Oglądam drugi sezon Ani już od tygodnia i dosłownie przecieram oczy ze zdumienia. To już nie ma nic wspólnego z ukochaną postacią literacką, no może poza gadatliwością i rudymi włosami, ale przecież wszyscy wiemy, że nie tylko o to chodzi. Ania z Zielonego Wzgórza to powieść instytucja, na której wychowały się całe pokolenia kobiet. Teraz Netflix szarga nam tę świętość łopatologicznym, współczesnym przesłaniem o równości i tolerancji, chyba ot tak, żeby dzisiejsze dzieciaki także zrozumiały o co chodzi. Straszne to jest i odbieram tę potwarz bardzo osobiście, bo Ania to dla mnie idealne wspomnienie dzieciństwa, uchwycenie aury sielskiej szczęśliwości i rodzinnego ciepła, przeplatane troskami, jakie wszyscy mieliśmy w latach szkolnych. Po co od razu robić z tego kostiumową wersję 13 powodów? Czuję się tak, jakby ktoś przerobił na przykład pachnący domową zupą i ciastem drożdżowym dom babci, na minimalistyczny nowoczesny apartament, tak, żeby iść z duchem czasu. Takich rzeczy się nie robi.
4 komentarzeTag: Kanada
Grace Marks to autentyczna postać. Pochodząca z Irlandii, a mieszkająca w Kanadzie imigrantka była sądzona i skazana za zabicie swego pracodawcy i współudział w morderstwie gospodyni w domu, w którym pracowała jako służąca. Choć wszystko wydarzyło się w połowie XIX-go wieku, sprawa nadal budzi wiele wątpliwości i kontrowersji. Proces sądowy wykazał z niemal całkowitą pewnością, że Grace brała czynny udział w pozbawieniu życia dwojga ludzi wraz ze stajennym Jamesem McDermottem. Oboje zostali skazani na śmierć, ale tylko McDermott został powieszony. Służąca trafiła najpierw do zakładu dla obłąkanych, a potem do więzienia w Kingston. Uniknęła śmierci prawdopodobnie dlatego, że była bardzo młoda, ładna i przekonująco skromna i naiwna. Bardzo ważnym wątkiem w tej sprawie był także fakt, że Grace twierdziła, że zupełnie nie pamięta czasu, w którym miałaby dokonać zbrodni. Amnezja wyraźnie podziałała na jej korzyść. Podczas jej długiej odsiadki (została uniewinniona po trzydziestu latach) wiele osób spierało się o jej winę. To właśnie te wątpliwości oraz skomplikowana osobowość Grace, stały się kanwą powieści Margaret Atwood, której nowy mini-serial Netflixu jest bardzo udaną adaptacją. Produkcja jest tak dobra, że obejrzenie jej w całości zajęło mi tylko półtora doby (a to długie odcinki) i jest mi naprawdę przykro, że to już koniec. Mamy szczęście do netflixowych seriali tej jesieni.
2 komentarzeAch, co to były za emocje! Ostatni tydzień upłynął mi pod znakiem rudych warkoczy i kwiecistych fraz, i przyznam, że dawno nie bawiłam się tak dobrze. Nowa Ania jest taka, jak Netflix obiecywał, czyli świeża, zabawna, wzruszająca, a przede wszystkim jest bohaterką na dzisiejsze czasy. A że jest dość luźno powiązana z powieściową Anią z Zielonego Wzgórza, to już zupełnie inna sprawa. Serial to taka luźna interpretacja losów rudej sierotki, bardziej wariacja na temat niż wierna oryginałowi opowieść i jeśli właśnie tak będziemy ją oglądać, zabawa będzie przednia. Bohaterkę jak z powieści już mieliśmy, wcieliła się w nią Megan Follows w filmowej ekranizacji z 1985 roku i jestem pewna, że jej miejsce w naszych sercach, jako najwspanialszej ikonicznej Ani Shirley, nie jest zagrożone, gdyż serial z tą produkcją zupełnie nie konkuruje, jest od niej zupełnie różny i to mi się podoba.
4 komentarzeDzisiaj pierwszy dzień astronomicznej wiosny i z tej okazji piszę o zimie. Może i przewrotnie, ale jakoś sposobów na celebrowanie wiosennych klimatów nam nie brakuje, a zimowych i owszem. Osobiście lubię w pierwszy dzień wiosny czytać Mistrza i Małgorzatę oraz Skamandrytów (z oczywistych względów), ale do niedawna nie miałam żadnych rytuałów dotyczących wczuwania się w zimowatość. Zmieniło się to dopiero gdy zamieszkałam w starej kamienicy, przez co mam przez pół roku w mieszkaniu temperatury niemal arktyczne. Nagle zapragnęłam historii jeszcze mroźniejszych, o ludziach, którym przyszło zmagać się z żywiołem większym niż mój lekki, hartujący ciało i umysł chłodek w łazience :). Dzięki opowieściom takim jak dzisiaj opisywane, lżej mi było także tej odchodzącej zimy, choć była długa, smutna i mroczna.
