Pomiń zawartość →

Kategoria: Filmy

Co oglądać i czytać w święta? Mój subiektywny przewodnik po produkcjach nowych i nieco starszych, które niezawodnie wprowadzą każdego w świąteczny nastrój

Nawet jeśli przez cały rok nie interesują nas filmy, seriale i książki o tej tematyce, to jednak koniec grudnia z każdego jest w stanie wycisnąć sentymentalny nastrój. Sama po sobie i po swoich najbliższych widzę, że w tym czasie lubimy stawiać na pewniki, starsi członkowie rodziny na Samych swoich, Potop i Chłopów, a młodsi na Kevina, co roku pozostawianego samotnie w domu. Ja zaliczam się już chyba do tej pierwszej grupy „nestorów rodu”, którzy pod wpływem bożonarodzeniowego powiewu tradycji i rodzinnych spotkań, lubią odpłynąć po świątecznym obiedzie w krainę sarmackiej polskości, sąsiedzkich sporów między Kargulami a Pawlakami, ewentualnie na biedną wieś, gdzie jednak chłopi wiedzieli doskonale jak należy świętować Boże Narodzenie. Do tego zbioru z pewnością dołączy hit ostatnich tygodni, czyli Cicha noc, o której niedawno pisałam (wpis tutaj). Z tym filmem święta będą jeszcze bardziej świąteczne, a rodzina bardziej ukochana i znienawidzona jednocześnie.

Komentarz

„Przecież wszyscy mają w domu tak samo” – o Cichej nocy Piotra Domalewskiego

Za tydzień święta, ale czy jest sens na nie czekać i je przeżywać, gdy już się widziało Cichą noc, czyli wizję współczesnych wszechpolskich wigilijnych obchodów? Podczas seansu miałam wrażenie (i nie tylko ja), że patrzę na ekstrakt każdej z do tej pory przeżytych Gwiazdek i na standardowy zestaw problemów, dotykających moją, ale i wszystkie inne polskie rodziny współcześnie. Wreszcie mam poczucie, że ktoś zrobił dobry film na ważny temat, pokazujący jak wygląda obecnie Polska dla wielu mieszkających tu ludzi. Żadne tam Listy do M. czy inne kiczowate wydmuszki zrobione przez ludzi, którzy chyba nigdy nie opuszczają wielkiego miasta, a tylko Cicha noc idealnie wprowadza wszystkich w nastrój świąteczny (choć pamiętać należy, że to nasz specyficznie słowiański, dość smutny i wisielczy nastrój, bo w smutnym kraju święta także są na smutno).

2 komentarze

Zabicie świętego jelenia

Filmy Yorgosa Lanthimosa (The Lobster, Kieł) dają do myślenia i pozostawiają widza z zaburzoną równowagą wewnętrzną oraz z zupełnie zmienionym spojrzeniem na świat. Nie inaczej jest w przypadku tego filmu, thrillera psychologicznego, który jest tak naprawdę współczesnym mitem,a raczej mitem w ogóle, bo to w końcu ponadczasowe opowieści. Zabicie świętego jelenia i w tytule, i w fabule, odwołuje się wprost do antycznej opowieści o królu Agamemnonie i jego córce Ifigenii (jej imię pada nawet w filmie), ale jeśli nie pamiętacie za bardzo ze szkoły o co chodziło, to lepiej nie psuć sobie niespodzianki, iść do kina na świeżo, a potem doczytać opowieść o zemście bogów, nieuchronnym fatum i składaniu ofiar z dziczyzny. Zresztą zróbcie jak uważacie, ale koniecznie idźcie do kina, bo naprawdę warto. Jest dziwnie, niepokojąco, frustrująco, ale i pięknie moim zdaniem.

3 komentarze

Mudbound

Ten film zdecydowanie coś w sobie ma i sądzę, że słusznie typuje się go na pewnego zdobywcę przyszłorocznych Oscarów. Forma chropowata, temat ważny i aktorstwo zacne, w dodatku w tle mamy wielką historię, czyli wszystkie warunki do uzyskania największych nagród i uznania krytyki spełnione. I choć nie ma w tej historii ani odrobiny pozytywnych emocji, a za to bombarduje się nas wielkimi pokładami rasizmu, prostactwa, wielopokoleniowych uprzedzeń oraz przemocy fizycznej, Mudbound to z pewnością jedna z tych produkcji, których nie można sobie odpuścić.

Skomentuj

Suburbicon

Co za straszne rozczarowanie! Taka ciekawa zapowiedź, a tak nudny i mało znaczący film, o którym można zapomnieć już w drodze z kina do domu. Miała wyjść zgrabna, zabawna, ale i ostra satyra na bogatą i uprzywilejowaną, a przede wszystkim białą Amerykę, tymczasem wyszedł smutny gniot o niezrozumiałej wymowie, zostawiający widzów z poczuciem bezpowrotnie utraconego czasu i utratą sympatii dla Matta Damona i Julianne Moore (a o to się trzeba bardzo postarać, bo to aktorzy sprawiające naprawdę sympatyczne wrażenie). I tak jak nigdy nie lubiłam aktorstwa George’a Clooney’a (co te kobiety w nim widzą?), tak nie polubiłam jego dokonań reżyserskich. Pomoc braci Coen przy scenariuszu też na niewiele się zdała. W najlepszych momentach Suburbicon ledwie przypomina ich najsłabsze dokonania, a poza tym jest znacznie gorzej.

Skomentuj

Mother!

Matka mną wstrząsnęła i uważam, że każdy widz powinien zafundować sobie podobny wstrząs, nawet jeśli nie jest wielkim fanem Darrena Aronofsky’ego. Sama jestem zaskoczona tym, że było to dla mnie tak wielkie przeżycie, choć przecież widziałam Źródło, Noego i Pi, zatem wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać. Mother! To jednak zupełnie inna jakość. Przyznam, że nie od razu ten film do mnie przemówił. Nie lubię Jennifer Lawrence (łagodnie rzecz ujmując), a pierwsze połowa filmu, podczas której widzimy głównie ją miotającą się na boso po domu, przypomina reklamę Ikei lub Castoramy, ale za to to, co dzieje się później, gdy całość zaczyna układać się w logiczną całość, z powodzeniem wynagradza nam remontowe widoczki i chaos pierwszych scen. Zdecydowanie nie obejrzałabym tego drugi raz, ale nie żałuję pierwszego. Prawdę mówiąc, dziwię się tak wielkiej liczbie negatywnych opinii i bardzo małej liczbie widzów na sali (na czwartkowym seansie było z nami chyba tylko sześć osób). Uważam, że skoro tak rzadko możemy obcować w kinie z tak ostatecznym, głębokim tematem, to nie można sobie pozwolić na odpuszczenie sobie nowego dzieła Aronofsky’ego. Na mnie działa.

Komentarz

Miso Hungry (The Effortless Japanese Diet The Effortless Japanese Diet)

Ten dokument zwrócił moją uwagę ponieważ opowiada o dwóch rzeczach zajmujących mnie najbardziej na świecie, czyli o Japonii i zdrowej diecie. Na oba tematy powiedziano już wiele, ale uważam, że w czasach gdy dorośli i dzieci tyją na potęgę i mają coraz więcej powiązanych z otyłością chorób cywilizacyjnych, nigdy dość filmów i książek mówiących o tym, jak dużym zagrożeniem dla zdrowia jest każdy dodatkowy kilogram i jak w prosty sposób można wrócić do formy. Polecam Miso Hungry do obejrzenia każdemu, kto bezskutecznie boryka się z otyłością, nie wie jak zacząć zdrowiej jeść lub myśli, że kochanego ciałka nigdy za wiele, ewentualnie, że tłuszcz to tylko defekt estetyczny, a nie tykająca bomba zegarowa.

2 komentarze

Blade Runner 2049

Udało się wspaniale! Idźcie do kin i zapewniam, że będą to najlepiej wydane pieniądze na bilet w ostatnich miesiącach. Kontynuacja filmu Ridleya Scotta z 1982 roku podejmuje akcję trzydzieści lat później, pokazując nam dystopijną wizję przyszłości, w której świat już nie stoi na progu unicestwienia, ale raczej dogorywa po ostatecznej katastrofie. Życie na naszej planecie niemal zupełnie zanikło, a jeśli chodzi o ludzi i replikantów, to kto mógł, ten już dawno przeniósł się do pozaziemskich kolonii. To tam toczy się życie w dostatku, zbudowanym na niewolniczej pracy nowej generacji humanoidów, niezdolnych do nieposłuszeństwa. My jednak kolonii nie zobaczymy, gdyż razem z głównym bohaterem, oficerem K (Ryan Gosling), tkwimy na ziemskiej atomowej pustyni, zamknięci w ruinach, futurystycznych biurowcach oraz podróżujący z nim latającym samochodem. W tych niecodziennych okolicznościach rozpoczyna się akcja przypominająca (tak jak Blade Runner Scotta) klasyczny kryminał noir, ale nie dajmy się zwieźć, bo to tylko przykrywka dla czegoś znacznie głębszego. Pierwsza część, oprócz bycia rewelacyjną rozrywką i dającym do myślenia science-fiction, miała baśniową, magiczną aurę. Blade Runner 2049 oferuje równie specyficzny, choć nieco odmienny klimat, bardziej w duchu religijno-mitologicznym, co mnie osobiście wprost fascynuje i już myślę z radością o tym ile jeszcze razy obejrzę ten film.

6 komentarzy

Komedie, które nie są komediami (Band Aid, Babka, Nauczycielka i dwa filmy z Virginie Efira)

Zacznę może od tego, że poprzedni tydzień był jednym z najgorszych, a na pewno najsmutniejszych w moim życiu. No po prostu katastrofa na całej linii, dół z którego nie można się wygrzebać więc się leży i patrzy co jeszcze spadnie nam z góry na głowę. Jedynym, co mogło mnie wyciągnąć z tej totalnej deprechy mogły być filmy, a konkretniej komedie, które pozwalają na chwilę zapomnieć o problemach lub utopić je w morzu wylanych ze śmiechu łez. Darek podjął wyzwanie i rozpoczął poszukiwania dobrych komedii, ale niestety, żaden z tych filmów nie spełnił swojego zadania. Jedynym, co mnie rozśmieszyło było to, że im bardziej mój mąż starał się znaleźć coś rozweselającego, tym smutniejsza produkcja się trafiała. Po obejrzeniu całej serii dołujących filmów sądzę, że dystrybutorzy robią to specjalnie, tzn, opisują co tylko się da jako komedię, wiedząc, że chętniej je oglądamy niż na przykład dramaty. Druga opcja jest taka, że zwyczajnie nie łapię zawartego w tych komediach dowcipu i tyle.

Skomentuj

The Square

Kolejne dzieło z gatunku tych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Skuszona Złotą Palmą w Cannes, miłymi wspomnieniami z poprzedniego filmu Rubena Östlunda, Turysty, a także zapewnieniami Almodovara, że to „Niesamowicie śmieszny film!” poszłam wczoraj do Pioniera, by sprawdzić, w której grupie ja się znajdę. Niestety, należę do nienawistników, którzy daliby wiele by The Square odzobaczyć. Przy całym moim zrozumieniu głównego zamysłu wyśmiania obłudnej mieszczańskiej stabilizacji bogatych mieszkańców Zachodu za pomocą filmu o współczesnej sztuce, który sam jest zagadkowy i prowokacyjny jak owa sztuka, zwyczajnie, wręcz fizycznie tego dzieła nie trawię, jest mi przykro, że spędziłam wieczór na patrzeniu na zakłopotaną twarz głównego bohatera i z wielkim trudem biorę się dziś za cokolwiek, czując, że obraz Östlunda wyssał ze mnie całą życiową energię. Uczciwie jednak muszę donieść, że większość (lepiej wykształconej zapewne i obdarzonej lepszym filmowym gustem) widowni, bawiła się świetnie, śmiejąc się nawet w zupełnie zagadkowych dla mnie momentach. Cóż, nigdy nie ukrywałam, że jestem tylko prostym, zwyczajnym widzem, a nie wybitnym krytykiem.

Skomentuj