Poszłam na To zupełnie nieprzygotowana. Specjalnie nie oglądałam żadnych zapowiedzi, żeby mieć niespodziankę. Jeszcze rok temu w ogóle bym się tym filmem nie zainteresowała, ale teraz, gdy zostałam zagorzałą fanką Kinga, uznałam, że nie mogę sobie odmówić tej „przyjemności”. Przez ostatni rok, po tym jak odkryłam podczas lektury Dallas ’63, że King jest zaskakująco dobrym pisarzem, przyswoiłam wiele jego powieści. Podczas ostatniej podróży przesłuchałam całą Misery (ale chora akcja!), a teraz, z powodu serialu, wsłuchuję się w Pana Mercedesa. Wcześniej były Doktor Sen, Lśnienie, Przebudzenie i Cmętarz zwieżąt, i sądziłam, że jestem już psychicznie odporna na tego rodzaju grozę. Niestety, pomyliłam się okrutnie. Nie zrozumcie mnie źle, bo to bardzo dobry, a raczej sprawnie nakręcony film i cieszę się, że wytrzymałam cały seans. Gdyby jednak obejrzała To jako nastolatka, z pewnością nie zasnęłabym przez tydzień, takie to straszne. W tajemnicy wyznam, że i teraz nie jest chyba z moim odbiorem dreszczowców za dobrze, bo nie mogłam dziś wstać w nocy sama do łazienki. A myślałam, że te czasy mam już za sobą :) Oto co może zrobić horror zupełnie innego rodzaju.
6 komentarzyKategoria: Filmy
Wpis ten wypada mi rozpocząć od wyznania: nie czytuję Daphne du Maurier. Pomimo edukacji filologicznej (może zbyt pobieżnej) jej nazwisko kojarzyło mi się tylko z jakimś romansowym kiczem zawiewającym gotykiem, a także z tym, że w swej biografii Branwella Brontë skrzywdziła brata największych brytyjskich pisarek. Okazuje się, że cały świat zaczytywał się w Rebece i Oberży na pustkowiu, podczas gdy ja pozostawałam w błogiej nieświadomości, ale zapewniam, że szybko nadrobię zaległości. Znacie to uczucie, gdy bierzecie do ręki coś, po czym nie spodziewacie się absolutnie niczego, w dodatku ze znudzeniem i przekonaniem, że wszystkie dobre książki, te wielkie powieści, macie już za sobą i nic szczególnie ekscytującego się w waszym życiu czytelniczym już nie wydarzy, a tu trafia się nagle prawdziwa perełka. Tak właśnie było ze mną i z Moją kuzynką Rachelą. Może nie jest to jakieś metafizyczne arcydzieło wysokich lotów, ale za to bardzo porządnie (nawet więcej niż porządnie) napisany thriller psychologiczny z historycznym tłem, który znakomicie wywiązuje się z zadania uwiedzenia czytelnika i trzymania go do ostatniej strony w napięciu. Ta powieść jest cudowna i ze spokojnym sumieniem mogę ją polecić każdemu, kto wychował się, tak jak ja, na dziewiętnastowiecznych angielskich fabułach.
SkomentujTen film to bardzo rozczarowująca adaptacja nie aż tak dobrej książki. Trzeba było się nieźle postarać, żeby zepsuć całkiem wciągającą, miłą dla czytelników powieść, ale się udało niestety. Jedynym, co w moim odczuciu zasługuje tutaj na pochwałę są drobiazgowo odtworzone realia XVII-wiecznego Amsterdamu. W tych mrocznych kadrach, ciepłych półcieniach, w szeleście bogatych sukien i nasyconych barwach kwiatów czuć atmosferę gwarnego, zamożnego portu. Częścią tej atmosfery jest także sięgająca zenitu tytułowa tulipanowa gorączka. Giełda cennych cebulek kwitnie, a wraz z nią wznoszą się i upadają fortuny Holendrów, ulegających hipnotycznemu czarowi rzadkich okazów. Gdyby tylko o tym był ten film (na przykład w formie dokumentu) obejrzałabym go z wypiekami na twarzy, ale że doczepiono do fabuły nieszczęsną historię miłosną, efektu wow! nie było.
KomentarzDoświadczenie nauczyło mnie, że jeśli w kinie wyświetlany jest nowy film Sofii Coppoli, to koniecznie trzeba na niego iść, bo z pewnością będzie się o nim mówiło. W przypadku tego obrazu doszła jeszcze kwestia Złotej Palmy w Cannes więc nie było dyskusji czy warto iść na seans. Przyznam, że w przeciwieństwie do wielu widzów, nie jestem absolutnie filmem rozczarowana i choć widziałam oczywiście wersję z 1971 roku, której Na pokuszenie jest remakiem, nie uważam, żeby była lepsza od tego, co zaproponowała Coppola. Pod względem estetycznym, starsza wersja jest znacznie gorsza, gdyż naprawdę źle zniosła upływ czasu i dziś może pod tym względem tylko śmieszyć. Jeśli zaś chodzi o samą fabułę, to nie ma co porównywać, bo są to dwa zupełnie różne filmy, które łączy kilka dokładnie takich samych scen i oczywiście to, że oba są adaptacjami jednej powieści Thomasa Culliana.
SkomentujPielęgnując swoją rodzącą się czechofilską pasję, zagłębiam się najpierw w klasyce gatunku. Jeśli chodzi o literaturę przedmiotu, z wielką radością czytam największy polski autorytet w tej kwestii, czyli pana Mariusza Szczygła, który jak nikt opowiada o naszych południowych sąsiadach. A jeśli chodzi o sam podmiot, zaczęłam od nieśmiertelnego, sławnego, kultowego czeskiego humoru, a konkretnie od czechosłowackich komedii z lat siedemdziesiątych. Pisałam niedawno o rewelacyjnym filmie Václava Vorlíčka pt. Szpinak czyni cuda!, który mnie po prostu oczarował. W tym tygodniu obejrzałam kolejne dzieło tego samego reżysera, Jak utopić doktora Mraczka, szalenie śmieszną komedię fantasy, zarażającą wprost dobrym humorem. Seans, podzielony na trzy części, by dłużej się nim cieszyć, uzupełniłam tym razem Láską nebeską i już mi się wydaje, że odrobinę lepiej poznałam i zrozumiałam czeskiego ducha :)
KomentarzNowa komedia sensacyjna Patricka Hughesa to bardzo sprawnie nakręcona parodia filmów, które wszyscy tak kochaliśmy w latach 90-tych, czyli sensacyjniaków typu Gliniarz z Beverly Hills czy Zabójcza broń. Ta produkcja nie ma innych ambicji poza rozerwaniem i rozbawieniem widza, i chociaż nie jest to najlepszy film roku, czy nawet wakacji, to jej się doskonale udaje. Widownia, w tym jeden duży pan siedzący obok mnie w szczególności, wprost ryczała ze śmiechu, a to w końcu najlepszy znak, że się udało. Oprócz rubasznego humoru nie przekraczającego nadto granic dobrego smaku, dostajemy widowiskowe kaskaderskie popisy i mnóstwo scen pościgów, co razem z wybuchowymi dialogami głównych bohaterów, między którymi jest wspaniała chemia, robi z Bodyguarda Zawodowca komediowy hit. Nic dziwnego, że to właśnie ta produkcja króluje w rankingach najpopularniejszych filmów ostatnich miesięcy.
KomentarzTym razem coś z nieco bardziej odległych wymiarów czasowych, ale zapewniam, że to jeden z najlepszych filmów jakie widziałam w wakacje (i w ogóle najlepsza, bo jedyna komedia obejrzana w sezonie ogórkowym). Szpinak czyni cuda! to film, który miał premierę w 1977 roku, w dodatku produkcja czechosłowacka, dzięki której świeżo upieczeni czechofile (jak ja) od razu zrozumieją na czym polega genialny, sławny, niezastąpiony czeski humor. We mnie ten film wzbudził jednocześnie podziw (bo to bardzo oryginalna komedia sci-fi) oraz nostalgię, bo uwieczniono w niej świat jaki pamiętam z dzieciństwa. Niezapomniana socjalistyczna aura, ta paleta kolorów, ubrania i wnętrza, od razu zrobią z was mentalnych przedszkolaków w podkolanówka, przenosząc w czasie o kilka dekad. Ale spokojnie, bo przedszkolaczki są także ważną częścią tej arcyśmiesznej fabuły.
KomentarzZabawa nie była tak przednia jak się spodziewałam, a wszystkie najlepsze fragmenty pokazali w zapowiedziach. Niestety, oprócz kilku scen walki i znakomitej ścieżki dźwiękowej (czyli oryginalnych przebojów z lat 80-tych, za które przecież nie należy się twórcom filmu uznanie) nie ma tu zbyt wiele do podziwiania. Nawet przy założeniu, że idziemy na film czysto rozrywkowy, na szpiegowskie widowisko będące łatwą rozrywką dla oczu i uszu, trudno ustrzec się przed rozczarowaniem i zwyczajną nudą.
2 komentarze









