Pomiń zawartość →

Miniaturzystka

Gdy BBC wyświetla kolejną adaptację historycznej powieści, to jednego można być pewnym – będzie to prawdziwa uczta dla oczu. Scenariusz może kuleć, aktorzy mogą być źle dobrani, a i tak przyjemnie się na to patrzy, bo zdjęcia klimatyczne, a wnętrza i kostiumy jak z olejnych obrazów dawnych mistrzów. Tak też jest z Miniaturzystką, dwuczęściową adaptacją powieści Jessie Burton. Obejrzałam z ciekawości jak wypadnie moja ulubiona Romola Garai, no i z chęci zobaczenia, czy filmowcom uda się coś ulepszyć w dziwnie niepełnej fabule powieści. I co? Romola jak zwykle fantastyczna, ale adaptacja niestety okazała się dość wierna, więc na jakieś fajerwerki nie ma co liczyć.

Cukrowa gorączka w Amsterdamie

Nie ukrywam, że powieść Jessie Burton mnie nie zachwyciła, ale patrząc na wypowiedzi fanek, jestem raczej w mniejszości. Prawdopodobnie niepotrzebnie się uprzedziłam porównaniami do wcześniej przeczytanej i obejrzanej Tulipanowej gorączki, w wielu miejscach zaskakująco podobnej do Miniaturzystki (także pod względem płytkości charakterów głównych bohaterów). Mam wrażenie, że autorka uśmierciła postaci, z którymi nie wiedziała co zrobić, pomyliła otwarte zakończenie z brakiem zakończenia i tak bardzo starała się wszystko udziwnić, że w końcu zostawiła czytelników jedynie ze stertą kiczowatych tropów i kuriozalnych domysłów (dwie Petronelle i zjawiska paranormalne :). Dwuczęściowe telewizyjne widowisko mogło coś tu zmienić, ale tak się nie stało. W pewnym miejscach nawet wypadło jeszcze gorzej niż w powieści, ale po kolei.

Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, Miniaturzystka to opowieść osadzona w XVII-wiecznym Amsterdamie, do którego przybywa z prowincji młodziutka dziewczyna o imieniu Petronella (Anya Taylor-Joy). Właśnie poślubiła bardzo bogatego kupca i wprowadza się do jego domu, tyle że nic tu nie przypomina tego, czego mogłaby się spodziewać świeżo upieczona małżonka. Dom jest co prawda bardzo okazały, z mnóstwem obrazów na ścianach, bogato zdobionymi meblami i pięknymi kafelkami, ale siostra męża, Marin (Romola Garai) jakaś taka surowa i oschła, służba nazbyt się z państwem spoufala, a samego małżonka nawet nie ma w domu. Gdy Johannes Brandt (Alex Hassell) w końcu się zjawia, jest jeszcze dziwniej, gdyż traktuje Nellę po przyjacielsku, ale zdecydowanie nie pała do niej pożądaniem, jakiego można by się spodziewać w tych okolicznościach. Szybko okaże się, że dom, w którym zamieszkała nasza bohaterka, jest pełen skrywanych od lat, ale i całkiem świeżych, sekretów.

By Nelli nie nudziło się zbytnio samej z sobą, podczas gdy Johannes pływa po świecie, załatwiając ważne interesy, zostaje jej podarowany przez męża zabawkowy domek, będący dokładną miniaturową kopią budynku, w których mieszkają Brandtowie i ich służba. Gdy dziewczyna postanawia nieco wyposażyć domek, miniaturzysta (w właściwie miniaturzystka, jak się potem okazuje) zaczyna przysyłać nie tylko zamówione przedmioty, ale i całkiem niespodziewane miniatury mebli, zwierząt i ludzi. Okazuje się, że z malutkich wnętrz, dzięki kunsztowi i wiedzy artystki, Nella może czytać jak z jakiejś magicznej księgi wróżb, co bardzo jej pomoże w nadchodzących kłopotach.

Ogromną rolę w tej fabule, oprócz miniatur i sekretów skrywanych przez domowników, odegra sprowadzany z zamorskich kolonii cukier. Johannesowi powierzono bowiem sprzedanie ogromnej partii cukrowych głów (wielkich stożków, w jakich kiedyś przechowywano cukier z trzciny po rafinacji) i to jak najszybciej, nim słodki skarb zacznie się psuć, o co nie trudno w wilgotnych amsterdamskich magazynach. Opieszałość kupca w tej sprawie będzie główną przyczyną hiobowych plag, jakie zaczną się sypać na niego i cały dom Brandtów.

„To jest Amsterdam, pryszczu!”

Podczas śledzenia tej nieco nielogicznej i niespójnej intrygi, widz może się przy okazji dowiedzieć czegoś więcej o społeczeństwie zamieszkującym dawny Amsterdam. Każdy patrzy tu nie tylko na własne grzechy (i to z przesadną bogobojnością), ale przede wszystkim na grzechy swych bliźnich. Ciągła inwigilacja dusz wprowadza nastrój posępnej grozy i napięcia. Nigdy nie wiadomo na kogo i za co padną oskarżenia rady miasta. Każdy musi się mieć na baczności i to podwójnie, gdyż w tym mieście grzechy przeciwko Bogu są traktowane tak samo poważnie jak przewinienia przeciwko wspólnemu dobrobytowi amsterdamczyków. Tu nie wystarczy być tylko dobrym chrześcijaninem, lecz trzeba być do tego bogatym i obnosić się z tym bogactwem w sposób skromny, acz znaczący. Tych reguł Nella długo nie będzie umiała przyswoić, co zarówno dla czytelnika, jak i dla widza, jest już w pewnym momencie bardzo irytujące. Ale nim dojdzie do najgorszego: „Amsterdam, przynajmniej na powierzchni, kwitnie dzięki tym aktom wzajemnej inwigilacji, dzięki sąsiedzkiemu tłamszeniu ducha bliźnich”.

Gdzie ta Kornelia? Gdzie Marin?

Różne rzeczy nie udały się Jessie Burton, ale Kornelia i Marin do nich nie należą. Tajemnicza siostra gospodarza, która na widoku pości, chodzi do kościoła i zawsze ma na ustach słowa Pisma Świętego, a w ukryciu zażywająca cielesnych przyjemności i ciesząca się wolnością kobiety niezamężnej, mogła być w serialu jeszcze lepiej wyeksponowana, jej tragizm bardziej wymowny, ale niestety, Marin jest w adaptacji telewizyjnej jeszcze mniej niż w książce. Szkoda wielka, bo widać, że Romola bardzo się wczuła i mogłaby nadać swej postaci jeszcze więcej charakteru, zwłaszcza, że grającej słabo Anyi Taylor-Joy tak go brakuje.

Podobnie jest z Kornelią (Hayley Squires), powieściowym dobrym duchem domostwa, który na ekranie robi tylko za cień czy tło postaci pierwszoplanowych. Praktycznie nie widzimy tej wspaniałej, utalentowanej kucharki w kuchni, przy pracy, z której jest znana. Smutno trochę mi z tego powodu, bo to zmarnowany potencjał. W końcu mało co wypada na ekranie tak korzystnie jak przyrządzanie wyszukanych dań w pięknej kuchni i przy użyciu historycznych sprzętów. Mogło to wydobyć charakter tej postaci, uzupełniającej grupę niezwykłych kobiet, będących bohaterkami w świecie urządzonym przez surowych dewotów.

Telewizyjna miniaturzystka to jedynie ładna wydmuszka, ale zdecydowanie warto nacieszyć nią oczy, choćby tylko dla klimatycznych, pięknych zdjęć.

Opublikowano w Seriale

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *