Pomiń zawartość →

Mudbound

Ten film zdecydowanie coś w sobie ma i sądzę, że słusznie typuje się go na pewnego zdobywcę przyszłorocznych Oscarów. Forma chropowata, temat ważny i aktorstwo zacne, w dodatku w tle mamy wielką historię, czyli wszystkie warunki do uzyskania największych nagród i uznania krytyki spełnione. I choć nie ma w tej historii ani odrobiny pozytywnych emocji, a za to bombarduje się nas wielkimi pokładami rasizmu, prostactwa, wielopokoleniowych uprzedzeń oraz przemocy fizycznej, Mudbound to z pewnością jedna z tych produkcji, których nie można sobie odpuścić.

Na roli, po sąsiedzku

Opowieść, jaką przychodzi nam poznać, ma wielu narratorów, którzy co jakiś czas się zmieniają, pozwalając nam poznać różne punkty widzenia. Jedną z bohaterek jest Laura (Carey Mulligan), młoda kobieta, która wyszła za mąż za Henry’ego McAllana (Jason Clarke) z wdzięczności za to, że ten zechciał wyrwać ją ze stanu staropanieństwa. Mamy lata 30-te na południu USA, a wtedy takie rzeczy miały ogromne znaczenie. Laura i Henry osiedlają się w Memphis, rodzą się im dzieci i wszystko toczy się po bożemu aż do momentu, w którym mąż oznajmia żonie, że przeprowadzają się na wieś i odtąd będą się zajmowali uprawą bawełny na błotnistych polach Missisipi. Na miejscu okazuje się, że co prawda McAllenowie mają prawo do ziemi, ale już nie do wystawnego domu, gdyż padli ofiarą oszustwa i mieszka tam już ktoś inny. Nie mając wyjścia, zamieszkują w rozpadającej się ruderze. Za jedynych sąsiadów, a jednocześnie pracowników, mają rodzinę Jacksonów, których przodkowie byli na tej ziemi niewolnikami, a oni teraz w pocie czoła muszą zarabiać na to, by w przyszłości móc kupić kawałek pola i cieszyć się prawdziwą wolnością. Odtąd losy Hapa (Rob Morgan), Florence (Mary J. Blige) i dużej gromadki ich dzieci, w bolesny sposób splatają się z McAllenami.

Wszystko mogłoby potoczyć się dobrze, gdyby nie tatuś Henry’ego, zwany pieszczotliwie Pappym (Jonathan Banks), który jest zagorzałym rasistą i wygłasza obelżywe komentarze pod adresem wszystkich członków czarnoskórej rodziny. No i jest jeszcze braciszek, Jamie (Garett Hedlund), któremu wpadła w oko szwagierka.

Podczas gdy McAllenowie i Jacksonowie walczą z niesprzyjającą aurą o plony (zalewający wszystko deszcz i błoto nie ułatwiają uprawy czegokolwiek), nadchodzi rok 1941, Japonia atakuje USA, a wskutek tego Jamie i syn Jacksonów Ronsel (Jason Mitchel), wyruszają na wojnę. Po powrocie są już innymi ludźmi, z którymi rodziny nie bardzo wiedzą co zrobić.

Zło czai się w błocie

Błoto przedstawionej w filmie farmy spełnia taką samą funkcję, co tropikalny żar Afryki, opisany w Jądrze ciemności. Działając ludziom na nerwy, utrudniając każdą codzienną czynność, klejąc się do nóg, ubrań i skóry, wreszcie niszcząc zbiory, doprowadza każdego z mieszkańców tego opuszczonego przez Boga zakątka na skraj załamania. Ta niepozorna mieszanina wody i ziemi wyciąga z każdego to, co najgorsze. Henry, do niedawna przykładny mąż, staje się wrogi i obcy, jego tatuś dyszy nienawiścią do czarnych i aż się rwie by coś z tym zrobić, a biedna Laura miewa grzeszne myśli o przystojnym szwagrze, który z kolei z wielką gorliwością popada w alkoholizm. Patrzenie na to, jak rozpada się ta rodzina, jak szybko błoto wciąga ich na dno, nie jest łatwe dla widza. Jeszcze trudniejsze jest obserwowanie losów wyniszczonej pracą rodziny Jacksonów.

W Mudbound jest wiele ciekawych wątków, ale dla mnie najważniejszy był ten rodzinny. Obie matki, Laura i Florence, są typem kobiet, których dzisiaj już praktycznie nie ma, albo ja sobie nie mogę wyobrazić by mogły być. Są osobami podporządkowanymi swoim mężom i zakochanymi w dzieciach. Nie buntują się przeciwko przeciwnością losu, ale z pokora przyjmują to, co zgotuje im los czy mężowie. Co zadziwiające, biała i zdawałoby się uprzywilejowana Laura ma znacznie gorzej niż jej czarnoskóra pracownica, gdyż Florence przynajmniej może liczyć na miłość i wsparcie Hapa, który darzy ją wielkim szacunkiem, podobnie zresztą jak reszta rodziny. Ciekawie się obserwuje jak bardzo różnią się od siebie dwie rodziny walczące o byt pośród błota.

Niezwykle intrygującą kwestią jest też to, jak wojna zrównała ze sobą czarnych i białych, walczących z wrogiem ramię w ramię, tylko po to, by żołnierze po powrocie do domu odkryli, że tutaj nadal jest po staremu, czyli czarni nie mogą wejść do sklepu głównym wejściem czy jechać z białym samochodem. W głowie się nie mieści, że tak było w Ameryce jeszcze całkiem niedawno.

Pod względem aktorskim moją uwagę zwrócił przede wszystkim Jonathan Banks (od niedawna jestem fanką Better Call Saul), który gra tu dosłownie wcielenie zła, a każdego jego słowa słucha się z gęsią skórką na plecach. Banks gra wbrew warunkom, ale za to wcielający się w jego syna Jason Clarke już tylko dopasowuje się do twarzy rasowego czarnego charakteru, w jaką wyposażyła go matka natura (pamiętacie jego Heydricha z Kryptonimu HHhH?). Jeśli chodzi o panie, to Carey Mulligan jak zwykle skwaśniała i boleściwa, co akurat jest tu na miejscu, ustępująca niestety znakomitej Mary J. Blige, której Florence wzrusza do łez.

Szczerze zachęcam do obejrzenia Mudbound, bo to mocna, chropowata historia, z której bije prawda o ludzkim doświadczeniu. Bez tanich efektów, zbędnej czułostkowości, bez fałszu i upiększania.

Opublikowano w Filmy

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *