To już drugi tom bardzo specyficznej autobiografii norweskiego pisarza i ogromną radością napawa mnie fakt, że przed nami jeszcze cztery części. Czytanie Knausgårda to dla mnie prawdziwe święto, czysta radość, w którą zagłębiam się kompulsywnie, zapominając przy tym o wszystkim innym. Uwielbiam to, w jaki sposób autor wprowadza nas do swojego świata, zalewa strumieniem prozaicznych czynności domowych, od których mózg umiera, a potem od niechcenia serwuje nam rozważania filozoficzne, akademicką rozprawę o literaturze i sztuce lub oznajmia, że świętość katolicka jest jego ideałem. Pozornie bez filtra i bez zahamowań, a jednak też bez wzbudzania u czytelników poczucia zażenowania i absolutnie bez ironii. Na poważnie, najprościej jak się da, Knausgård wychodzi nam na spotkanie, a raczej pozwala siebie spotkać i poznać. Dla mnie bohater Mojej walki jest prawdziwszy niż ludzie, których znam osobiście i naprawdę niewiele mnie obchodzi czy sam pisarz jest w rzeczywistości właśnie taki jak się przedstawia (choć nie mam powodów sądzić by było inaczej).
Pisarz, ojciec, partner, syn
W pierwszym tomie poznaliśmy młodego Karla Ovego i skomplikowany, a jednocześnie bardzo typowy, świat jego młodzieńczych uczuć. Nad tekstem zawisła, jak zły duch, figura ojca, który był dla chłopaka przekleństwem i zagadką. Nauczyciel, który z niewiadomych przyczyn opuścił rodzinę w wieku czterdziestu lat, a potem sukcesywnie zapijał się na śmierć jest obecny także w drugiej części opowieści jako przestroga. Karl Ove boi się, że będzie taki jak ojciec, ale ten strach go nie dominuje. Wraz z wyjazdem z rodzimej Norwegii, przeprowadzką do Szwecji, rozwodem i nową miłością, pojawiają się w jego życiu zupełnie inne emocje. Już nie ojciec, ale Linda (Linda Bostrom, nowa partnerka autora, szwedzka poetka) oraz pojawiające się na świecie dzieci, stają się centrum jego świata. Choć właściwie nie, gdyż centrum świata autora zawsze pozostaje on sam, obserwujący swoje reakcje na emocja, jakie wzbudzają w nim bliscy.
Myślę, że niejednemu ojcu bardzo przypadłby do gustu taki pamiętnik z początków opieki nad dziećmi (choć niektóre mamy zapewne Knausgårda znienawidzą za bolesną szczerość). Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się niemowlakiem wie, że to wykańczające, nudne, jałowe zajęcie, w porównaniu z którym nawet szorowanie toalety czy robienie zakupów wydają się ogromną atrakcją. A co dopiero gdy się jest znanym pisarzem, który czuje powołanie, pisanie go wręcz wzywa i tylko to chce robić, a nie może, bo obiecał. To właśnie na takich zmaganiach polega tytułowa walka.
Osobiście momenty, w których opisywane są domowe czynności, przewijanie dziecka, sprzątanie, gotowanie, a już szczególnie wyjście z domu z trzema nieprzewidywalnymi maluchami, uważam za najbardziej udane w tej książce. Aż czułam jego frustrację, niemoc, gniew, ale i rozczulenie. Bardzo ciekawe (i jakże prawdziwe) jest też to co pisze o miłości i związkach, także o byciu synem. Nikt ze znanych mi ludzi nie przyznałby się do tego, że w swoim domu również stosuje podobną ekonomię miłości (kto ile godzin był z córką, komu należy się godzinka poza domem, a kto się leni), a już próby wybrnięcia z niebezpiecznie narastającego konfliktu między ukochaną a własną matką są wręcz uniwersalne, ponadczasowe i ponadkulturowe.
Być mężczyzną dzisiaj
Karl Ove Knausgård przeprowadza na kartach tej książki szczegółowe badania własnej duszy, dzięki czemu mamy szansę zrozumieć z jednej strony jego osobistą perspektywę, a z drugiej powszechne doświadczenie współczesnych mężczyzn, którzy starają się być dobrymi partnerami i ojcami, choć jednocześnie wpychają się tym w jakiś potężny kryzys męskości. Dla naszego bohatera jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń (ale serio serio) jest zabranie półrocznej córki na zajęcia rytmiki. W miękkim, przyjazny, mimo obecności dwóch mężczyzn, całkowicie sfeminizowanym środowisku, czuje się całkowicie wykastrowany i niemal chce przepraszać, że tam się znalazł. To samo tyczy się długich spacerów z wózkiem, w którym z czasem przybywa dzieci, oraz wizyt na placu zabaw. O dziwo, mimo bólu i frustracji (bo w pracowni na napisanie czeka kolejna książka) Karl Ove jest świetny w roli opiekunki, to naprawdę dobry ojciec. Jeśli chodzi o logistykę i zaangażowanie, jest bezbłędny, ale to także natura jego walki. Zwyczajnie wychodzi z założenia, że należy honorowo ponosić konsekwencje swoich działań. No i robi to, a my czytamy dzięki temu zwyczajne, ale przez to hipnotyczne niezwykłe opisy życia codziennego, od których wprost nie można się oderwać.
Nie takie zwykłe życie
Podczas lektury, podobnie jak przy pierwszej części, nadal szokowało mnie to, jak bardzo pisarz się obnaża przed czytelnikami. Wyznania, dotyczące nie tylko najintymniejszych spraw rodzinnych (dokładny opis porodu), ale również tego co myśli o bliższych i dalszych znajomych, nabierają zupełnie innego charakteru, gdy dowiadujemy się, że Knausgård wprost nienawidzi konfrontacji, całe życie stara się unikać wszelkich konfliktów i wręcz fizycznie cierpi, gdy ktoś się do niego lub kogokolwiek w jego otoczeniu odnosi wrogo. W takim przypadku wywleczenie wszystkiego co się myśli o świcie na światło dzienne musiało bardzo boleć i być niemal szalonym aktem odwagi. Naprawdę mu się dziwię i podziwiam jednocześnie, szczególnie, że jego partnerka Linda, której książka jest w dużej części poświęcona, ma za sobą leczenie psychiatryczne i nadal pozostaje bardzo wrażliwa. Zdrowemu by co niektóre wyznania z Mojej walki zaszkodziły, a co dopiero choremu.
Choć książka jest wciągająca, to muszę zaznaczyć, że momentami lektura nie należy do najprzyjemniejszych. Karl Ove Knausgård nie jest osobą towarzyską, ciepłą czy sympatyczną i raczej nie stara się za taką uchodzić. Oczywiście, w tym jak sam siebie przedstawia pośrednio i krytykuje bezpośrednio, też jest pewna kreacja, bo jednak nie jest to dziennik jeden do jednego, a dzieło przetworzone literacko. Mnie osobiście najbardziej ubodły zimne kalkulacje w związku, złorzeczenie na swój ciężki los, a następnie radosne planowanie kolejnego dziecka i (najbardziej chyba) zabójstwo nietoperza, które o wrażliwości i wyobraźni autora mówi więcej niż wszystkie jego zachwyty nad niewinnymi bobasami czy pięknem barokowej sztuki. Pomimo tego, uważam, że naprawdę warto wraz z norweskim autorem odbyć tę dziwną podróż po Sztokholmie, czasach jego młodości, meandrach związku i historii kultury europejskiej.
Komentarze