Pomiń zawartość →

Zupełnie Nowy Testament

Jestem tym filmem po prostu oczarowana. Od czasów Amelii żadna francuska komedia aż tak mi się nie podobała i sądząc po odgłosach z sali kinowej, inni widzowie podzielają mój entuzjazm. Z zapowiedzi wynikało, że będzie to coś w rodzaju biblijnej parodii, a dostajemy piękną, wręcz magiczną opowieść o miłości i tolerancji. No i co najważniejsze, śmiechu jest co niemiara. Humor tu raczej szalony, surrealistyczny i pomysłowy, ale zapewniam, że wszystko podane jest tak uroczo, iż z pewnością nikt nie poczuje się obrażony. Trzeba być chyba naprawdę pozbawionym poczucia humoru, ponurym i zgryźliwym katolikiem, by czuć się dotkniętym żartami z Pana Boga i jego całej nieboskiej rodziny, a przynajmniej tak mi się nieempatycznie wydaje.

Święte miasto Bruksela

Wprowadzenie do akcji Zupełnie Nowego Testamentu jest długie, ale potrzebne i przezabawne. Zaczynamy po bożemu, czyli od Księgi Rodzaju, potem jest Księga Wyjścia, Ewangelie a nawet Pieśń nad Pieśniami. W tej opowieści Bóg rozpoczyna dzieło stworzenia od Brukseli, którą potem, metodą prób i błędów zaludnia ludźmi (liczne zwierzęta nie odnajdywały się jakoś w miejskiej przestrzeni). Sam Bóg ma iście starotestamentowy temperament i tylko to go łączy z Wszechmogącym, jakiego znamy. Jest wrednym sadystą, który wraz z rodziną zamieszkuje ponury blok w Brukseli, skąd, za pomocą odpowiedniego programu komputerowego, wymyśla kolejne sposoby na pastwienie się nad biedną ludzkością. Ma nawet specjalną makietę w celu wizualizacji katastrof i klęsk żywiołowych. Jednym słowem, gdy macie najgorszy dzień w życiu, wyobrażacie sobie, że właśnie taka istota włada wszechświatem (ja tak mam co drugi dzień). Tak samo wredny jak dla całej ludzkości, jest Bóg także dla własnej rodziny.

Benoît Poelvoorde
Benoît Poelvoorde w roli Boga

Muszę przyznać, że wcielający się w niego Benoît Poelvoorde pasuje jak nikt inny do roli domowego tyrana. W kapciach kubotkach i wymiętym podkoszulku, prezentuje się niczym polski hydraulik mający problemy z alkoholem. Żona Boga (Yolande Moreau) jest zastraszoną i milczącą kurą domową, a dziesięcioletnia córka Ea (Pili Groyne) to buntownicze małe stworzenie, której chytry plan stanowi właściwą fabułę. Dziewczyna ma dosyć despotycznego ojca, dlatego najpierw, w ramach nauczki, wysyła każdemu z ludzi smsem datą śmierci, po czy sama (podobnie jak wcześniej jej brat JC) zstępuje na ziemię w poszukiwaniu kolejnych apostołów. Wśród jej losowo wybranych ochotników znajduje się pewna piękność bez ręki, zaniedbywana żona w średnim wieku, maniak seksualny, zabójca, chłopiec który woli zostać dziewczynką oraz mężczyzna uganiający się za ptakami. Wspaniała kombinacja. W dodatku dzieje tych osób oraz ich ,,głębokie” sentencje, spisywane są przez prawie niepiśmiennego bezdomnego o imieniu Victor (Marco Lorenzini). Choćbym napisała dziesięć stron o tym filmie i tak nawet w części nie byłabym w stanie wytłumaczyć na czym polega jego urok. Dodam może więc jeszcze tylko, że w sprawę zamieszany też będzie bardzo jurny i czarujący goryl oraz pewna śpiewająca widmowa rybka.

Róg obfitości, morze atrakcji

Najbardziej spodobało mi się to, że mogłam jeszcze przed świętami obejrzeć film o Bogu, który (co prawda w wersji komediowej) oddaje dokładnie to, co sama myślę o charakterze ewentualnego Stworzyciela. W dodatku scenarzysta ewidentnie podziela moje poczucie sprawiedliwości, o czym przekonałam się oglądając sceny finałowe o głęboko feministycznej wymowie.

No i grają tu moi dwaj ulubieni francuskojęzyczni aktorzy. Choleryczny, wiecznie zacietrzewiony i miotający się Poelvoorde aż się prosi o to by go uderzyć i naprawdę dziwiłam się, że w scenach z żoną nie doszło do rękoczynów (ma Bogini w końcu przewagę wagową nad ryżym chudzielcem). No i jest oczywiście absurdalnie i histerycznie śmieszny, w dodatku jakby wbrew sobie. To jego ,,Niech będę pochwalony”, albo, że JC wisi na krzyżu jak sowa. Dziwne trochę, że puścili to w polskim kinie. Czyżby jakieś cenzorskie przeoczenie?

Zupełnie Nowy Testament

Znakomity jest także François Damiens (Delikatność!:), który znowu, wbrew fizycznym warunkom, gra amanta. Aż się człowiek boi o jego ukochaną, że ją ten niedźwiedź zadusi lub pogryzie. Coś fantastycznego!

Panowie zapewne największą uwagą obdarzą niezmiennie uroczą Catherine Deneuve, która po raz kolejny pokazuje nam na czym polega klasa, poczucie humoru, dystans do siebie i dojrzałe piękno. W ogóle i ona, i reszta aktorów, jest tu bardzo naturalna. Są piękni w swej zwyczajności, tacy normalni i ludzcy. Oczywiście najbardziej ujmująca jest nasza przewodniczka po tym świecie, w którym wszelkie zdziwienie zostało zawieszone i wreszcie wszystko jest możliwe. Ea jest nieprzewidywalna i zabawna, inteligentna i wrażliwa, aż chciałoby się ją przytulić i zabrać do domu, by nam także wyczarowała jakiś muzyczny sen.

Wracając po seansie do domu, myślałam intensywnie o dwóch rzeczach: jak zdobyć ten film oraz czy soundtrack do niego jest już gdzieś dostępny. Film chciałabym mieć na własność nie tylko po to, by oglądać go na okrągło, ale też by zachęcać do wspólnego oglądania innych. O tych żartach i alternatywnych pomysłach na urządzenie świata chciałoby się od razu z każdym porozmawiać. A jeśli chodzi o muzykę, to jest po prostu piękna, może mało oryginalna, ale doskonale dobrana. Naprawdę, jeśli o mnie chodzi, to ta nieszablonowa francuska komedia nie ma słabych punktów.

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. Sylwia Sylwia

    W 100% podzielam zachwyt. Widziałam, go również w grudniu 2015 roku ale często wracam do niego myślami, bo również od czasów „Amelii” żadna inna francuska komedia tak mnie nie oczarowała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *