Pomiń zawartość →

Moja walka Karla Ove Knausgård (tom 1)

Ta książka jest tak dobra, że należy ją sobie rozsądnie dawkować, ponieważ po zakończeniu czytania ostatniej strony, może was ogarnąć prawdziwa rozpacz, że to już koniec. Zapewne też większość czytelników pospieszyła do komputera wyszukiwać datę premiery kolejnej części cyklu. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Nie spotkałam się jeszcze ze złą opinią o dziele Knausgårda i raczej chyba takich nie będzie. Sama osobiście usiadłam do lektury dzięki bardzo pochlebnej recenzji Krzysztofa Vargi, absolutnej wyroczni w sprawach literatury, i jestem mu po raz kolejny niezmiernie wdzięczna za celną wskazówkę. Może i Moja walka nie jest najlepszą powieścią, jaką czytałam w życiu, ale zapewniam, że jest bardzo blisko absolutnego artystycznego szczytu. Po raz pierwszy od bardzo dawna, siedząc w fotelu z książką, miałam poczucie, że obcuję z czymś absolutnie wspaniałym, z czymś, o czym będą dyskutować kolejne pokolenia czytelników i krytyków.

Spotkałam się z opiniami, że ta powieść to bardzo odważna, wręcz bolesna lektura. Owszem, można tak powiedzieć, choć osobiście za wyjątkowo odważną uważam raczej wybraną przez autora formę, niż sposób w jaki z bolesną szczerością i licznymi detalami opisuje śmierć, pierwsze doświadczenia seksualne, czy nie do końca pozytywne odczucia związane z byciem rodzicem. Może osoby nie przywykłe do tak prostolinijnego wyrażania opinii będą zszokowane, ale chyba bardzo nam czegoś takiego potrzeba (zamiast wszechobecnej poprawności), skoro legiony książkę kupują i się zaczytują. Prawdziwa odwaga tkwi tu w zaskakującym fakcie, że jest to właściwie współczesna wersja W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta. Niesamowitość polega tu na tym, że Proust to obecnie wyjątkowa egzotyka i nie znam chyba nikogo, kto przeczytał cały cykl i chciałby ze mną o tym podyskutować. Jestem wdzięczna norweskiemu pisarzowi nie tylko za to, że stworzył coś wyjątkowego, ale także za to, że być może wskrzesił modę na czytanie dzieł tytana literatury francuskiej.

Narratora Mojej walki śmiało możemy utożsamić z autorem powieści, ponieważ on sam robi wszystko byśmy właśnie tak czynili. Wchodzimy zatem w świat najpierw małego, a potem dorastającego Karla Ove, chłopaka z norweskiej prowincji, który przenosi nas w czasie do lat osiemdziesiątych. Tak samo jak u Prousta, świat chłopca wydaje się zdominowany przez postać ojca, tyranizującego rodzinę, zamkniętego w sobie, dość ponurego nauczyciela, którego życie rodzinne, mówiąc dość oględnie, mało interesuje. Zachwyca mnie wprost to, jak opisy kładących się spać chłopców, norweski i francuski, nakładają się na siebie. Ah ta technika! Niby nie ma ciągłej akcji, różnej długości fragmenty z przeszłości i teraźniejszości pisarza przeplatane są obszernymi esejami filozoficzno-estetycznymi, a jednak nie nudzimy się nawet przez chwilę. No kto jeszcze tak potrafi?!

Ze wszystkich cudowności kryjących się pod niebieską okładką, najbardziej docenić należy prostotę z jaką mówi do nas pisarz. Jest to ten rodzaj nieskomplikowania i bezpośredniości, który można uznać jedynie za najwyższy stopień wyrafinowania. Pod tym względem Knausgård przewyższa samego Prousta, o którego twórczości da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest prosta i przejrzysta. Moja walka wybrzmiewa w głowie tak czystym i silnym głosem, że chyba każdy kto zacznie czytać, musi się od razu znaleźć pod jej urokiem.

Mamy tu wiele wątków, ale mnie najbardziej wciągnęła rodzinna patologia i jedzenie. Jeżeli chodzi o sprawy rodzinne, to podejrzewam, że ta powieść jest dla norweskiego artysty rodzajem terapii, pomagającej uporać się z przeszłością. Obrazu nie przyćmiewa sentymentalizm, przyzwoitość, konwenanse czy wyrzuty sumienia. Powieściowy Karl Ove mówi jak było, a było momentami straszliwie (co prawda bez przemocy fizycznej, ale z dużą dawką alkoholizmu i przemocy psychicznej). No i to wszystko o ludziach, którzy żyli naprawdę, część jeszcze żyje, członkach najbliższej rodziny.

Jeżeli natomiast chodzi o jedzenie, to zapomnijcie o kultowej magdalence. Knausgård serwuje nam bardzo długi i dokładny opis konsumowania zimnej kanapki z rybą, doprawionej ojcowskim przymusem. Zapewniam, że czytając to, przypomnicie sobie wiele własnych dziecięcych zmor jedzeniowych. Rolę przywoływacza wspomnień pełnią tu zresztą nie tylko produkty spożywcze, ale także na przykład stare środki czyszczące, z opisu których wyłania się fascynująca obserwacja natury rzeczy i przypisywanych im znaczeń.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Gdybym była powiedzmy nastoletnim chłopcem, to z wdzięcznością przeczytałabym Moją walkę, choćby tylko dla opisów zmian fizjologicznych i stanów psychicznych, jakim pod wpływem hormonów podlegają młodzi mężczyźni. Wszyscy (niekoniecznie tylko chłopcy mniejsi i więksi) znajdą tu wreszcie terapeutyczną ulgę wynikającą z tego, że inni także mieli zmarnowane dzieciństwo, przeżyli wiele żenujących sytuacji towarzyskich i wątpili w poprawność anatomiczną własnych ciał.

Jeśli kochacie dobrą literaturę, to czym prędzej zakupcie Moją walkę, zawieście wszystkie dotychczasowe aktywności na tydzień i dajcie się wciągnąć w zimny od śniegu i wrogich emocji świat norweskiego chłopca.

Opublikowano w Książki

5 komentarzy

  1. […] się tego po pisarzu, którego wydawało mi się, że już całkiem dobrze poznałam. Odkąd Moja walka ukazała się po polsku, zaczytuję się w jej dzikiej szczerości i okrutnych samosądach, ale na […]

  2. […] tego, za co go pokochaliśmy na samym początku, czyli do bezpośredniej, zwartej, szczerej formy Mojej walki. Nie wiem jak jest z innymi, ale u mnie krótsze fragmenty zawsze wymagają większego skupienia, […]

  3. […] Najpiękniej ilustrowany tom (obrazy Anselma Kiefera), który czytało się najtrudniej. Nie czułam zupełnie, że jest to zamknięcie cyklu, nie spłynęły na mnie z tych stron żadne rewelacje na temat ojcostwa, ale za to spotkałam się tak blisko, jak tylko można z pisarzem i muszę przyznać, że momentami czułam, że jest to niechciana bliskość. Lato to tom, w którym nasz bohater przestał zupełnie zadawać sobie trud pisania z myślą o córce i powrócił do swojego ulubionego tematu, czyli do siebie samego. Części zawierające hasłowy leksykon wiedzy wszelakiej (Zraszacze ogrodowe, Koty, Mewy, Nietoperz) to tylko preteksty do kolejnych wycieczek tak dobrze nam już znanego dzieciństwa pisarza, w którym ten zanurza się z masochistyczną radością roztkliwiania się nad sobą. A gdy przechodzimy do relacji ze współczesnego dnia codziennego pisarza zbliżającego się do pięćdziesiątki, możemy zupełnie zapomnieć o czym były poprzednie części tego cyklu. Jednocześnie jest to część najważniejsza, z której dowiadujemy się jaką wartość, ale i jaką cenę ma radykalna, surowa szczerość autora Mojej walki. […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *