Pomiń zawartość →

Niezwykły świat Belli Brown (The Beautiful Fantastic) – tego potrzebujesz pierwszego dnia wiosny

Każdy z nas ma czasem taki dzień, kiedy chciałby sobie skutecznie i ekspresowo poprawić humor. Dla większości z nas (dla mnie na pewno) takim dniem jest dzisiejszy początek wiosny, której zwyczajnie nie widać. Czas, kiedy za oknem powinno już pulsować życie, a który zamiast tego przypomina szarą jesień, może przyprawić o napad depresji w miejsce wiosennej euforii i chęci do życia. W takich przypadkach nie ma co zwlekać, tylko zapodajemy sobie pigułkę szczęścia w postaci odpowiedniego filmu. Nic ambitnego, trudnego, wymagającego. Niewskazane są długie dialogi czy smutne historie. Potrzeba za to czegoś, co z radością i bez poczucia winy da się obejrzeć w środku dnia, leżąc pod kocem i popijając kakałko. Do niedawna takimi filmami były dla mnie Amelia i Delikatność, ale znam je już na pamięć i powoli nawet francuska słodycz mnie znudziła Na szczęście trafiłam na brytyjski odpowiednik Amelii, czyli na Niezwykły świat Belli Brown.

Urocza ekscentryczka w ogrodzie

Bella Brown (Jessica Brown Findlay) to wspaniała dziewczyna z kilkoma małymi dziwactwami. Porzucona w parku jako niemowlę i wychowana w sierocińcu, z niewiadomych przyczyn cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, przejawiające się w przymusie ciągłego porządkowania, utrzymywania wszystkiego wokół siebie w nienagannym stanie oraz w drobiazgowym przestrzeganiu codziennych rytuałów. Na szczęście Bella pracuje w bibliotece, gdzie jej skłonności do pedantycznego porządkowania przydają się przy katalogowaniu i układaniu książek. Ta przypadłość co prawda nieco komplikuje dziewczynie życie, ale zwykle nie jest aż tak źle. Jedyny kłopot polega na tym, że boi się ona panicznie wszystkiego, co nieokiełznane i dzikie (głównie przyrody), niechętnie zapuszcza się w nieznane rewiry, co przekłada się także na to, że boi się podejmować wyzwania. Bez tego nie zrobi kariery jako pisarka, o czym od dawna marzy. Niespodziewanie z bezpiecznej rutyny wyrywa naszą bohaterkę wizyta zarządcy budynku, w którym mieszka. Mężczyźnie nie podoba się, że, choć lokum jest w stanie idealnym (zero kurzu, sprzęty ustawione pod linijkę), to jednak ogród, którego Bella się boi, został zupełnie zapuszczony, co podobno obniża wartość nieruchomości. Nie ma wyjścia, trzeba ogarnąć chaszcze, bo inaczej nasza roztrzepana pannica zostanie bez dachu nad głową. W porządkowaniu terenu, który bardziej niż ogród, przypomina dżunglę, pomogą bohaterce zrzędliwy sąsiad, prawdziwy wielbiciel i znawca sztuki ogrodniczej, Alfie (Tom Wilkinson), oraz jego pomoc domowa, czyli Vernon (brawurowo zagrany przez Andrew Scotta). Oczywiście, jak w każdej filmowej baśni, jest tu także wątek miłosny i to nie byle jaki. Bella spotyka bowiem w bibliotece uroczego wynalazcę, Billy’ego (Jeremy Irvine), pracującego nad mechanicznym ptakiem poruszanym energią słoneczną.

Ciepły, uroczy, romantyczny

Nie wyobrażam sobie by komuś mógł ten film nie poprawić humoru. Mnie najbardziej podobało się w nim to, że jest właśnie taki wiosenny i świeży. Praca w ogrodzie, to całe kopanie, pielenie, sadzenie i kiełkowanie, zostało przedstawione bardzo malowniczo, tak, że od razu chce się ruszyć na własną działkę, no choćby i do ogrodniczego po ziemię do doniczek, by też się trochę pogrzebać, zasadzić coś swoimi ręcoma. No i oczywiście sama główna bohaterka jest cudowna, bo piękna, wrażliwa, zabawna i tak zakręcona na punkcie porządku, że od razu człowiek zaczyna inaczej patrzeć na swój domowy grajdołek, szczególnie na kurz i niesymetrycznie ułożone książki. Bella to przy tym bardzo kobieca postać, bo ma dwa najromantyczniej się kojarzące ekranowe zawody, czyli jest bibliotekarką i pisarką (w dodatku książek dla dzieci :). Przyznam, że bardzo mi się to podobało w tej prostej baśniowej historii, choć wymagało ode mnie zawieszenia na chwilę oburzenia na stereotypowe pokazanie ról kobiecych i dolegliwości psychicznych (wszak OCD to poważna choroba).

Stereotypowe jest też dobranie pary zakochanych, którzy są swoim dokładnymi przeciwieństwami, ale kogo to obchodzi, gdy tak ładnie razem wyglądają. Podobnie rzecz się ma z Bellą i starszym sąsiadem Alfiem, który wprowadza ją do magicznego świata ogrodnictwa, pozwalając tym samy młodej kobiecie rozkwitnąć. Od razu wiadomo czym się to wszystko skończy, jesteśmy w stanie przewidzieć niemal poszczególne sceny w tym filmie, ale mnie to zupełnie nie obchodziło, dopóki się dobrze czułam patrząc na te piękne obrazki. Czasem tylko tego potrzeba, prawda? Miłego filmu, z sympatycznymi, ciepłymi bohaterami, który podziała jak balsam dla duszy, albo jak kilka tygodni psychoterapii.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. Magdalena Magdalena

    Dziękuję Olu za rekomendację. Sama zapewne nigdy nie znalazłabym tej pozycji, a tak dzięki Tobie zafundowałam sobie miły seansik w niedzielny wieczór. Uwielbiam takie filmy: „cukiereczki” będące odtrutką na czasami niezbyt miłe klimaty dnia codziennego. Film naprawdę udany: uroczy, lekki ale mający to „coś” co sprawia że nie jest, pardon za określenie, pustackim tworem który męczy swoim naiwnością i brakiem treści. Z podobnych klimatów polecam „Pan Hoppy i żółwie” oraz „Żółte cytrynki”.
    I czekam oczywiście na każdy nowy wpis na moim ulubionym blogu :)

    • Ola Ola

      Dziękuję serdecznie za te przemiłe słowa i za polecenie kolejnych tytułów :) Z wielką chęcią obejrzę i żółwie, i cytrynki, bo niezawodnych poprawiaczy humoru nigdy dość.
      Naprawdę się nie spodziewałam, że moje blogiszcze będzie dla kogokolwiek tym ulubionym :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *