No i stało się. Genialny japoński pewny zdobywca literackiego Nobla opublikował kolejny tom opowiadań. Jak zwykle w jego prozie wątki bardzo realistyczne, trącące nudną prozą życia, przenikają się z fantastycznymi wizjami. Fantastyka w ujęciu Murakamiego nie jest podobna do niczego innego w światowej literaturze. Każde jego słowo przesiąknięte jest dziwną mgiełką bardzo urokliwej nostalgii, której już miliony czytelników na całym świecie dały się uwieść.
Oczywiście zaczynając przygodę z twórczością tego pisarza (lepiej nie zaczynać od zbioru Zniknięcie słonia) trzeba mieć na uwadze, że albo się ją od razu pokocha, albo znienawidzi. Osobiście pałam do pana H. ogromnym uczuciem. Od pierwszych słów Kafki nad morzem wiedziałam, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Nie znaczy to jednak, że jestem wobec niego całkowicie bezkrytyczna. W takich przypadkach jak popełnione niedawno Zniknięcie słonia, widać jego liczne niedociągnięcia.
Zbiór można traktować jako uzupełnienie wielu wątków poruszanych we wcześniejszych dziełach japońskiego prozaika. Jego twórczość nie rozwija się bowiem i nie wzbogaca o kolejne wątki, ale polega głównie na pogłębianiu tych opisanych na samym początku. Studencka miłość, ludzie na progu dojrzałości, osamotnienie, higiena psychiczna i fizyczna oraz absurdy codzienności są także w tym zbiorze bardzo eksploatowanymi tematami. Są oczywiście tez pewne nowości. Oto ptak nakręcacz i owca nie są już ulubionymi, totemicznymi zwierzętami Murakamiego. Oto pojawia się słoń, choć chyba bez specjalnego powodu, ot tak, dla odmiany. Miłośnicy kangurów również będą zadowoleni. Oprócz zwierząt mamy w Zniknięciu słonia całą plejadę paranormalnych stworów, na czele z podziemnym okropieństwem zakochanym w kobiecie i tańczącym karłem-czarownikiem zupełnie jak z Miasteczka Twin Peaks. Wielu czytelników jest zafascynowanych opowieścią o nagłym nocnym głodzie pewnej pary obrabiającej McDonalda, ale nikt kto kiedykolwiek był na diecie nie powinien się dziwić. Widać Murakami też miewa nieposkromione napady nocnej żarłoczności.
Opowiadania japońskiego wirtuoza słowa nie są tak dobre jak jego powieści, ponieważ czytelnicy lubią się w atmosferze tej leniwej prozy wygodnie rozgościć i trochę poprzyglądać się światu oczami jego fascynująco pasywnych bohaterów. Krótkie formy nie dają aż takiej satysfakcji. Dlatego prawdopodobnie też za najlepsze uznałam opowiadanie pod tytułem Sen. Jest chyba najdłuższe z wszystkich utworów zawartych w zbiorze i podejrzewam, że już niedługo zostanie rozwinięte do pełnowymiarowej powieści (w przypadku Murakamiego oznacza to jakieś 400-600 stron). Utwór inspirowany ma wiele powiązań z Anną Kareniną Tołstoja, co jest bardzo ciekawe, bo przywykliśmy raczej do nawiązań do Czechowa. Historia zwykłej japońskiej żony i matki jest tak wciągająca i brzemienna w znaczenia, że zachęcam do jej dwu, albo nawet trzykrotnej lektury. Reszta opowiadań jest, jak na tego pisarza, niestety taka sobie.
Na koniec podzielę się refleksją o tym, że nie przepadam za opowiadaniami Harukiego Murakamiego, ponieważ czytając je mam wrażenie, że autor jest przekonany, że cokolwiek by nie napisał, jego fani i tak to kupią. Podejrzewam, iż do krótszych form nie przykłada się aż tak jak powinien, a pisząc powieści, próbuje zawsze sprostać o wiele wyższym standardom. Murakami bardzo dba o wizerunek człowieka uczciwego względem samego siebie, dlatego sądzę, że zgodziłby się z moją opinią.
[…] jej ekranizacją. Koreańska adaptacja opowiadania Murakamiego pt. „Spalenie stodoły” (z tomu „Zniknięcie słonia”) to nudne, męczące, przygnębiające widowisko, jak dla mnie nie mające zbyt wiele wspólnego z […]