Komedia romantyczna opowiadająca głównie o tym jak młoda wdowa opłakuje śmierć tragicznie zmarłego męża. Niewiele jest tu do śmiechu i to nawet jeśli zasiądziemy do seansu z naprawdę dobrymi intencjami. Ten film nudzi i irytuje zamiast bawić, a wszystkie pokazane tu emocje sprawiają wrażenie sztucznych i wymuszonych. Widać, że komuś bardzo zależało na byciu oryginalnym i na błyśnięciu inteligentnym humorem, ale niestety, efekt jest zwyczajnie niestrawny. Nie pomógł nawet aktualny temat, czyli przedwczesna śmierć genialnego młodego muzyka pogrążonego w depresji. Jak już musiał powstać film o straconym i ciągle powiększającym się pokoleniu desperatów, to nie trzeba było robić z niego komedii romantycznej, bo to niestosowne.
W leśnej głuszy Maine
Hannah (Rebecca Hall) była do niedawna żoną bardzo obiecującego folkowego muzyka, który zdążył nagrać tylko jeden album, po czym zginął upadając podczas spaceru po górach (do końca nie wiadomo czy był to wypadek, czy samobójstwo). Mieszkając z Hanną w małej mieścinie w stanie Maine, w otoczeniu pięknej dzikiej przyrody, Hunter tworzył muzykę przemawiającą w tajemniczy sposób do serc swych słuchaczy, którzy po śmierci otaczają go niemal religijną czcią i pielgrzymują do jego grobu. Wdowa niestety nie jest w stanie ruszyć dalej ze swoim życiem i od dwóch lat nie robi nic innego jak tylko opłakiwanie i opisywanie zmarłego męża. Gdy nie jest w stanie sama pracować nad jego biografią, prosi o pomoc jednego z wielu namolnych wielbicieli twórczości ukochanego barda. Wybór pada na pisarza i wykładowcę uniwersyteckiego o imieniu Andrew (Jason Sudeikis), od jakiegoś czasu domagającego się od Hannah wywiadu na temat Huntera. Z początku bardzo sobie niechętni, z czasem stają się sobie coraz bliżsi, ale nad każdym ich słowem wisi widmo zmarłego, którego z pasją starają się wiernie opisać we wspólnej biografii.
Gdyby nie wątek zmarłego męża (a przecież jemu poświęca się najwięcej uwagi) Nie ma mowy! mogłoby być dobrą komedią romantyczną. Jest tu dużo przytulnego ciepełka i potencjalnie zabawnych sytuacji. Wdowa, z jednej strony rozpacza, a z drugiej sypia ze swoją szkolną miłością (Joe Manganiello w kolejnej roli lekko nierozgarniętego mięśniaka), działający jej na nerwy współautor pomieszkuje z nią w jednej uroczej chatynce w dziczy, a do tego całe miasteczko (z klimatem jak z Przystanku Alaska) chce by Hannah wreszcie się pozbierała i ułożyła sobie życie z kimś odpowiednim. No, a dwa urocze boksery czy rodzina wdówki, to już szczyt słodyczy i zupełnie zmarnowany potencjał.
Inni aktorzy, inne dialogi, inny film
Nawet jeśli pominiemy wątek barda, którego smętne porykiwania ciągle się w tle przewijają, to i tak jest tu zbyt wiele rzeczy, które drażnią i nie pozwalają się odpowiednio wczuć w romansowe komplikacje głównych bohaterów. Mnie osobiście najbardziej raziły sztuczne, ironiczne dialogi między Hanną a Andrew. Zapewne z racji tego, że on jest profesorem, a ona poetką z doktoratem, robią wszystko by każde zdanie skrzyło się od błyskotliwych metafor i chwytliwych point. Są gadatliwi, ekscentryczni i wyrafinowani, ale chemii miłosnej nie ma tu za grosz, a urok gubi się gdzieś po drodze wśród tych wielokrotnie złożonych zdań.
Aktorstwo też do najbardziej porywających nie należy. Osobiście bardzo lubię Rebeccę Hall za jej niebanalną urodę i piękny głos, ale w zestawieniu z nadeksperyjnie komediowym i plastikowym Sudeikisem, zupełnie traci na atrakcyjności. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ona myśli, że gra w jakimś niszowym dramacie, a on w tandetnej hollywoodzkiej komedii. No jakoś to się im nie spina na ekranie, choć okazji do popisanie się wyczuciem i romansowym talentem nie brakuje.
Nie ma co się rozpisywać nad tym filmem, bo to taka niby atrakcyjna, ale pusta w środku rzecz bez duszy. Obejrzycie i zapomnicie od razu, a jeśli nawet nie w całości, to w pamięci prędzej zostaną wam urocze psy, zimowe krajobrazy i widok ognia w kominku, niż dwoje zakochanych ludzi.
Nad wyraz niepotrzebna 'recenzja’.
Przed chwilą dosłownie obejrzałam ten film i poruszył mnie bardzo, serio.
Przede wszystkim grą aktorską, szczerą właśnie. Myślę ,że tak powinno się robić filmy romantyczne, po innemu, po prawdziwemu.
Rodzina Hanny może i jest przerysowana, ale w dobrym stylu. Ktoś oglądał 'Zanim się pojawiłeś’? tam to dopiero jest się przerysowanym. Ale nie wiedzieć czemu to właśnie taki film sprawia że pierwszy raz płaczesz jak bóbr. Przyznam, że nigdy nie napisałam złego komentarza na jakimkolwiek blogu i chciałam sprawdzić dlaczego małym druczkiem pod linkiem, film ten zwać ma się pustym? Wiem też, że każdy ma swoje gusta. Można coś kochać i nienawidzić. Ale dlaczego ktoś ma rezygnować z szczerej, klimatycznej opowieści skoro kogoś jednak wzrusza? Polecam serdecznie! A za komentarz Przepraszam i Dziękuję :)
Nie ma za co przepraszać. Każdy ma prawo do swojego zdania:) Pozdrawiam