SkomentujNiedawno pisałam o książce Cała prawda o Francuzkach, ale tym razem Marie-Morgane Le Moël pokazuje nam się z zupełnie innej strony. Sekrety francuskiej kuchareczki to poradnik kulinarny z przymrużeniem oka, a jednocześnie barwna opowieść o własnym życiu autorki, która co prawda jest jeszcze młodą kobietą, ale przygód może jej pozazdrościć niejedna ze starszych czytelniczek (ja zazdroszczę podróży). Snuta tu opowieść ma bardzo przejrzysty porządek; Le Moël wybrała tradycyjna chronologię wydarzeń, niemal od urodzin aż do dnia dzisiejszego, dzięki czemu możemy bardzo dobrze poznać tę inteligentną, zaradną, przedsiębiorczą i wiecznie głodną wiedzy francuską dziennikarkę, która za pracą i kolejnymi ukochanymi podróżuje po całym świecie. Smakowite akcenty znajdują się na końcu każdego rozdziału, gdzie autorka dzieli się z nami tradycyjnymi przepisami kuchni francuskiej, dopracowanymi przez lata przez niedoścignioną kucharkę, czyli jej matkę Madeleine.
SkomentujW jednej z notatek na temat tego filmu przeczytałam, że to takie połączenie Amelii i Forresta Gumpa i chyba nie można tego celniej wyrazić. Główny bohater co prawda nie mieszka w Paryżu, a w kanadyjskim Quebecku, ale jest tak samo jak Amelia uroczy, dziecięco naiwny i obdarzony niesamowitą wyobraźnią. Z Forresta Henri wziął lekkie społeczne upośledzenia, które na szczęście nie irytuje, a śmieszy, no i oczywiście sprawia, że przyjemnie się ogląda takiego oryginalnego bohatera. Tak jak Forrest nasz bohater ma tylko jeden talent, ale nie jest nim bieganie, a elektryka. Choć może nie brzmi to zachęcająco, zapewniam, że dawno nie widziałam tak nastrojowego i magicznego filmu. Podobał mi się zdecydowanie najbardziej ze wszystkich tegorocznych propozycji My French Film Festival.
SkomentujDługo słuchałam tego audiobooka (ze względu na tematykę, nie da się tak od razu tego wchłonąć), a potem długo zastanawiałam się czy w ogóle o nim pisać. W końcu od premiery książki minął już jakiś czas, a poza tym mam wrażenie, że nikt nie chce czytać za wiele o chorobie, nieszczęściu i śmierci. Przeważył uniwersalizm problemów zawartych w intymnej opowieści Agaty Tuszyńskiej, bo przecież mówi o tym co nas wszystkich dotyka lub co dopiero czeka nas w bliższej lub dalszej przyszłości, jednak, mając na względzie doniesienia naukowców o tym, że na raka umierać będzie niedługo co trzeci człowiek, jest to raczej pewne. Oczywiście, nie jest to książka tylko o utracie, choć to ona jest głównym tematem. To opowieść także o niezwykłej miłości, poświęceniu i oddaniu, a także o bardzo wielu materialnych, wręcz fizycznych, aspektach odchodzenia z powodu nieuleczalnej choroby.
SkomentujWielu z was zapewne oburzyła kampania Fundacji Mamy i Taty, w której dziewczyna (wyglądająca na 26 lat) przechadza się po domu jak z katalogu i chwali się tym co zdążyła zrobić zamiast zostać matką. Od kilku dni każdy Polak przy zdrowych zmysłach zastanawia się, czy autorzy spotu naprawdę sądzą, że kobiety w naszym kraju nie rodzą z samolubstwa, bo Paryż i Tokio czekają z przygodą. Zastanawiające jest także to, gdzie w czasie gdy ta pani zdąża lub nie zdąża z różnymi sprawami jest jej partner. Mnie ta kampania dotyka podwójnie, bo nie dość, że nie mam dziecka, to w dodatku nie mam pracy (że o karierze już nie wspomnę), domu i w dodatku nawet w Paryżu nie byłam. No jak żyć z tym faktem? Z powodu tego dziwnego spotu, smętnej reklamy macierzyństwa w bardzo konserwatywnym wydaniu, postanowiłam napisać dzisiaj o filmie Preggoland, choć z różnych względów wcześniej nie chciałam tego robić. Moim skromnym zdaniem ten film, choć to kanadyjska produkcja, świetnie podsumowuje też sytuację polskich matek i nie-matek.
Komentarz