Niektórzy z was mogą się zdziwić tym, co na blogu z przemyśleniami filmowo-książkowymi robi tekst o płycie z ćwiczeniami dodanej do wrześniowego SHAPEa. Ci jednak, którzy są ze mną dłużej wiedzą, że sprawy związane ze zdrowiem i formą bardzo mnie zajmują, ale na razie nie tak bardzo by mieć na nie osobnego bloga, dlatego też mam tutaj dział poradnikowy gdzie to wszystko ląduje. Zresztą odrobina kultury fizycznej przyda się każdemu, a już zwłaszcza blogerom i blogerkom spędzającym całe dnie na kanapie, krześle lub w fotelu. Mole książkowi, pracownicy biurowi, studenci i uczniowie- każdy powinien moim zdaniem poświęcić te trzy godzinki tygodniowo na rozruszanie ciała, bo wtedy i umysł lepiej pracuje.
Czy warto do tego wracać?
Z Ewą Chodakowską ćwiczyłam od początku, od momentu ukazania się jej pierwszej płyty, czyli Skalpela. Potem przyszedł czas na Killera i kolejne programy treningowe, które skutecznie rozbudowały mi i tak już masywne uda i uszkodziły stawy kolanowe. Gwoździem do trumny (mojej kondycji) i ostatecznym powodem, dla którego na rok pożegnałam się z ćwiczeniami proponowanymi przez trenerkę wszystkich Polaków, była przeraźliwa rwa kulszowa po jednym z treningów, przez którą nacierpiałam się straszliwie. Wtedy też postanowiłam, że dosyć, nie ma co robić sobie dalej krzywdy.
Teraz jednak uznałam, że samo spacerowanie to za mało, a na wycieczki do klubu fitness (gdzie królują agresywni, krzyczący trenerzy) nie mam czasu i ochoty. Wracam więc do ćwiczeń domowych na mojej ulubionej różowej macie. Na szczęście, jeśli kolejne płyty Chodakowskiej nie wypalą, mogę poszukać innych propozycji, których jest mnóstwo w sklepach i Internecie.
W ćwiczeniach wykonywanych w zaciszu własnego domu najbardziej podoba mi się to, że mogę przerwać lub skończyć kiedy mi się tylko podoba. Żadnych pogardliwych spojrzeń innych dziewczyn z fitnessu. Żadnych komentarzy złośliwego trenera. Nie robię tego często, ale czasem mi się zdarza spauzować. Uważam, że lepiej jest zaczerpnąć tchu lub sięgnąć po łyczek wody, niż na bezdechu, z mroczkami przed oczami, nieprecyzyjnie, a wręcz byle jak, wymachiwać nogami i rękami, narażając się na kontuzje. Dużym plusem jest też to, że można sobie pokicać nawet w samych gaciach czy piżamach i nikomu nic do tego, a także możliwość wykąpania się zaraz po, we własnej łazience, a nie w tym zagrzybionym przybytku na siłowni.
Tym razem łagodnie
Po proponowanym we wrześniu zestawie widać, ze Ewa Chodakowska wzięła sobie do serca uwagi wielu fanek i anty fanek. Ćwiczenia są nieco łagodniejsze, jak sama mówi ,,rozliczane na czasie, a nie na powtórzeniach”, dzięki czemu nawet osoby początkujące mogą znaleźć swoje tempo i mieć wartościowy trening. Podoba mi się także różnorodność propozycji. Mamy 5 serii po 2-3 ćwiczenia w każdej, co znaczy, że raczej nie zdążymy się zmęczyć ani znudzić jednym zadaniem, a już przechodzimy do kolejnego. Czas w ten sposób naprawdę szybko mija. Pozytywne w tym zestawie jest też to, że ćwiczenia są znacznie łagodniejsze dla naszych kolan czy karków niż poprzednie propozycje. Akurat te miejsca nie będą was boleć następnego dnia, co dla mnie jest miłą odmianą. Bardzo podobało mi się również to, że wreszcie dostaliśmy program, w którym jest tak dużo rozciągania.
Minusów wciąż za dużo
Zacznę może od końca, czyli od wspomnianego rozciągania. Ta część jest niby do wyluzowania się i odprężenia, ale ja nie potrafię jakoś się odprężyć, gdy trenerka z ekranu rzuca tak irytujące teksty jak ,,Byłaś bardzo dzielna”, ,,Wracaj do mnie często”, ,,Dałaś z siebie wszystko”. Normalnie wysiadam przy czymś takim. Skąd ona niby wie, że byłam dzielna?! A zresztą, co ja mam 5 latek, żeby mnie chwalić i poklepywać moje ego po upoconych pleckach? Absolutnym hitem tej płyty jest moim zdaniem fraza ,,Uśmiechamy się ładnie do mnie”, która kojarzy mi się jednoznacznie z jakąś infantylną przedszkolanką, z gatunku tych słodkich i spacyfikowanych lekami rozweselającymi.
W tym Perfect Body nie podoba mi się także to, że Chodakowska wydaje zbyt mało precyzyjne polecenia i często są one spóźnione. Informacja o tym, jak mają być ułożone nogi, albo pod jakim kątem unieść ręce, powinna pojawiać się za pierwszym razem, a nie przy drugim czy trzecim ćwiczeniu tego samego w serii. Samo skupienie się na ciele i patrzenie w lustro nic nie da, jeśli nie otrzymamy dokładnych wytycznych, szczególnie jeżeli jesteśmy początkujące i niedoświadczone. Czasem trudno odróżnić, który ból nam szkodzi, a który to ten, od którego mięśnie rosną.
Jeśliby to ode mnie zależało, usunęłabym z okładki płyty wszelkie obietnice typu ,,Superforma w 2 tygodnie”, czy ,,Ujędrnianie & wzmacnianie; zgrabne uda, pośladki i brzuch”. Moim skromnym zdaniem, o ile pani Chodakowska mnie nie szpieguje, nie może wiedzieć jak bardzo jestem otyła i fizycznie zapuszczona, zatem nie może też oceniać czy 2 tygodnie wystarczą bym miała tę superformę i wyrzeźbione siedzenie. To tylko kwestia opakowania, ale jak już przy formie jestem, to muzyczkę w stylu country też bym wykasowała, ponieważ jest tak śmieszna, że nie można się skupić.
A wracając na koniec do ćwiczeń, to muszę powiedzieć, że chyba nie poćwiczę z tą płytą za długo, ponieważ jest tu zdecydowanie za mało ruchów na brzuch i nogi, a za dużo na ręce. Jeśli ktoś się przyłoży i wybierze większy ciężar (zbyt mały jest pozbawiony sensu, a trenerka niestety nie precyzuje ile to ma być 0,5 czy 1,5 kg) to już w połowie łapki są naprawdę zmęczone. Ćwiczenia brzucha za to są jakby tylko symbolicznie obecne, żadna rewelacja. Nie podoba mi się także duża ilość wygibasów z podparciem. Przekombinowane są jak na mój gust.
Jeśli zatem nigdy nie ćwiczyliście z Chodakowską, albo od dłuższego czasu nie uprawialiście żadnego sportu, a swoją przygodę z płytami trenerki wszystkich Polaków chcecie zacząć z tą wrześniową, to zapewniam, że dwa dni po będzie was bolał kark, wewnętrzne części ud i ramiona, ale za to brzuch i cała reszta będą się miały znakomicie, bo pozostaną nietknięte.
Komentarze