Jako fanka Iluzjonisty z Edwardem Nortonem i serialu Mentalista nie mogłam sobie odmówić obejrzenia Now You See Me. Moim pierwszym wrażeniem było to, że film ten właściwie powiela schemat Iluzjonisty, tyle że z większym rozmachem i we współczesnej amerykańskiej scenerii. Widać, że pieniędzy przy kręceniu nie brakowało, bo i aktorów dobrych zatrudniono i efekty specjalne naprawdę robią wrażenie. Jedyne do czego można się przyczepić, to zbytnie zagmatwanie fabuły i liczne nielogiczności scenariuszowe. Jednak nawet biorąc pod uwagę te ułomności, podczas oglądania Iluzji można liczyć na naprawdę godziwą rozrywkę. Nie rozczarują się zwłaszcza widzowie lubiący swojskość i postaci, które już znają z innych filmów. Melanie Laurent (mściwa żydówka z Bękartów wojny) nadal gra uroczą i stylową Francuzkę (no nawet bluzkę w poprzeczne pasy ubrała, tylko bagiety pod pachą zabrakło), Mark Ruffo nadal niezmordowanie ściga przestępców, Jesse Eisenberg znów gra genialnego i aroganckiego Zuckenberga (tylko tym razem nie ma komputera, a czarodziejska różdżkę). No i jest jeszcze niezastąpiony Morgan Freeman, tym razem grający Boga tylko przez połowę filmu.
A o co właściwie chodzi? No o to, co zwykle, czyli o odpowiedź na pytanie jak oni to właściwie robią. Na początku poznajemy czterech iluzjonistów, z których każdy jest specjalistą w swojej dziedzinie, ale nie jest niestety zbyt sławny czy bogaty. Mamy zatem głupawego mentalistę (Woody Harrelson) okradającego klientów przy użyciu hipnozy, oraz seksowną byłą asystentkę magika (Isla Fisher), odwracającą uwagę widzów obłędnie krótkimi spódniczkami. W grupie jest też potrafiący otworzyć każdy zamek i ukraść każdy portfel cwaniak (Dave Franco), no i oczywiście genialny magik od klasycznych numerów (Eisenberg). Gdy już towarzystwo zostało zebrane razem (przez tajemniczego członka starożytnego bractwa Oko), dzięki uzupełnianiu się ich ponadprzeciętnych zdolności, w ciągu roku zyskuje olbrzymią sławę i uznanie. Widzimy ich po raz kolejny w momencie, gdy na oczach setek widzów teatru w Las Vegas dokonują zuchwałego napadu na francuski bank. Ściągają tym samym na siebie oczywiście oczy całego świata, również amerykańskich służb specjalnych i Interpolu, których przedstawiciele będą od tego momentu deptać im po piętach. Przy okazji obejrzymy kilka ciekawych scen walki i pościgów, oraz wysłuchamy kilku (ale naprawdę niewielu, bo nie dużo się tu mówi) błyskotliwych dialogów. Rola tropiącego podstęp, nieustępliwego tropiciela przypadła w tym przypadku agentowi FBI granemu przez Marka Ruffo, ale dzieli ją równo z wszystkowiedzącym Morganem Freemanem. Ot i cała opowieść. Niby nic specjalnego, a jednak wciąga, choć trzeba przyznać, że momentami ma się wrażenie, że tego wszystkiego jest po prostu za dużo, że scenarzyści troszeczkę przesadzili z nielogicznym zapętleniem fabuły i z licznymi atrakcjami. Osobiście, zamiast tych wszystkich wodotrysków i fajerwerków, oraz zamiast ciągłego wyjaśniania jak oni to zrobili, wolałabym obejrzeć parę scen z tego brakującego roku, podczas którego podrzędni sztukmistrze zostali międzynarodowymi gwiazdami. Pokazanie tego, jak magicy doskonalili się w swym fachu, jak doprowadzali swoje spektakularne numery do perfekcji, byłoby dla mnie znacznie ciekawsze niż te wszystkie zbliżenia na blade nogi Isli Fisher i mdłe dialogi flirtujących agentów.
Rzeczywiście, przydałoby się coś o przygotowaniach do wielkiego show, ale to byłby już zupełnie inny film. Wątek romansowy zupełnie mi tu nie pasował – jakby ktoś dopisał w ostatniej chwili, bo się mu/jej przypomniało, że powinien być. Podobała mi się za to matrioszkowa (szkatułkowa?) konstrukcja scenariusza – małe zagadki w większej zagadce w największej zagadce, do której kluczem jest nachalnie powtarzane „the more you think you see, the easier it’ll be to fool you”. I o to „im więcej widzisz” też chyba chodzi w zagmatwaniu i nagromadzeniu wątków.
Z której strony jednak by nie spojrzeć – dobra rozrywka. Chociaż Mark Ruffalo jakiś taki napuchnięty ;)
PS. Dzięki za Melanie Laurent – cały seans zastanawiałam się, gdzie też ona grała :)
[…] ja uważam, że był straszny. Niewiarygodny Burt Wonderstone powinien być pokazywany w pakiecie z Iluzją, żebyśmy zobaczyli jak powinno się i nie powinno kręcić filmów o […]
[…] się głównej bohaterki. Dość przeciętna uroda Melanie Laurent (tak, to ta Francuska z Iluzji) została tu wspaniale podkręcona śmiesznymi młodzieżowymi kurtkami i bluzami w soczystych […]