Jeżeli masz choćby szczątkowe wyczucie smaku i odrobinę instynktu samozachowawczego, trzymaj się z dala od Niewiarygodnego Burta Wonderstone’a. To jest zdecydowanie najstraszniejszy film tego roku. Prezentowana tu potworna gra aktorska oraz cała oprawa przeraziły mnie bardziej niż duchy z Obecności. Z drugiej jednak strony ostrzeżenia może nie są potrzebne, bo jak ktoś ma choćby jakieś okruchy dobrego gustu, to nie połakomi się jak ja na komedię o dwóch magikach występujących w Las Vegas, czyli światowej stolicy kiczu. Samo miasto mnie przytłacza, a do tego dodali jeszcze tak nieprzyswajalny temat jak perypetie rozkapryszonych iluzjonistów. Może innym widzom, na przykład takim, którzy lubią magiczne sztuczki, cekinowe kostiumy i sceniczne wygłupy, ten film bardzo się spodoba, ale ja uważam, że był straszny. Niewiarygodny Burt Wonderstone powinien być pokazywany w pakiecie z Iluzją, żebyśmy zobaczyli jak powinno się i nie powinno kręcić filmów o magikach.
Tematem filmu, oprócz oczywiście samego czarodziejstwa, jest wieloletnia przyjaźń dwóch sławnych iluzjonistów, tytułowego Burta Wonderstone’a (Steve Carell) i Antona Marveltona (Steve Buscemi), którzy swoją czarodziejską współpracę zaczęli jeszcze w dzieciństwie. Dzięki długoletnim praktykom i pomysłowym sztuczkom magicznym, duet osiągną wyżyny sławy, zyskując stałe show w Las Vegas. No i czego iluzjonista mógłby chcieć więcej? Niestety na horyzoncie pojawia się nowa gwiazda, grany przez Jima Carreya Steve Gray, która swoim ekscentrycznym zachowaniem i efekciarskimi trikami, kradnie naszym chłopakom całą widownię. Wkrótce przyjaciele kłócą się i rozstają, a ich magiczny interes upada, ale jak się pewnie domyślacie nie na długo. Przegrupują się, ustalą nowe priorytety i wrócą silniejsi niż kiedykolwiek, jak to zwykle bywa w amerykańskich filmach.
W ogólnym opisie historii nie jest jeszcze taka straszna, ale jak się przypatrzeć bliżej to koszmar. Najbardziej razi oczywiście spektakularna tandeta oblepiająca wszystko i osiadająca na najmniejszym nawet szczególe dekoracji. Wszystko co w Iluzji było widowiskowe i z klasą, tutaj jest badziewiaste, jarmarczne i po prostu złe (od strojów asystentki, poprzez sceniczne dekoracje i kwestie, aż po sztywne dialogi między czarodziejami). Nie pomagają także niesmaczne, totalnie przegięte żarty, które spodobać się mogą chyba tylko niezbyt rozgarniętym nastolatkom (na przykład odbiorcom polskich komedii i wszystkim tym, którzy zapłacili za seans Kac Vegas 3).
Najgorszy ze wszystkiego jest jednak Jim Carrey. Rozumiem, że subtelność czy powściągliwość nie są największą specjalnością tego słynącego raczej z energii, żywiołowości i wyjątkowo rozciągliwej twarzy aktora, ale to co tu zaprezentował to absolutna przesada. Artysta parodiujący popularnych telewizyjnych iluzjonistów jest wręcz odpychający. Zdaję sobie sprawę z tego, że twórcy próbowali obśmiać całe zjawisko (walka nowoczesnej tandety i tanich tricków z klasycznym rzemiosłem na wysokim poziomie), ale od patrzenia na Carreya aż oczy bolą. Pozostali aktorzy wcale nie są lepsi. Steve Carell właściwie w każdym filmie jest tak samo irytujący, więc tutaj niespodzianki nie było. Z większych sław grających w Niewiarygodnym Burcie oglądamy także niedawno zmarłego Jamesa Gandolfiniego, który pewno wstydzi się strasznie za tę rolę w zaświatach, oraz drętwą Olivię Wilde, która także powinna się wstydzić. Na to co wyprawia żabiooki Steve Buscemi po prostu brak mi słów. A tak stylowo się chłopak prezentował w Zakazanym imperium.
Tę filmową katastrofę potęguje dodatkowo bezsensowne zakończenie, z którego jednoznacznie wynika, że wszyscy iluzjoniści są nie tylko oszustami, ale i sadystami znęcającymi się nad biedną widownią. Jakby ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości, że jest inaczej.
Wbrew temu co tutaj jest napisane. Film jest niezly i momentami bardzo smieszny.