Pomiń zawartość →

Karl Ove Knausgård, Jesień

Ta książka wywołała u mnie szerokie spektrum emocji, od znudzenia i obrzydzenia po totalny zachwyt. Nie spodziewałam się tego po pisarzu, którego wydawało mi się, że już całkiem dobrze poznałam. Odkąd Moja walka ukazała się po polsku, zaczytuję się w jej dzikiej szczerości i okrutnych samosądach, ale na tego rodzaju eksperyment literacki nie byłam gotowa. Dałam się zwyczajnie zwieźć rozpoczynającym ten zbiór tekstów pozytywnym nastrojom i tekstom na okładce, obiecującym pozytywną wizję ojcostwa. Weszłam w to miękko jak do brodzika, a tam niespodziewani głębiny i skały. Po skończonej lekturze, która jak na coś tak z pozoru sielskiego, porządnie mnie przeczołgała, pomyślałam, że to wspaniale, że jest taki pisarz, który jeszcze może wzbudzać takie emocje. Ciekawe, czy inni czytelnicy mają podobnie?

Tato objaśnia świat

Jak wskazuje tytuł, klimaty mamy tutaj bardzo jesienne. Książka podzielona jest na trzy części, odpowiadające trzem jesiennym miesiącom. Każda z części zaczyna się od tekstu zatytułowanego Listy do nienarodzonej córki i tym właśnie jest. Knausgård zaczął pisanie w 2013 roku, kiedy on i jego żona spodziewali się narodzin swego czwartego dziecka, dziewczynki o imieniu Anne. Reszta krótkich, zaledwie kilkustronnicowych tekstów to coś na kształt katalogu rzeczy oraz wspomnień i odczuć z nimi związanych. W taki to przewrotny sposób norweski pisarz przedstawia małej Ani cały świat, a raczej jego świat.

Gdybyśmy mieli sądzić tylko po tytułach, można by przypuszczać, że znalazły się tu rzeczy zupełnie przypadkowe. Czy córkę naprawdę może kiedyś obchodzić sposób w jaki ojciec opisywał osy, żaby, butelki, sedes, liście, muchy czy guziki? Zapewne przez tę pozorna przypadkowość wielu czytelników pomyślało, że Knausgård popełnił Jesień (i pozostałe trzy pory roku) tylko dla pieniędzy, bo w końcu ktoś musi płacić za ten urokliwy dom na odludziu w kształcie podkowy. Jest to jednak mylne przypuszczenie, gdyż w tym zalewie rzeczy codziennego użytku, intensywnych wrażeń z dzieciństwa i opisów płynów fizjologicznych, kryją się prawdziwe perełki.

Oczywiście nie wszystko mnie tu zachwyca. Nie mogłabym dbać mniej o to, jak Knausgård próbuje po swojemu opisać następstwo pór roku, to jak z każdym miesiącem zmienia się wilgotność i światło, a także klimat w rodzinie oczekującej na malucha. Nie poruszają mnie też jego wschody i zachody słońca. Choć nie ma w tym kiczu ani czułostkowości, żadnych pasteli broń Boże, to jednak mój wzrok i umysł po tym gładko przepłynęły. Za to fragmenty, w których autor próbuje przybrać optykę dziecka patrzącego na swoje ciało (palce jak czterej braciszkowie, a kciuk to ich ojciec), na fizyczność innych ludzi, a także na otaczający go świat, są bardzo interesujące.

O sobie samym

Zabierając się za czytanie, najbardziej obchodziło mnie jak zwykle to, co pisarz chce nam powiedzieć o sobie samym. Jego szczerość w stosunku do siebie to fascynujące zjawisko. Już myślałam, że bez tego się obejdzie, jednak jest, a im bliżej końca, tym tego więcej. Najmocniejszy jest chyba fragment z tekstu zatytułowanego Perkusja, przypominający to, do czego przyzwyczaiła nas Moja walka.

,,Słowa te pisze biały mężczyzna w średnim wieku, z zamrożonym wnętrzem, który chodzi sztywno, odrobinę przygarbiony, i który nigdy się nie bawi, nigdy nie tańczy, nigdy nie pogrąża się w dzikiej, pozbawionej hamulców ciemności, którą za Grekami nazywamy orficką, a do której droga wiedzie przez powtarzanie rytuałów, czyli przez rytm”.

Czytam to raz za razem i nie myślę o rytmie, ani o perkusji, ale o ty, ile musi człowieka kosztować napisanie córce i całemu światu, że ma zamrożone wnętrze.

Zupełnie wyjątkowe są też oczywiście fragmenty o ojcostwie, w których Knausgård wypowiada się zapewne w sposób szokujący dla polskiego taty. Nie chodzi mi oczywiście o to, że polscy ojcowie nie mają podobnych emocji, tylko, że ich w ten sposób nie wyrażają, a przynajmniej ja takich książek nie znam. Urzeka mnie myśl, że można kochać swoje dzieci tak, by chcieć przeskoczyć barierę czasu i dla nich stać się dzieckiem, małym chłopcem, który smakuje rzeczywistość w podobny sposób. Jest to o tyle niezwykłe, że przecież wiemy, że autor nie miał łatwego dzieciństwa. O ojcu także wiele tutaj mówi, o dziwo często z miłością i zrozumieniem, wyraźnie mu przebaczając.

Nie obyłoby się bez szokowania i ci, którzy spodziewają się po Norwegu skandalu, nie zawiodą się. Jeśli jesteście ciekawi co autor Mojej walki myśli na temat własnego moczu, wymiotów, muszli klozetowej czy seksu oralnego, kupcie Jesień czym prędzej. Czego jak czego, ale tłumaczenia małej fasolce w brzuchu jak tatuś się zsikał w majty mając piętnaście lat, raczej bym się nie spodziewała. A jednak, razem z rozważaniami o smaku jabłek, inwazji żab czy śmierci roju os, przemyślenia dotyczące ciała i wydzielin jak najbardziej tutaj pasują. To dzięki nim ten leksykon ciekawych i istotnych spraw, przewodnik po świecie poza brzuchem, jest taki wyjątkowy.

Najwięcej zarzutów będzie zapewne do fragmentów poświęconych myciu narządów płciowych córek i temu, jak współczesna kultura zmieniła zachowanie ojców pod tym względem. Myślę, jednak, ze właśnie za te części tekstu ojcowie na całym świecie będą najbardziej wdzięczni Knausgårdowi.

Na koniec pozostaje jeszcze pytanie za co ja będę wdzięczna? Co mi osobiście sprawiło największą radość w lekturze Jesieni? Bez dwóch zdań muszę wskazać mini rozdział o Flaubercie, gdzie pada wiele mądrych słów o znaczeniu wielkich dziewiętnastowiecznych powieści dla naszej psychiki, na przykład takie:

,,Zdania u Flauberta są jak ścierka, którą wyciera się okno zarośnięte brudem i spalinami, przez które człowiek przyzwyczaił się spoglądać na świat. I to niesamowite uczucie ogarniające człowieka, gdy świat po raz pierwszy od bardzo dawna znów promienieje”.

Coś czuję, że to będzie jeden z najsłynniejszych cytatów z Knausgårda.

Opublikowano w Książki

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *