To już wykracza poza literaturę, to jest psychoterapia i to z gatunków tych, które uzależniają pacjenta na lata. W tym momencie, zaraz po zakończeniu lektury trzeciego tomu Mojej walki, jestem gotowa przyznać, że to najważniejsza książka w moim życiu i nie wiem co musiałoby się stać, żeby to zmienić. Knausgård dokonuje tu czegoś niesamowitego! Nie wiem jak odbierają to inni czytelnicy, ale mam nadzieję, że podobnie jak ja, a mianowicie, czytając o dzieciństwie norweskiego pisarza, jednocześnie snują równoległą, jednolitą i tak samo osobistą narrację na temat siebie samych z czasów podstawówki. Sami stajemy się przez to pisarzami, choć zapewne mało kto z milionowej rzeszy wielbicieli tej książki, byłby w stanie aż tak emocjonująco, szczerze i oryginalnie wypowiedzieć się na własny temat.
Od samego początku
Znowu zostajemy porwani do lat młodzieńczych Karla Ove, ale tym razem regres jest totalny, bo zaczynamy od małego bobasa bez własnej świadomości, którego nasz narrator rozpoznaje jako siebie na zdjęciach. Jest początek lat 70. gdy rodzice przyszłego pisarza przeprowadzają się z synami na znajdującą się na południu Norwegii wyspę Trom. Rodzina ma zamieszkać na nowo wybudowanym osiedlu domków. Cała okolica jest zasiedlana przez ludzi w podobnej sytuacji, młode małżeństwa z dziećmi w wieku mniej więcej Karla Ove i jego brata Yngvego. Trochę mi to przypomina nasze osiedla z wielkiej płyty, tyle że Norwegowie mają do swej dyspozycji obszerne domy oraz lasy, fiordy i morze. Zaraz po pierwszych domysłach na temat wrażeń z przeprowadzki, krótkiej relacji na temat tego gdzie rodzice pracowali, przeskakujemy do świadomości siedmioletniego chłopca, który zaraz pójdzie do pierwszej klasy podstawówki. Mały Karl Ove jest naszym przewodnikiem po tym świecie, który obejmuje zaledwie jego podwórko i najbliższą okolicę z kawałkiem lasu, stacją benzynową i wysypiskiem śmieci.
Niby nic niezwykłego, ale jak to jest napisane! Pisarz, w jakiś cudowny sposób, wyzbył się dorosłego punktu widzenia i relacjonuje wszystko jakby naprawdę miał siedem lat. Czytając ma się przyjemne wrażenie, że ktoś jest wreszcie z nami szczery, nie ma w tym pozy tylko chłopięca naiwność, usprawiedliwiająca dłużyzny i brak wartkiej akcji. Świeżo upieczony uczeń zwyczajnie dzieli się z nami tym, co wydaje mu się ważne, pasjonujące czy groźne, dlatego nie tylko wybaczamy mu wszelkie banały i szantaże emocjonalne, ale też bardzo chętnie zrzucamy własny bagaż lat, tak że losy tego dzieciaka śledzą już nie dorośli czytelnicy, ale inne dzieci, głęboko w nas poukrywane.
Tato
Jak dla każdego dziecka, tak też dla Karla Ove, centrum życia w pierwszych latach stanowiła rodzina. Jakże można się zdziwić poznając tych ludzi, których znamy z pierwszego tomu w zupełnie innym wydaniu. Jest starszy o kilka brat Yngve, którego nasz bohater ubóstwia, a który (jak to starszy brat) czasem udzieli dobrej rady, ale najczęściej przepędza natręta. Jest wspaniała matka, miła, ciepła i troskliwa kobieta pracująca jako pielęgniarka. Karl Ove kocha ją ponad wszystko, a my z każdą wzmianką o nim zaczynamy rozumieć, jak głębokie jest podobieństwo tej prozy do W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. No i niestety jest też tatuś, ten sam, o którego śmierci z przepicia dowiedzieliśmy się wszystkiego na początku cyklu. Tutaj jest jeszcze młodym, przystojnym nauczycielem gimnazjum, całkiem przyzwoitym mężem, ale też tyranem wobec synów. Jego postać ciąży nad każdym napisanym tu słowem. Tato Karla Ove to taki wredny, cichy, pedantyczny typ, który jest ujmująco grzeczny i poprawny przy obcych, a w domu urządza dzieciom piekło. Za najmniejsze wykroczenie przeciwko domowemu regulaminowi grozi chłopcom surowa kara, krzyki, a nawet bicie. Zresztą, gdy tatusiowi nerwy puszczają, to nawet nie udaje, że potrzebuje powodu do złości. Mężczyzna jest nieprzewidywalny, złośliwy, okrutny i zimny, na co nasz bohater reaguje nerwowością, płaczliwością i wynajdywaniem dość osobliwych sposobów na radzenie sobie z domową rzeczywistością. Gdy chce się uniknąć kary, trzeba być sprytniejszym od rodziciela, a o to trudno gdy ma się siedem czy dziesięć lat. Zapewniam was, że nawet jeśli po pierwszym tomie czuliście do taty Karla Ove jakąkolwiek sympatię czy współczucie, po tym tomie zostanie wam do niego tylko odraza. W moim przypadku część negatywnych uczuć została przelana też na matkę, która, choć słodka i czuła, to jednak nie stawała w obronie dzieci (Dlaczego? Czy będzie o tym w kolejnych tomach?).
Chłopięcy świat
Nawet jeśli to tylko wyrachowana strategia (a co nią nie jest?) kocham Knausgårda za jego szczerość. Wirus samoubóstwienia, szalejący wśród artystów i celebrytów, nie dotknął go w najmniejszym stopniu. Dzięki temu, że norweski pisarz nie stara się nas przekonać do tego, że jest najlepszy, najmądrzejszy, najprzystojniejszy i po prostu bez wad, mogę zobaczyć w nim normalnego człowieka, odbicie mnie samej. To spotkanie z czymś rzeczywistym jest bezcennym doświadczeniem.
Zasadniczo, upraszczając moje rozważania, są dwie drogi w pisaniu o sobie, piszemy dobrze lub szczerze, i Kanusgard jako jeden z nielicznych, wybrał to drugie i dzięki temu otworzyły się w sztuce pisarskiej nowe drzwi. Jeśli już usunie się filtr zajebiaszczości, można napisać o sprawach do tej pory nietkniętych. Nasz narrator ma gdzieś co się o nim pomyśli, dzięki czemu dowiadujemy się o takich niesamowitych sferach dziecięcego życia jak zwyczaje wydalnicze (fragment o kupce zostawił mnie z opadniętą szczęką na wiele godzin), pierwsze doświadczenia seksualne, małe, wredne chłopięce poczynania jak podpalenia i rzucanie kamieniami w samochody, czy podwórkowe przyjaźnie. Powieściowy Karl Ove nie waha się przed wpuszczeniem nas do swego pokoju, łazienki, szkolnej klasy. Wiemy co myśli o swoim charakterze (płaczliwy mądrala, który nie może się zmienić) i wyglądzie (wystające zęby i wystający tyłek, dziewczęca powierzchowność). Pozostaje tylko pytanie o to, jakim cudem on to wszystko spamiętał.
Wpis się rozrasta, więc pora kończyć, ale muszę jeszcze koniecznie napisać o tym, jakim cudem udaje się Knausgårdowi uniknąć ckliwości. To w końcu opowieść o małym chłopcu zastraszanym przez ojca, więc szantaż emocjonalny wydaje się nieunikniony. Cóż, nawet jeśli się pojawia, szybko jest równoważny przez szczere wyznania stawiające bohatera w bardzo niekorzystnym świetle. Współczujemy dziecku bojącemu się rodzica, ale już surowiej oceniamy małego podpalacza i kłamczucha, irytuje nas beksa, zarozumialec i samochwała, który wedle wszelkich znaków wyrośnie na seksualnego maniaka. No geniusz, geniusz! Tylko jak on teraz chodzi po świecie ze świadomością, że spora część ludzkości wie co wyrabiał za dzieciaka w toalecie?
[…] elementem tej opowieści jest ojciec bohatera. Tatusia poznaliśmy jako młodego mężczyznę (tom 3) i jako zapijającego się na śmierć starszego mężczyznę (tom 1). Tym razem jesteśmy gdzieś […]