Wielu z was zapewne oburzyła kampania Fundacji Mamy i Taty, w której dziewczyna (wyglądająca na 26 lat) przechadza się po domu jak z katalogu i chwali się tym co zdążyła zrobić zamiast zostać matką. Od kilku dni każdy Polak przy zdrowych zmysłach zastanawia się, czy autorzy spotu naprawdę sądzą, że kobiety w naszym kraju nie rodzą z samolubstwa, bo Paryż i Tokio czekają z przygodą. Zastanawiające jest także to, gdzie w czasie gdy ta pani zdąża lub nie zdąża z różnymi sprawami jest jej partner. Mnie ta kampania dotyka podwójnie, bo nie dość, że nie mam dziecka, to w dodatku nie mam pracy (że o karierze już nie wspomnę), domu i w dodatku nawet w Paryżu nie byłam. No jak żyć z tym faktem? Z powodu tego dziwnego spotu, smętnej reklamy macierzyństwa w bardzo konserwatywnym wydaniu, postanowiłam napisać dzisiaj o filmie Preggoland, choć z różnych względów wcześniej nie chciałam tego robić. Moim skromnym zdaniem ten film, choć to kanadyjska produkcja, świetnie podsumowuje też sytuację polskich matek i nie-matek.
Bez dziecka cię nie ma
Bohaterką Preggolandu jest trzydziestoletnia Ruth (Sonja Bennett), która w stosunku do swoich rówieśniczek jest niedojrzała i jeszcze niczego nie osiągnęła. Kobieta mieszka z ojcem, ubiera się jak nastolatka, pracuje w spożywczaku, a wolny czas najchętniej spędza na koncertach i popijawach. W czasie gdy ona ,,trwoni swoje życie”, jej przyjaciółki z czasów szkolnych (sztuk trzy) wychodzą za mąż, rodzą dzieci i gnieżdżą się w pastelowych domkach na przedmieściach. Powoli, lecz zdecydowanie, mamuśki wykluczają Ruth ze swego grona, na co, poza bezdzietnością, ma wpływ także nadużywanie alkoholu i rozbicie główki jednej z koleżeńskich pociech (dzieciak dostał kijem bejsbolowym w łeb od cioci, ale przez przypadek). To właśnie z powodu tego wykluczenia, ale także przez perfekcyjną siostrę i ojca marzącego o wnukach, Ruth zaczyna udawać, że jest w ciąży. Wkrótce jej eksperyment przechodzi do bardzo zaawansowanej fazy symulowania ciąży bliźniaczej, a z każdym kolejnym miesiącem brzemienności otoczenie traktuje ją coraz lepiej. Ruth, która ze względu na emocjonalną niedojrzałość i nadużywanie używek, ewidentnie nie powinna się rozmnażać, nagle, pod wpływem wypchanego brzucha, dostaje od otoczenia prawdziwe fontanny miłości. I tu możemy zapomnieć, że to tylko fikcja komedii romantycznej, bo zaczyna to bardzo przypominać prawdziwe życie. Tak jak w realu, ciężarna (jaka by nie była) zyskuje 1000% (wśród polskich priorytetów społecznych, zwanych przez co niektórych skalą zajebistości, podobną ilość punktów można dostać tylko za państwową posadę, dom lub ziemię odziedziczoną po rodzicach bez żadnych kredytów oraz coroczne wakacje w Egipcie) na wartości i ważności, a płód rozwijający się w jej łonie już jest ważniejszy i bardziej kochany niż jego matka kiedykolwiek. Znacie to może? Bo ja aż za dobrze.
Dla kogo?
Moim zdaniem ten film powinien obejrzeć absolutnie każdy powyżej osiemnastego roku życia. Preggoland jest dla matek, które uzależniają swoją i innych wartość od faktu urodzenia dziecka i napierają na koleżanki i siostry by jak najszybciej dołączyły do grona rozmnażających się. Jest dla bezdzietnych kobiet, które czują się nieswojo (na przykład w rodzinne święta), gdyż dzięki zabawnemu pokazaniu machinacji emocjonalnych jakim poddają je bliscy, mogą wyśmiać całą sprawę. No i oczywiście to film obowiązkowy dla osób nie będących już wieku rozrodczym, naszych rodziców, dziadków i troskliwych cioć, którzy tak lubią dopytywać się lub wprost domagać dziedziców nazwiska i rodu, by się wreszcie stuknęli w czółko na myśl, że ktoś dla ich widzimisię skarze się na macierzyństwo. Taki mam pogląd.
Nieoczekiwane plusy
Preggoland (gdyby trafił do polskich kin, w co wątpię, to pewnie Katoland) to na pierwszy rzut oka dość przeciętna komedia romantyczna, która ma jednak drugie dno i daje do myślenia. Film ma swój klimat, historia toczy się w niespiesznym tempie i ma kilka naprawdę nieoczekiwanych zakrętasów, a finał jest absolutnie spektakularny (choć nieco niesmaczny). Największą niespodzianką był dla mnie udział meksykańskiego gwiazdora znanego z Maczety, Danny’ego Trejo, który wcielił się w rolę inną niż wszystkie. Gra Pedra, pomocnika sprzedawców w spożywczaku, najgorszego pracownika na świecie, który okazał się świetnym przyjacielem. Jeśli przewrotnie potraktujecie Preggoland jako instruktaż jak symulować ciążę, to z pewnością warto też zapewnić sobie takiego przyjaciela jakim był Pedro dla Ruth. Siedemdziesięcioletni Meksykanin bez mrugnięcia okiem załatwi sprawę z USG, skombinuje odpowiednią protezę brzucha, a gdy trzeba to nawet ułatwi nielegalną adopcję. No dusza człowiek normalnie! Tego się zupełnie nie spodziewałam.
Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam swoimi wynurzeniami, ale to w końcu szczere recenzje, a nie przymilanie się. Choć z drugiej strony czy ktoś się zastanawia, czy mi nie jest przykro gdy patrzę na kolejną promocję macierzyństwa w polskim wydaniu? Miło by było gdyby powstała kampania alternatywna o tym, że nie każdy musi mieć dziecko, nie każdy powinien, no i o tym jakie są zalety powstrzymania się od rozmnażania (czy kogoś jeszcze obchodzą dzieci w domach dziecka, ekologia, przeludnienie, brak pracy…). Chętnie w takim spocie wystąpię i opowiem o tym, jak zdążyłam skończyć studia, zdążyłam odłożyć spora sumkę, zdążyłam rzucić toksyczną robotę, zdążyłam założyć bloga, zdążyłam adoptować psa i trzy koty, a nie zdążyłam sprowadzić na ten świat kolejnego sfrustrowanego Polaka, który na starość zabrałby kasę i oddał mamusię do domu starców, bo sam pracowałby na budowie w Anglii. Taki mam luźny, niesprecyzowany scenariusz :)
Recenzja filmu mi się podoba, ale już prywatny komentarz mniej.
Zgadzam się, że kampania jest oburzająca, ale droga do stworzenia jej przeciwieństwa jest otwarta.
Czemu nikt nie nakręci? A może Pani nakręci?
Dotyka nas problem przeludnienia, ale jednocześnie w Polsce już znowu po baby boom kilkuletnim idzie niż- kto będzie pracował na naszą przyzwoitą starość? Jak wszyscy odłożą sumkę i się utrzymają to kto przedłuży gatunek?:))
To sobie tak możemy rozmawiać godzinami- niż, bo brak pracy, to się nie rozmnażamy, to problemy gospodarcze i w kółeczko.
Ja nie chcę o tym.
Kampania wg mnie była (powinna była być )adresowana do konkretnego typu kobiet (bo to kobiety mocniej w związku decydują czy chcą urodzić dziecko czy nie) . Taki typ kobiet u mnie w pracy głośno mówi, że woli zarabiać, jeździć a dziecko poczeka. I są już po 30. A potem będzie płacz jak dziecko będzie chore. Lub nie będzie go wcale.
Te kobiety są w związkach i świadomie decydują się na późne macierzyństwo, które jest niebezpieczne.
Co innego nie móc, nie mieć możliwości. Albo nie chcieć wcale. Kobieta to nie macica. Ma wybór. To cios poniżej pasa dawać pole do wyobrażeń, że taka kampania może być do nich skierowana.
Kampanie w takiej formie trzeba wyśmiać, ale problem istnieje. I proszę nie mówić, że nie.
Kampania powinna zachęcać do refleksji nad macierzyństwem kobiety odkładające tę decyzję w czasie do niebezpiecznego maksimum. A już idealnie byłoby jakby zaadresowana była do par- jak kobieta czuje wsparcie i chęć od mężczyzny to przecież logiczne, że jest inaczej podejmować decyzje.
ps. wcale nie odczuwałam uwielbienia od całego świata jak byłam w ciąży. Po pierwszym HURRAA była codzienność. Trudy pracy, ciężka ciąża. Potem nikt o dziecku już nie pamięta, a powrót po macierzyńskim do roboty jest bardzo trudny. Każdy ma swoje kółko wzajemnej adoracji: rodzice, palacze etc. i takie jest życie. nie fair, no ale co z tego.
W tramwaju czy kolejce mało kogo mój wielki brzuch rozczulał. i dobrze- dawałam sobie rade:)
I jeszcze jedno: to, że kampania nie wyszła, że jest głupia i zła, że Pani nie może/ nie chce mieć dzieci, nie powinno uprawniać do pisania rzeczy w stylu” kolejnego sfrustrowanego Polaka, który na starość zabrałby kasę i oddał mamusię do domu starców, bo sam pracowałby na budowie w Anglii”.
Ależ się rozpisałam.
Koty nie zadręczają Pani psa?:)
Pozdrawiam!