Prey to brytyjski miniserial ukazujący kilka dni z życia pewnego detektywa z Manchesteru. Marcus Farrow (John Simm) jest skromnym, spokojnym i na pozór zwyczajnym do bólu rozwodnikiem, który smuci się co prawda utratą żony, ale i tak z troską opiekuje się dwoma synkami. Jego szarą egzystencję przerywa ciąg wypadków zapoczątkowany przez dokopanie się przez niego do archiwalnych informacji na temat groźnego przestępcy. W jednej chwili policjant wygrzebuje ze starego komputera dyskietki, a w kolejnej wpada do domu, w którym znajduje ciało konającej żony. Ktoś komu nie na rękę było wyciąganie na światło dzienne starej sprawy, zabija Farrowowi żonę i synka (drugi jest w szoku) i bezczelnie wrabia go w tę zbrodnię. Dziwnym zbiegiem okoliczności detektywowi udaje się uciec podczas transportu, by mógł udowodnić swoją niewinność. Od tej pory nasz bohater musi prowadzić własne dochodzenie, a jednocześnie radzić sobie z pościgiem kolegów policjantów, którzy, przekonani o tym, że z zimna krwią zabił swoich bliskich, mogą go pochwycić w każdej chwili.
W Prey bardzo ciekawe jest ujęcie niby dobrze znanego tematu. Twórcy nie pokazują widzom szokujących akcji, szalonych pościgów czy widowiskowych eksplozji. Mamy za to szare życie zwyczajnych ludzi, którzy gonią i uciekają bez gracji, ale za to z desperacją. Nie są to agenci do jakich przyzwyczaiło nas amerykańskie seriale. Manchesterską policję reprezentują osoby w średnim wieku i dość nieurodziwe. Bardzo pokracznie wspinają się na ogrodzenia i biegają z zadyszką. Możemy także często podglądać ich życie prywatne składające się raczej z serii porażek niż z sukcesów. Bardzo urzekająca pod tym względem jest postać głównego ,,psa gończego” (a raczej suki gończej) nadinspektor Susan Reinhart, którą w podobnym stopniu, co pogoń za domniemanym mordercą, pochłania kompulsywne zajadanie smutków i szpiegowanie byłego partnera. Świetna jest ta postać i naprawdę dobrze zagrana przez aktorkę Rosie Cavaliero, której bardzo daleko do obecnego ideału urody (wiele osób powiedziałoby zapewne, że ze swoją charakterystyczną fizycznością nadaje się idealnie do ról praczek, kucharek i sprzątaczek). Oczywiście sam Marcus Farrow również jest tego typu osobą. Grający go John Simm (bardzo uznany brytyjski aktor, znany m.in. z Doktora Who i Życia na Marsie) jest zwykłym facetem, everymanem, który po prostu miał pecha bo ruszył coś, czego nie powinien.
Intryga Prey’a jest dość ciekawa, ale rozwiązanie jest raczej przewidywalne (w końcu bardzo często we współczesnych produkcjach okazuje się, że nóż w plecy wbija głównemu bohaterowi ktoś z najbliższego otoczenia). Mnie bardziej niż intryga wciągnął ten osobliwy, pokraczny pościg. Właściwie to wraz z detektywem Farrowem zwiedzamy sobie cały Manchester i jego okolice. Bohater jest w ciągłym biegu i wiele, wiele razy policjanci są już o krok od pochwycenia zbiega, który jednak zawsze im umyka, oczywiście za sprawą sprytu i desperacji w dążeniu do prawdy. Dzięki temu, że jest to taki zwykły facet, a ulice miasta takie realnie szare i dziwnie swojskie z tymi ciasnymi mieszkaniami i obskurnymi podwórkami, możemy się w pełni utożsamić z tym co się dzieje na ekranie. Wiele razy podczas oglądania Prey można doznać fascynującego uczucia, że wcale nie oglądamy telewizyjnej historii, tylko uczestniczymy w bardzo realnym śnie o pościgu i ucieczce. Bardzo podoba mi się taki efekt.
Gdyby bohaterowie byli bardziej wymuskani i przypominali opalonych modeli ze śnieżno białymi uśmiechami biegającymi po kolejnym plastikowym city z palmami, ta fabuła byłaby nudna i przewidywalna. Szarość i przeciętność nadają tu głębi. Podoba mi się bardzo filmowo-serialowy trend pokazywania normalsów w nieco nienormalnych dla nich sytuacjach. To wciąga i zmusza przeciętnego widza do ciągłego zastanawiania się, co sam by zrobił w podobnej sytuacji.
Komentarze