Pomiń zawartość →

Medicus (The Physician)

Nadal pozostajemy w średniowiecznych klimatach. Szczerze mówiąc, obejrzałam Medicusa głównie ze względu na wydumany tytuł, który wydał mi się wyjątkowo absurdalny. Z samym filmem nie było jednak aż tak źle, choć jest to raczej wysokobudżetowe (jak na polskie warunki) kino przygodowe, a nie wielkie artystyczne osiągnięcie. Mogłoby to być bardziej zgrabne, zwarte, krótsze, ale w sumie dobrze się ogląda. Najwięcej radochy, jeszcze kilkanaście lat temu, z takich filmów mieliby nastolatkowie, a dziś zapewne cieszą się na seansach, jak dzieci, rodzice nastolatków, myśląc sobie jakie to przyjemne i pouczające kino dla młodych ludzi, pokazujące nie tylko jak wyglądały średniowieczne reali, ale także jak przebiegała w ,,ciemnych wiekach” walka pomiędzy różnymi religiami.

Głównym bohaterem Medicusa jest Rob Cole (Tom Payne), mały biedny chłopczyk, żyjący w XI-wiecznej Anglii, który zajmuje się wydobywaniem węgla, za co płacą mu chlebem. Jego i tak smutne dzieciństwo, zupełnie niszczy śmierć nieszczęsnej mamusi, która po krótkich mękach schodzi na zapalenie wyrostka robaczkowego. Od tego momentu Rob jest zdany tylko na własną życiową zaradność, dzięki której szybko trafia pod opiekę wędrownego cyrulika, szamana leczącego wszelkie dolegliwości (Stellan Skarsgard) i nie stroniącego od kobiet oraz mocnych trunków. Podczas podróży przez kolejne angielskie miasta, Rob uczy się od swego opiekuna tajników przynoszenia ludziom ulgi we wszelkich ,,lżejszych” dolegliwościach. Do amputacji paluchów, leczenia kurzajek i nastawiania zwichniętych kończyn, Rob bierze się z wrodzonym talentem. Ma też inny niezwykły dar: przykładając dłoń do serca swoich pacjentów, potrafi stwierdzić czy dany delikwent przeżyje chorobę, która go trapi, czy tez szybko zamieszka sześć stóp pod ziemią. Bardzo ciekawa jest ta część filmu, ponieważ z jakąś perwersyjną przyjemnością pokazuje się widzom brud i ubóstwo, w których rzekomo nurzali się średniowieczni Europejczycy. Zaprawdę, powiadam wam, każdy pokazany tu człowiek desperacko potrzebuje szamponu i mydła.

Druga część Medicusa ukazuje Roba w egzotycznych sceneriach pustynnego miasta Isfahan (tu się pojawiają klimaty zupełnie jak z Królestwa niebieskiego). Aż rok zajęła mu podróż do tej azjatyckiej stolicy medycznej i filozoficznej mądrości. Młody adept sztuki lekarskiej ma tu pobierać nauki od najlepszego medyka swego pokolenia, niejakiego Ibn Siny (Ben Kingsley). W międzyczasie nasz bohater (udający teraz pobożnego Żyda, sam wykonał na sobie zabieg obrzezania) zdążył rozkochać w sobie piękną Rebekę, zaprzyjaźnić się z groźnym szachem, a także dokonać kilku przełomowych odkryć naukowych.

To, co spotyka jednego Roba, starczyłoby na cały serial przygodowy (i to raczej taki puszczany w niedzielę po obiedzie). Tyle tu płaszczyzn do interpretacji! Ścierają się ze sobą religie (chrześcijaństwo, judaizm, islam) i ideologie. Rozum walczy z sercem, ludzkość z żywiołami, a człowiecze słabości z pragnieniem wiecznotrwałej chwały. Oj, dużo tego.

Mnie osobiście najbardziej w tej niemieckiej produkcji podobała się obsada. Skoro mamy w jednym filmie Kingsleya, Skarsgarda i Martineza, to nie może być totalnej klapy. Bardzo urzekł mnie także rubaszny humor okraszający angielskie przygody Roba. Już mniej ciepły, a bardziej gorzki uśmiech mogą wzbudzić piętrzące się w tej historii, niezbyt mądre zbiegi okoliczności. Dziwić może na przykład to, jak wiele osób w otoczeniu Roba choruje na zapalenie wyrostka robaczkowego, jak łatwo nasz chłopina uczy się różnych umiejętności i języków, a także to, że w walce z czarną zarazą urasta wręcz do rangi medycznego supermana. Wychodzi na to, że przy talencie jednego chłopca z brytyjskiego plebsu, cała mądrość Wschodu do niczego się nie przydaje. Czyżby pisanie książki (film jest dość wierną adaptacją powieści Noah Gordona) i robienie filmu o tym, że islamowi i judaizmowi zawdzięczamy najgłębszą medyczną wiedzę i postęp w leczeniu, było niepoprawne politycznie?

Oglądanie (i zapewne też czytanie) Medicusa będzie nas w pełni cieszyć jedynie pod warunkiem, że nie podejdziemy do tego zbyt poważnie. Nie ma sensu wykazywanie kolejnych historycznych pomyłek, to nie ma być dokument tylko rozrywka. W ogóle to filmy historyczne coraz bardziej przypominają fantasy, albo raczej gry komputerowe. Dostajemy kilka wybranych, podstawowych faktów dotyczących rzeczywistości, w której poruszają się bohaterowie i spokojnie obserwujemy ich manewry w obrębie tak wyznaczonych ram. Żadnej głębszej wiedzy czy przesłanie raczej nie użyczymy, więc nie ma co się napinać. Widoki są ładne, aktorzy nie najgorsi, a przygód co niemiara.

 

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. Ja uważam, że film mimo wszystko jest bardzo dobry. Dawno temu przeczytałem całą serię Noah Gordona i miałem duże obawy, widzę też dużo „niedociągnięć”. Ale celem tej produkcji, po za aspektem finansowym, było przybliżenie powieści jak najszerszemu gronu odbiorców. Lekki film przygodowy w amerykańskim stylu jest chyba odpowiednią formą. Oczywiście nie jestem bezkrytyczny, ale mi sprawił sporo frajdy. Zresztą również pokusiłem się o jego recenzje, choć pod trochę innym kontem. Zapraszam i pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *