Zamysł tego filmu jest prosty i bardzo przypomina pewien nieudany serial na motywach powieści Stephena Kinga (pamiętacie jeszcze Pod kopułą). Otóż mamy panią w średnim wieku (Martina Gedeck), która wraz z parą swoich znajomych i ich psem przyjeżdża w pewien piękny majowy dzień do myśliwskiej chatki w austriackich górach. Pani i pies odpoczywają, a znajomi na chwilę idą do wsi po zakupy i znikają na dobre. Następnego dnia okazuje się, że dolinę, w której znajduje się chatka otacza niby szklana niewidzialna ściana. Świat za ścianą się zatrzymał (ludzie zamarli lub zmarli), a nieszczęsna kobieta została uwięziona, na szczęście, na całkiem sporym obszarze górskim, który jest w stanie ją wyżywić.
Jest to opowieść w duchu naszej ulubionej szkolnej lektury, czyli Robinsona Crusoe, ponieważ podobnie jak rozbitek na wyspie, bohaterka Ściany musi się utrzymać na ograniczonym, dzikim, niebezpiecznym i nieznanym terenie. Jej największymi sprzymierzeńcami w walce o życie okazują się zwierzęta oraz rośliny. Jak na miejską modnisię, na którą wyglądała na początku, kobieta całkiem dobrze sobie radzi z hodowlą zwierząt i uprawą roli. Od razu wiedziała jak przygotować zagon pod ziemniaki, jak skosić trawę i jak wydoić krowę, która się zwyczajnie w świecie napatoczyła na łące. Byłam naprawdę pod sporym wrażeniem jej umiejętności strzeleckich, a już scena z odbieraniem krowiego porodu mnie szczerze zdumiała i napełniła podziwem (ciekawe jak też krowy radzą sobie w takich wypadkach bez człowieka).
Oczywiście byłoby śmiertelnie nudno, gdyby uwięziona za ścianą kobieta tylko pracowała na roli i chodziła spać. Musi jeszcze coś mówić, żebyśmy mieli dostęp do jej życia wewnętrznego. Z braku innych partnerów do rozmowy często mówi do psa Luxa, a także (na nasze szczęście lub nieszczęście) po pewnym czasie zaczyna pisać raport, który jest właściwie naszą przepustką do jej świata oraz czymś w rodzaju relacji ostatniego człowieka na ziemi. Naprawdę fascynujące jest (od czasów Crusoe nic się chyba w ludziach nie zmieniło) obserwowanie jak bohaterka stara się odtworzyć ludzką cywilizację, jak ważny jest dla niej cykl pór roku i dobowa rutyna. Dzięki niej po raz kolejny możemy wyobrazić sobie jak wyglądały początki ludzkości, a szczególnie agrokultury. Bardzo podoba mi się także to, że to właśnie pisanie ma ją uchronić przed postradaniem zmysłów.
Mimo licznych zalet drugorzędnej natury (mogących się bardzo podobać drobiazgów typu piękne zdjęcia), Ściana jest w sumie słabym filmem. Cały efekt psują egzaltowane wynurzenia kobiety, która wciąż bredzi zza kadru. Banalność jej filozoficznych wynurzeń momentami wręcz poraża. Nie zniechęcajcie się jednak. Warto obejrzeć Ścianę, choćby dla uroczych alpejskich widoków. Słowo daję, że gdyby mnie tak zamknęło w nocy jakieś licho szklaną ścianą, to nawet bym nie myślała o wydostawaniu się. Wszak ta dolina to istny raj na ziemi!
A najlepsze są w filmie zwierzaki. Wygrywa oczywiście pies Lux, który jest najbliższym towarzyszem naszej bohaterki tylko dlatego, że jest psem. Lux nie zna żadnych sztuczek, nie jest szczególnie inteligentny, ale (jak każdy włochacz) zaraża swoim radosnym usposobieniem i ufnością. Oprócz psa kobieta bierze odpowiedzialność także za krówkę Bellę, którą zajmuje się bardzo sumiennie w zamian za mleko, a także za jej małego byczka. No i są też oczywiście koty, bo jakby to bez kotów było. Najpierw pojawia się w czasie deszczu zmoknięte bure truchełko, a potem to truchełko jak już się zadomowiło, wydało na świat piękną, białą, długowłosą Perełkę. Zwierzaki stają się jedyną rodziną uwięzionej bohaterki, której imienia nawet nie poznajemy, jej jedynymi sojusznikami w walce o byt i zdrowe zmysły w odosobnieniu. Uważam, że wspaniale pokazano tu zwierzęco-ludzkie porozumienie (moje koty i pies też tak uważają) i gdyby tylko ta kobieta tak strasznie nie bredziła, byłby to naprawdę jeden z moich ulubionych filmów.
Trochę się zawiodłem, bo spodziewałem się czegoś minimalnie lepszego. Chyba najbardziej przeszkadzało mi to gadanie zza kadru, choć piękne widoki sporo rekompensowały. Wątek zwierzęcy został tutaj bardzo fajnie wyeksponowany.
Nigdy nie pomyślałabym żeby kobieta ”bredziła zza kadru”. Niby proste słowa, a złożone razem tworzą drugie dno. Najpierw słyszymy zwykłą frazę, która jest rozumiana przez nas tak jak przystało na przeciętną osobę, potem odkrywamy w tym zdaniu perełkę, przynajmniej ja tak miałam. Ten film tymi ”bredniami” zmienił moją postawę do życia. Ta odsłona była bardziej po to aby nas czegoś nauczyć, a dzisiejsze filmy często zapominają o jakiejkolwiek nauce. Ludzie przyzwyczaili się do schematycznych filmów. Owszem były filmy gdzie narracje były oczywiste, udawane, i ” niby mądre ”, obiecuję że w tym filmie tak nie jest i zapraszam do oglądania :)