagadnieniami jak różne techniki rąbania, niezbędne do tego narzędzia czy układanie stosów drewna o rozmaitym kształcie, za to powieść da wam poczucie obcowania ze złożoną, skomplikowaną i tragiczną opowieścią o ponadczasowym wymiarze, w której o drewnie jest nie mniej niż w podręczniku dla prawdziwych drwali.
KomentarzJutro Dzień Ojca i z tej okazji powieść szczególna, w której tatusiom poświęca się wiele miejsca. Zastanawialiście się kiedyś jak to jest z tymi świętami, że przecież Dzień Matki jest tradycyjnie polski i odnosi się bezpośrednio do mitu Matki Polki, a obchodzony nad Wisłą od kilku lat i zapożyczony z Zachodu Dzień Ojca jakiś taki nadal obcy i do polskości niepasujący? Ja się zastanawiałam do wczoraj, ale po lekturze Innej duszy wszystko mi się w głowie na ten temat wyklarowało. Czytając o przygodach nastolatków, jednego z rodziny uchodzącej niemal za wzorcową, a drugiego z tzw. patologii, doszłam do wniosku, że święto polskich męskich rodzicieli to byłby jakiś okrutny żart. Łukasz Orbitowski kreśli różne warianty tego, co można uznać za stereotyp polskiego ojca i jego wyobrażenia doskonale zlewają się z moimi. Kto chciałby bowiem obchodzić dzień sztywnego, zasadniczego, zimnego jak lód mądrali, znającego się na wszystkim, lub tym bardziej alkoholika pijącego po bramach i rujnującego psychicznie i fizycznie swoją rodzinę? Trzecim stereotypem ojca Polaka, który mi przychodzi do głowy, jest ojciec-alimenciarz, uchylający się przed wspieraniem finansowo rodziny po rozwodzie. Wiem, że trochę to smutne, bo w końcu są też w narodzie porządne Janusze, a w młodszym pokoleniu też i tatusiowie na modłę całkiem zachodnią, ale jednak tatuś-sztywniak i tatuś-pijak przeważają, przynajmniej w mojej wyobraźni.
SkomentujZaskoczyła mnie ta historia, z pozoru cicha i niepozorna, w której pod koniec buzuje od skrywanych emocji. Przy wyborze lektury kierowałam się głównie miejscem akcji, czyli norweskim Lillehammer, przyjemnie kojarzącym się z ulubionym serialem komediowym, jednak gdybym wcześniej przeczytała którąś z powieści Mjåseta, wiedziałabym, że nie będzie mi do śmiechu. Autor Białych kruków i Lekarza, który wiedział za dużo zabiera nas w podróż w czasy dzieciństwa swoich bohaterów, nad którymi ciąży piętno niebezpiecznych tajemnic i zbrodni. A wszystko to opisane zostało w sposób precyzyjny, oszczędnym i przejrzystym stylem, budzącym od pierwszych stron skojarzenia ze skandynawskim chłodem i powściągliwością.
SkomentujGdy pojawia się kolejna część Mojej walki, już od momentu odebrania przesyłki z poczty, moje życie zamiera. Dopóki nie dotrę do ostatniej strony, nie ma dla mnie ważniejszej rzeczy niż to, co autor ma mi tym razem do przekazania. Te książki to już nawet nie światełka w tunelu, ale wielkie latarnie pulsujące w mroku czytelniczych płycizn. Tym razem lektura okazała się szczególnie wymagająca. Z wieloma faktami opisywanymi przez Knausgårda będzie mi jeszcze długo ciężko się pogodzić. Jak to, mój ulubiony pisarz był samolubnym, gburowatym, zadufanym w sobie pijakiem? Pracując jako nauczyciel podkochiwał się w trzynastolatce i upijał się do nieprzytomności z rodzicami swoich uczniów? Że jeszcze do tego ma nieuzasadnione poczucie własnej wyższości nad innymi i przekonanie o powołaniu do bycie wielkim pisarzem? Nie łatwo być czytelnikiem tego chmurnego Norwega i nie zdziwię się jeśli po tym tomie liczba jego fanów drastycznie zmaleje.
Komentarz









