Pomiń zawartość →

Zabić Jezusa

Powaleni chorobą zasiedliśmy w Wielkanoc do jedynej uznawanej przez nas formy świętowania, czyli oglądania filmu o Jezusie. Nie było tradycyjnych potraw, nie było jajek ani kurczaczków, ale film o Jezusie musiał być. Niestety, Zabić Jezusa nie spełnia oczekiwań, ani pobożnych katolików, ani tym bardziej widzów rządnych rozrywki. Ci pierwsi zapewne byli oburzeni podważaniem boskości Jezusa z Nazaretu, który jest tu przedstawiony jako człowiek dobrze przemawiający (acz pospolitym językiem) cudów nie działający i świadomie komponujący elementy swojej osobistej legendy według przepowiedni proroków. Ci drudzy natomiast wynudzili się ogromnie bo ta nieskładna zbitka scen wlecze się niemiłosiernie i niczego nowego do tematu nie wnosi. No Pasja to to nie jest.

O co naprawdę chodziło

Twórcom filmu (jak dowiadujemy się z materiałów reklamowych) zależało na tym żeby w sposób w miarę obiektywny ukazać zdarzenia sprzed dwóch tysięcy lat z perspektywy politycznej, a nie religijnej. Zagłębiamy się zatem w spory rzymskiego namiestnika z żydowskimi tetrarchami, którzy próbują utrzymać w Jerozolimie wątły pokój. Przeszkadza im w tym wędrowny nauczyciel duchowości Jezus, który swoimi naukami podważa obowiązujący porządek, wypowiadając słowa, które w interpretacji niektórych słuchaczy nawołują nie tylko do obalenia władzy rzymskiej, ale i do wybrania samego Jezusa nowym królem żydowskim. Znajdujący się w politycznym potrzasku zbawca musiał zginąć, wszystkim to było na rękę. Widzowie poznają skomplikowaną serię zdarzeń historycznych, które doprowadziły do wydarzeń czczonych współcześnie przez chrześcijan w Wielki Piątek. W sumie, nic rewolucyjnego, bo takich filmów mieliśmy już kilka. Zepsute kobiety w barwnych i powiewnych szatach, ambitni i bezwzględni mężczyźni z imponującym zarostem, a naprzeciw nich Jezus o słodkim uśmiechu i łagodnych oczach (Haaz Sleiman).

Warto obejrzeć dla obsady

Muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem nie filmu, który sprawia wrażenie nakręconego bez scenariusza, a castingu do poszczególnych ról. Aktorów dobrano tak, że w wielu przypadkach ich role mają wymiar komiczny. Najbardziej podobał mi się chyba Kelsey Grammer (czyli nasz ulubiony Frasier Crane) w roli króla Heroda. Z początku musiałam się dobrze przyjrzeć by pod obfitą brodą dostrzec podobieństwo do ulubionego aktora komediowego, ale gdy już się udało, to było mi naprawdę zabawnie. A gdy już Herod zarządził rzeź niemowląt, a potem widział zjawę we śnie, Grammer przypominał bardzo swoją wybitną kreację w Bossie (w którym miał podobne problemy z urojeniami :). Sama zjawa, czyli prorok Izajasz (Vernon Dobtcheff) też niczego sobie. Fantastyczny był także Rufus Sewell w roli Józefa Kajfasza. Założę się, że aktor codziennie błogosławi fakt, iż natura obdarzyła go tak złowieszczą fizjonomią. Dosłownie w co drugim filmie, który oglądam, Sewell wciela się w czarny charakter, zwłaszcza jeśli jest to produkcja historyczna, zatem i tym razem nie mogło być inaczej (ach te jego wyłupiaste, krzywe oczy miotające pioruny spojrzeniem).

Nic nie przebije jednak Piłata. Grający go Stephen Moyer to nikt inny jak wampir Bill Campton z Czystej krwi, czyli prawdziwa ikona popkultury. Twórcy Zabić Jezusa wykazali się prawdziwa fantazją obsadzając archetypowego wampira w roli rzymskiego namiestnika. Gra Moyera niewiele się różni od tego co pokazywał w serialu. Nadal jest blady i złowieszczy, a o jego rzymskim pochodzeniu świadczyć ma chyba tylko równiutko przycięta grzywunia. Sceny z jego udziałem są naprawdę zabawne.

NONE11798

Mnie tam nie oburza

To prawda, ale zapewne znajdą się bardziej religijne osoby, którym wizerunek Jezusa w tym filmie będzie bardzo przeszkadzał (i nie mam na myśli peruki). W sumie to nawet nie ma o czym pisać, dlatego podczas oglądania skupiłam się bardziej na zabawnej obsadzie. Życie Jezusa sprowadzono wyłącznie do prawdopodobnego, ludzkiego wymiaru, co samo w sobie ma jakieś zalety edukacyjne. Wierze nawet w to, że właśnie tak to mogło wyglądać. Rozumiem jednak głosy oburzenia bardziej wierzących ode mnie, którzy chcieli przy Wielkanocy obejrzeć film pokrzepiający i do modlitwy pobudzający, a dostali niezbyt ciekawą telewizyjną papkę mówiącą o tym, że właściwie Jezus nie był synem bożym, miał więcej przeciwników niż zwolenników, a zmartwychwstania prawdopodobnie nie było. Może czegoś nie zrozumiałam, może lata spędzone w oazie poszły na marne, ale w świętowaniu Wielkanocy chyba chodzi właśnie o podkreślanie, że zmartwychwstanie jest faktem, a wiara w nie od wieków scala chrześcijaństwo. Jednym słowem, nietrafiona pora emisji.

Kelsey Grammer w roli Heroda.
Kelsey Grammer w roli Heroda.

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. A zastanawiałam się czy dać się skusić na te dzieło i coś mi wypadło, a teraz czytając Twój opis, szczerze żałuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *