Pomiń zawartość →

Tag: XVII wiek

Miniaturzystka

Gdy BBC wyświetla kolejną adaptację historycznej powieści, to jednego można być pewnym – będzie to prawdziwa uczta dla oczu. Scenariusz może kuleć, aktorzy mogą być źle dobrani, a i tak przyjemnie się na to patrzy, bo zdjęcia klimatyczne, a wnętrza i kostiumy jak z olejnych obrazów dawnych mistrzów. Tak też jest z Miniaturzystką, dwuczęściową adaptacją powieści Jessie Burton. Obejrzałam z ciekawości jak wypadnie moja ulubiona Romola Garai, no i z chęci zobaczenia, czy filmowcom uda się coś ulepszyć w dziwnie niepełnej fabule powieści. I co? Romola jak zwykle fantastyczna, ale adaptacja niestety okazała się dość wierna, więc na jakieś fajerwerki nie ma co liczyć.

Skomentuj

Tulipanowa gorączka

Ten film to bardzo rozczarowująca adaptacja nie aż tak dobrej książki. Trzeba było się nieźle postarać, żeby zepsuć całkiem wciągającą, miłą dla czytelników powieść, ale się udało niestety. Jedynym, co w moim odczuciu zasługuje tutaj na pochwałę są drobiazgowo odtworzone realia XVII-wiecznego Amsterdamu. W tych mrocznych kadrach, ciepłych półcieniach, w szeleście bogatych sukien i nasyconych barwach kwiatów czuć atmosferę gwarnego, zamożnego portu. Częścią tej atmosfery jest także sięgająca zenitu tytułowa tulipanowa gorączka. Giełda cennych cebulek kwitnie, a wraz z nią wznoszą się i upadają fortuny Holendrów, ulegających hipnotycznemu czarowi rzadkich okazów. Gdyby tylko o tym był ten film (na przykład w formie dokumentu) obejrzałabym go z wypiekami na twarzy, ale że doczepiono do fabuły nieszczęsną historię miłosną, efektu wow! nie było.

Komentarz

Tulipanowa gorączka, Deborah Moggach

Powieść ta może dać czytelnikowi wiele radości, ale pod warunkiem, że od początku czyta się ją dla czystej rozrywki. Nie jest to kolejny Łabędź i złodzieje, fabuła, w której można było nie tylko śledzić ciekawą intrygę, ale i nauczyć się niesamowicie wiele o malarstwie. Nie ma jednak co skreślać Tulipanowej gorączki, gdyż jest to sprawnie napisane czytadło, pozwalające w przyjemny sposób oderwać się od codzienności i zatopić w barwnym świecie pachnącym egzotycznymi przyprawami, kwiatami i farbami, z których wyczarowuje się nieśmiertelne arcydzieła. Lubię takie powieści (choć teraz mniej niż wtedy, gdy byłam młodsza) gdyż dają one iluzję ocierania się o kulturę wysoką, ale bez nadmiernego wytężania umysłu. Motywacją do jak najszybszego przeczytania Tulipanowej gorączki (jeden, góra dwa wieczory wam to zajmie) jest też oczywiście zbliżająca się premiera kinowa. Już od 8 września będziemy mogli oglądać adaptację filmową, w której w główne role wcielą się Alicia Vikander, Christoph Waltz i Judi Dench.

Komentarz

Wersal. Prawo krwi

Od razu się przyznam, że to mój nowy ulubiony serial. Podoba mi się w nim absolutnie wszystko, od świetnej czołówki z muzyką, która momentalnie zapisuje się w głowie (M83 – Outro) po ostatnie spojrzenie Filipa Orleańskiego. Jest akcja, są intrygi i romanse, są wreszcie piękne kobiety, wnętrza i stroje, dzięki czemu każdy odcinek to prawdziwa estetyczna uczta. Oczywiście zdajemy sobie chyba wszyscy sprawę, że nie wszystko na dworze króla Ludwika XIV wyglądało tak jak na ekranie, ale (o ile jestem w stanie to ocenić po lekturze książek historycznych) widać, że scenarzyści naprawdę się postarali i zadbali o zachowanie realiów epoki. Spodziewałam się jakiś popłuczyn po Tudorsach, a to jest o dwie klasy lepsze niż większość seriali historycznych (i jakichkolwiek innych) jakie oglądałam.

15 komentarzy

Markiza Angelika

Wiele można złych i dobrych rzeczy o tym filmie powiedzieć, ale jedno jest pewne: wielbiciele książek o pięknej Angelice oraz starszej wersji filmowej mogą się poczuć na seansie w pełni usatysfakcjonowani. Twórcy nowszej wersji pozostali wierni przede wszystkim klimatowi produkcji z lat 60-tych. Nowa Angelika nadaje się do oglądania w spokojne świąteczne i niedzielne popołudnia tak samo dobrze jak jej pierwowzory i zapewne właśnie taką (kojącą i jakże potrzebną funkcję) będzie ten film sprawował już niedługo w polskiej telewizji. Jeśli chodzi o kategorię historycznych dłużyzn sprzed lat, to osobiście jestem jednak w grupie zagorzałych fanów Trzech muszkieterów z Michaelem Yorkiem, ale z pewnością powabna Andżela też ma spora grupkę zwolenników, lubiących przysypiać podczas filmu, trawiąc wielodaniowy polski obiad.

Skomentuj

Muszkieterowie (The Musketeers)

Nie jest totalnie beznadziejnie, ale liczyłam na znacznie więcej. To w końcu Trzej muszkieterowie! Przyznaję, że może i moje podejście nie jest właściwie. Nie jestem wcale obiektywna jeśli chodzi o tę historię, ponieważ do opowieści o dzielnych muszkieterach mam bardzo sentymentalny stosunek. Adaptację powieści Aleksandra Dumasa z 1973 roku widziałam chyba z tysiąc razy i jest to jeden z najjaśniejszych telewizyjnych promyków mojego dzieciństwa. Bez pociesznej twarzy D’Artagnana granego przez Michaela Yorka nie wyobrażałam sobie wprost żadnych świąt (zwłaszcza wielkanocnych; teraz puszczają nam na zmianę Potop i Chłopów). Wszystko mi się w tym filmie podobało, a już zwłaszcza aktorzy, z dużym dystansem i humorem wcielający się w swoje role. Kto może zapomnieć niebezpieczną i oziębłą jak zima Milady De Winter zagraną przez Faye Dunaway? A jaka wspaniała była Raquel Welch jako Konstancja! Do tego każdy z muszkieterów był intrygującą indywidualnością. Tu wszystko było jak trzeba i może dlatego nie mogę się przyzwyczaić do zdecydowanie niższego poziomu nowej serialowej wersji stworzonej przez BBC.

5 komentarzy